55.

112 9 4
                                    

      To ją zabijało.
     
     
      Codzienność wyniszczała ją kawałek po kawałku. Zgniatała każdy zdrowy organ. Owijała ciernie wokół serca i otaczała trującą substancją wyniszczając na tyle, że wyczerpany organizm błagał o ostateczny cios. Los nie był jednak łaskawy. Czekał, aż schorowane ciało się zregeneruje, aby dostarczyć kolejną dawkę trucizny.
     
      Chelsea czekała, aż ktoś ją zabije. Liczyła bowiem na to, że śmierć przyniesie ukojenie.
     
      Pewnego dnia postanowiła otworzyć okno i stanąć na parapecie. Jej dłonie się trzęsły, nogi były zbyt słabe, aby udźwignąć resztę ciała. Głowa wydawała się ważyć tonę. Niezdarnie wstała na równe nogi, o mały włos nie upadając.
     
      Zawiodła się.
     
      Nie potrafiła zrobić sobie krzywdy nawet przez przypadek.
     
      Była zbyt zatruta, żeby dostrzec, że takie niepowodzenie jest tak naprawdę sukcesem. Każdy krok w tył był ogromnym skokiem do przodu. Zawahanie, jedno po drugim mogło uratować życie tamtej dziewczyny.
     
     
      Chelsea zwlokła swoje zatrute ciało z brudnego parapetu. Drżącymi dłońmi wyjęła białą kartkę oraz długopis z czarnym tuszem.
     
      Zaczęła bazgrać niewyraźne słowa, które mieszały się wraz ze łzami na kartce. Co chwila wszytko przekreślała, zamazywała i rozrywała na drobne kawałki. Była zrozpaczona i wyniszczona. Była  m a r t w a.
     
      Wreszcie udało jej się utrzymać długopis w ręku. Wzięła więc broń leżącą na blacie, którą ukradła ojcu.
     
     
      Szybkim ruchem, bez zawahania. Strzeliła.
     
     
      Wydawało się, że krew była wszędzie. Zniszczyła biały dywan. Zniszczyła drogie ubranie i przepiękne obrazy na ścianie.
     
      Nikt nie mógł ustalić, dlaczego Chelsea odebrała sobie życie. Nigdy nie skarżyła się na cokolwiek. Była młoda, piękna i inteligentna. Zawsze odpowiednio ubrana. Czasem potrafiła dogryźć, ale w gruncie rzeczy była miłą, sympatyczną dziewczyną.
     
      Dziewczyną, która wzorowo okłamywała wszystkich wokół.
     
     
      Na kartce zostawionej przez Chelsea było jedno słowo, które pochyłym pismem zdobiło białą kartkę.
     
      Jedno słowo, które było przyczyną owej tragedii.
     
     
      Codzienność.








***
Cześć kochani, mam nadzieję, że lepiej radzicie sobie z codziennością, niż bohaterka dzisiejszego opowiadania.

Dajcie znać w komentarzu, co sądzicie o tym rozdziale.

Zaproście znajomych do czytania, zostawcie gwiazdkę i komentarz jeśli opowiadanie się spodobało.

Pamiętajcie, że jesteście wspaniałymi ludźmi.

Przytulam Was ❤️

nonamegirl_02
     
     
     

Trying to be brave Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz