5. Sen.

581 82 202
                                    

 Media: Illusion & Dream - Poets of the Fall 


          Wciąż miał w czubie, gdy powoli otwierał drzwi swojego domu. Tak naprawdę dopiero po wyjściu z autobusu na nowo poczuł, że szumi mu w głowie. Wcześniej jakby procenty rozmyły się na rzecz zdenerwowania sytuacją z tamtym pajacem z pizzerii. Sam miał ochotę mu przywalić, bo, cholera, nikt nie miał prawa w jego obecności mówić tak o Chicie. Już nie mówiąc, że do niej. Ale powstrzymał się. Tak naprawdę niewiele miał w swoim życiu momentów, które mogłoby zwiększyć jego poziom doświadczenia w bójkach, więc jakoś niespecjalnie się do tego palił. Poza tym bardziej niż uszkodzić idiotę chciał wyprowadzić stamtąd przyjaciółkę, której zdążyły się już zaszklić oczy.

          Syknął, gdy drzwi skrzypnęły. Co prawda miał już skończone osiemnaście lat, ale jego mama ciągle krzywo patrzyła na jego jakiekolwiek połączenie z alkoholami. Tak jakby ciągle był małym chłopczykiem, którego trzeba było pilnować. To Thomas ostudzał nadopiekuńczość żony, tłumaczeniem, że ich syn jest już duży i powinien już sam wiedzieć gdzie kończy się dobro, a zaczyna się zło.

          Zamknął cicho za sobą i oparł się dłonią o ścianę, ściągając buty. Niemal podskoczył w miejscu, gdy usłyszał za sobą niegłośne: dobrze, że już wróciłeś. Jednocześnie odetchnął z ulgą na dźwięk barwy głosu.

           Chrząknął i odwrócił się przodem do ojca. Uśmiechnął się krzywo, odpuszczając sobie kiwanie głową, w obawie, że jeszcze mocniej zacznie mu się w niej kręcić.

          – Hej, tato. Mama śpi? – zapytał szeptem.

           Mężczyzna westchnął cicho i przesunął palcem po zadbanym zaroście. Jego ciemne oczy wpatrywały się w syna z uwagą, jednak również z łagodnością. Lustrował go wzrokiem, rozważając jednocześnie, czy wymagana jest reprymenda.

         – Zasnęła jakieś półgodziny temu i to dopiero, gdy zagroziłem, że zamknę ją w pokoju na klucz. Radzę ci szybko iść do łóżka, bo nie zdziwiłbym się, gdyby jednak zaraz się obudziła i zaczęła bawić się w tego złego glinę. Ja widzę, że chodzisz prosto, nie paskudzisz na wycieraczce, język ci się nie plącze, a twoje oczy i zachowanie raczej nie wskazuje na branie narkotyków.

         – Tato! No wiesz co...

          Thomas wzruszył ramionami i poprawił pasek w granatowym, bawełnianym szlafroku, który zarzucił na siebie wychodząc z sypialni.

          – Nie narzekaj, matka zrobiłaby ci dochodzenie i pewnie skorzystałaby ze schowanego w szafce z bielizną jednorazowego alkomatu.

          Pierwsza impreza Miłosza tak właśnie się skończyła. Mimo iż wtedy chłopak wypił może z trzy kieliszki wódki, Maria zrobiła mu awanturę na miarę doczołgiwania się do domu w stanie zbliżonym do bliskiego śmiertelnemu wymiarowi upojenia alkoholowego. Od tego momentu, po kilku istotnych rozmowach na ten temat państwo Weis zadecydowali, że to Thomas będzie czekał na Milo – bowiem, w grę nie wchodziło, by oboje spali i nikt nie upewnił się, że chłopak cały i zdrowy wrócił do domu. A przynajmniej Maria nie dopuszczała takiej możliwości.

          – To ten... dzięki, tato – mruknął, kierując się na piętro. Kroki stawiał wolno, krzywiąc się na każde delikatne skrzypnięcie stopni. A potem aż otworzył usta, gdy jego ojciec wszedł na górę tak po prostu, normalnym krokiem, nie zważając na żadne mini jęknięcia schodów.

          – Rusz się, młody. Z tego, co wiem, jutro widzimy się w klinice. Swoją drogą, to świetnie się składa, jutro najprawdopodobniej rodzić się będą szczeniaczki.

Równolegli I : Koń i sokolicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz