Tommy dyszał ciężko, trzymając się rękoma na obolałą szyję. Brakowało sekund, by umarł, lecz zamiast tego jego koszmar pchnął go na przeciwległą ścianę, zostawiając na pastwę drogocennego, ale raniącego wygłodniałe płuca tlenu.
Mrugał szaleńczo, ale widział jedynie chmurę barw. Jego psychika podpowiedziała mu, by poddał się z tymi marnymi próbami.
Jednakże on już dawno się poddał. Udowadniały to jego puste oczy i chęć śmierci, z której został zmuszony wrócić.
— Mam tylko szesnaście lat — a on w tym momencie pragnął poprzedniego stanu, choć trafił tam po dniach katowania. Teraz przeżywał to drugi raz.
Jego koszmar chwycił jego kruche ramiona i szarpbął nim w górę. Zamknął jedynie oczy, pozwalając nogom się pod nim ugiąć.
— Skoro nie chcesz zawołać sama i wyjść... — syknął mu do ucha Dream, ogrzewając nieprzyjemnie jego płatek ucha. — I tak wytoruję tu drogę do wyjścia.
Te słowa wywołały w jego organizmie chichot, pobudzający jego wzrok. Spojrzał w końcu na swego kata i wyszczerzył pokryte krwią po przeciętym języku zęby, wydając z siebie suchy śmiech.
— Już wolę tu umrzeć, niż iść do Tubbo i mówiąc, że Wilbur idzie nas zabić.
Usłyszał nieprzyjemnie swój własny głos, brzmiał jakby mokre kamienie ocierały się o siebie. Jego umysł podsunął mu widok kamiennej podłogi, zapewne właśnie wsiąkającej jego krew, tak jak ściany wchłaniały jego poniżające jęki.
Śmiech ucichł, nadeszła cisza, nie tylko w celi. Jego psychika, tak długo czekająca na ten moment, rozsypała się na drobny mak, drobniekszy od piachu. Łzy poleciały strumieniami po policzkach, mieszając się z krwią z ran. Oczy zaszły mgłą. Pierdolił to czy kat widzi jego żałosne zgliszcza osoby. Chciał powrócić w ramiona słodkiej śmierci, gdzie mógłby odpokutować, jak bardzo chce opuścić swego najukochańszego przyjaciela, bo zaczął się bać własnego brata.
Nigdy nie chciał czuć strachu do Wilbura.
A teraz słyszał jedynie obłąkańczy głos Soota, który dzielił się z nimi, dzieciakami chcącymi spokojnego życia pełnego docinek i braterskiej miłości, wynurzeniami o niedokończonej symfoni.
My unfinished symphony...
Jeden z najgorszych bóli cielesnych powstrzymał jego umysł przed opadnięciem na dno jeziora popiołu. Znów ostro zamrugał odganiając pojedyńcze łzy. Nie wydał z siebie nawet krzyku. Jego plecy spotkały się z ścianą, która pozwoliła mu uświadomić, że to kość została wyrwana z barku. Był tak nieczujny i otępiały, że nie poczuł nawet jak rzucono nim znów.
Chciałby móc popaść w otchłań nieprzytomności, jak kiedyś mówił mu Techno, gdy czuło się koszmarny ból. Jednakże on, przez siedem dni, ani razu nie zemdlał, nie umiał się wprowadzić w ten stan nawet po najgorszych czynach. Osiem dni — zasnął tylko raz, budząc się w zaświatach.
— Nie martw się Tommy, jesteś bezpieczny przy mnie — usłyszał głos, którego nie znienawidził, a się go lękał.
Usłyszał zgrzyt, a po chwili jego podkulone nogi zostały mocniej przyciśnięte do klatki piersiowej. Poczuł na goleniach chłód.
To było pierwsze uczucie różne od, ciążącego pierwszego dnia, ciepła przez lawę czy mrowienia gojących siniaków — i otrzeźwiło instynkty oraz złożyło do kupy część umysłu, pozwalając mu myślać.
Ogarnęła go fala odczuć — czuł pod palcami materiał koszulki ściskanej na wysokości piersi, tętniący niczym żywa istota ból i szepty dręczyciel, całkowicie czyste i możliwe dla niego do interpretacji. Czuł się żywy.
Tak żywy, że musiał przykryć usta dłonią, gdy poczuł odór starej krwi.
Zaszeleścił papier. Szybko się ogarnął, wychylając lekko głowę zza przeszkody. Okazała się nim skrzynia. Skupił wzrok na pasiastych plecach. Dlaczego Dream go ukrył.
Zapiekła go nieznana mu rana na karku.
Powietrze zgęstniało.
Z jego gardła wydarł się przeraźliwy krzyk.
Dream się zaśmiał jak szaleniec, długo i przeciągle.
Przed lawą stał Wilbur, patrząc swym jedynym widocznym okiem dzięki grzywie kręconych włosów na ręce, nie będącymi półprzezroczyste jak u Ghostbura.
Wilbur uniósł twarz, spoglądając na Dreama. Posilił uścisk na pochodni trzymanej w jednej ręce, palącej się. Szesnastolatek rozpoznał brązowy ubiór, z rewolucji.
Nie rozpoznał jednakże spojrzenia kryjącego miesiące szalonej tęsknoty za zemstą — tą, którą obiecywała postać stojącą przed nim.
Jego koszmar złamał nieuznaną umowę i wezwał jego brata.
— Forever unfinished — padły słowa z gardła niedawno nieżywego rebelianta.
Tommy zapłakał, ukryty za skrzynią i patrzący, jal jego niegdyś brat odrzuca swe jesteństwo i podaje dłoń Dreamowi, obydwoje z obłąkanymi spojrzeniami.
— Zemsta za L'Manburg jest twoja za małą przysługę — rzekł Dream.
Znienawidził siebie. Pozwolił na to, by zesłać na swych przyjaciół śmierć. Jego szesnastoletnie, udręczone i zmanipulowane płuca wydały z siebie ostatni krzyk. Dwóch mężczyzn na niego spojrzało.
Nie zabijajcie mnie.
Chcę umrzeć.
Wilburowa pochodnia groteskowo świeciła.
CZYTASZ
Anxiety Waves
Fanfictionone-shots book „𝙼𝚊𝚗𝚋𝚎𝚛𝚐? 𝙿𝚘𝚐𝚝𝚘𝚙𝚒𝚊? 𝚆𝚑𝚘 𝚌𝚊𝚛𝚎𝚜! 𝚆𝚎 𝚓𝚞𝚜𝚝 𝚔𝚎𝚎𝚙 𝚝𝚑𝚎 𝚌𝚘𝚗𝚏𝚕𝚒𝚌𝚝 𝚐𝚘𝚒𝚗𝚐! 𝙸𝚝'𝚜 𝚐𝚛𝚎𝚊𝚝!" -𝙱𝚊𝚍𝙱𝚘𝚢𝙷𝚊𝚕𝚘 «Technoblade, nosząc pod sercem sztylet, w sercu przysięgę, a nad sercem koron...