Siedziałam na chodniku. Bruk był ciepły. Nagrzany przez promienie letniego słońca. Za moimi plecami skrzypiała brama, kołysana dziwnie chłodnym wiatrem, od którego po plecach powinien przebiec mi nieprzyjemny dreszcz. Nie przebiegł.
Niebo kryło się za ciemnymi chmurami. Były gęste, kłębiące się. Deszcz padał wielkimi kroplami, zmywając z miasta na które lubiłam patrzeć każdego dnia, wszystkie barwy. Teraz było szare i zimne. Bez życia.
Do moich uszu dobiegał czyiś śpiew. Cichy, niewyraźny, smutny. Długo zajęło mi rozpoznanie własnego głosu. A bynajmniej tak mi się wydawało. W rzeczywistości trwało to zaledwie kilka ulotnych sekund. Szeptałam coś na rodzaj kołysanki, przyciskając policzek do mokrych kolan. Nie ruszałam się, tylko kiwałam delikatnie do przodu, by zaraz przechylić się w tył.
Trwałam tam na tyle długo, by zacząć podejrzewać, że miejsce w którym się znajduję jest za ciche. Za spokojne. I wtedy jak na zawołanie czyjaś dłoń dotknęła mojego ramienia. Wystraszyłam się i wzdrygnęłam. Przekręciłam głowę.
Nade mną stała postać. Dość wysoka, chuda, ale tym samym wydawała się być dobrze zbudowana. Nie widziałam jego twarzy, ale byłam przekonana, że to ktoś dobrze mi znany. Ktoś kogo widywałam niemalże każdego dnia. W przeszłości. Mój tata. Tylko dlatego pozwoliłam mu usiąść obok siebie. Zbliżyć się. Zmniejszyć dzielącą nas odległość.
Dopiero teraz widzę jak bardzo sylwetka była niepodobna do tej mojego ojca. Wtedy nie widziałam. I dość długo nie wyprowadzałam samej siebie z błędu. Nie pozwalałam sobie zniszczyć iluzji, którą sama stworzyłam. Wierzyłam w nią.
Przyjęłam od niego kartkę, złożoną na dwa razy, którą nieśmiało mi podarował. Była pognieciona. Jego dłoń lekko się trzęsła.
Rozwinęłam ją, czując na sobie jego wzrok. Intensywnie przeszywający. Jakbym doznawała go aż do szpiku kości. Wokół panowała cisza, a ja słyszałam tylko własny nierównomierny oddech i ciche bicie serca.
Ślady ołówka na papierze układały się w niewyraźną postać. Skrytą gdzieś za kłębkiem chaotycznie wyrysowanych linii. Wpatrywałam się w nią przez chwilę, aż udało mi się dostrzec czyjąś postać. Tańczyła. A może tylko stała.
Uśmiechnęłam się w podzięce. Czułam, że on też się uśmiecha, choć nie mogłam tego dostrzec. Jego twarz była niewyraźna.
Chciałam coś powiedzieć, ale mój głos zagłuszył strzał. Głośny huk. Znów go słyszałam. Poderwałam się na równe nogi. Po kartce papieru, którą trzymałam spływała nikłym strumieniem szkarłatna ciecz. Krew. Plamiła moje palce. Mężczyzny siedzącego obok już nie było, a ja tylko rozglądałam się panicznie wokół. Nie mogłam niczego dostrzec. Byłam w stanie krzyknąć tylko jedno, proste i krótkie słowo.
- Nie!
Jak za każdym razem obudziłam się z głośno bijącym sercem i mokrymi od potu włosami, przyklejającymi się do karku i czoła. Oddychałam głośno. Łzy zbierały się pod moimi powiekami, utrudniając mi widoczność. Przetarłam dłońmi twarz i dobrze pamiętam, że nie pomyślałam nic konkretnego. Jakby to wszystko było normalne. Choć w zasadzie było.
Od pięciu lat męczyły mnie koszmary. Nawiedzały przy każdym złym dniu, przy każdych złych myślach. Nie dawały spać.
Wielu z nich nie byłam w stanie przypomnieć sobie za dnia. Ale kiedy już to robiłam, żadnego nie zapominałam. Pamiętałam je wszystkie, a później spisywałam w zeszycie ukrytym między książkami na regale. Tak by nikt nie mógł go znaleźć.
Teraz pomyślałabym, że to dziwne. Tamten sen pamiętałam w szczegółach. Choć było ich mało do zapamiętania. Był ostatnim z koszmarów, których nie zapomniałam do dnia, w którym coś zaczęło się zmieniać. Kiedy do mojego nastoletniego życia zaczęły wkradać się nowe problemy. Były inne niż te dotychczas, ale niemniej ważne. Które pociągnęły za sobą falę konsekwencji. Nie tylko negatywnych. Nie tylko pozytywnych.
Teraz myślę, że ten sen był ostrzeżeniem, którego nie zrozumiałam. Nie w pierwszej chwili.
Wtedy po prostu wstałam i ruszyłam stawić czoło ostatniemu dniu szkoły, który zapoczątkował cały ten bieg wydarzeń. Ten, który doprowadził mnie tutaj. Do cichej, niemalże głuchej sali muzealnej, od której ścian odbijał się rytm mojego serca.
-------------------------
Cześć! Wracam do was z zupełnie nową historią, nowymi bohaterami i nowym miejscem. "Oren" to książka, którą zaczęłam tworzyć w okolicach lutego/marca 2021r. Nie znam dokładnej daty, ale prawdopodobnie ma ona już rok! Spędziłam nad nią wiele czasu, a teraz wreszcie mogę opublikować ją tutaj dla Was w całości. Mam nadzieję, że zostaniecie tutaj do końca i pokochacie tą opowieść równie mocno jak ja. ♥
CZYTASZ
Oren
Novela JuvenilEloise Whitlaw miała zaledwie dwanaście lat, kiedy po tragicznej śmierci ojca, życie zażądało od niej bycia dorosłą. Odpowiedzialność za młodszą siostrę, obskurne mieszkanko i pogrążającą się w depresji mamą spoczęło na jej barkach. Przez pięć lat w...