Zakochiwanie się w Orenie Gardnerze nie było moim planem. Właściwie nie wydawał się być odpowiednią osobą do lokowania tego typu uczuć. Tak podpowiadał rozsądek.
- To źle, że miłość, choć ślepa i głucha, idzie gdzie zechce i czego chce słucha.* - szepnęłam cicho sama do siebie, skubiąc źdźbło trawy.
Siedziałam przy grobie taty, wpatrując się w świeże, w pełni jeszcze swojego żywota, białe lilie, które przyniosłam. Był ciepły, sierpniowy poranek, po chłodnej, intensywnej sierpniowej nocy. Kilka godzin po tym jak Oren Gardner wyznał najpiękniej jak tylko mogłam sobie to wyobrazić, swoje uczucia. Kilka godzin po tym jak przyznałam, przede wszystkim sama przed sobą, że jestem w nim bezgranicznie zakochana.
To uczucie skrywało się nieśmiało w zakątkach mojej duszy. Wystraszone, niewiedzące co począć, bo coś takiego czułam pierwszy raz w życiu. Samo wspomnienie pocałunku, którym mówiliśmy sobie wszystko, przyprawiało mnie o przyjemne dreszcze. Coś jakby stado motyli, podrywało się w moim żołądku, łaskocząc i przywołując na ustach zbłąkany uśmiech.
Nie wiedziałam jakie będą konsekwencję naszych czynów. Co poniosą za sobą słowa, wyrzucone w powietrze. Bałam się o tym myśleć, a równocześnie wierciłam w miejscu niecierpliwie, by się o tym przekonać.
Przyszłam na cmentarz, nie mogąc zasnąć z nadmiaru emocji, które odczuwałam. Kiedy wychodziłam z mieszkania, Ariel spała. Chciałam w pewien sposób uwolnić się od ciężaru myśli, które krążyły po mojej głowie. Potrafiłam zrobić to tylko tutaj. Tylko przy nim.
Nie powiedziałam mu o wydarzeniach poprzedniej nocy, bo wydały mi się one zbyt intymne, bym mogła dzielić się nimi z kimkolwiek. Zbyt bardzo nasze. Moje i Orena. Dziwnie myślało mi się w perspektywie "my". Było w tym coś wyjątkowego. Może właśnie dlatego, nie chciałam o nich mówić.
Choć mimo mojego milczenia, moja wiara nakazywała mi podejrzewać, że tata wszystko widział. Byłam pewna, że z miejsca, w którym się znajdował, gdziekolwiek by to nie było, wie i widzi się wszystko. Jak inaczej mógłby być moim aniołem stróżem?
Ufałam jednak, że na ten moment, odwrócił głowę. Zakrył oczy, by pozwolić rzeczywiście być nam samym.
- Obawiam się, że mógłbyś go nie polubić. Tylko na początku. - szeptałam, zrywając kolejny pęd trawy. Uśmiechałam się niekontrolowanie, choć był to nerwowy odruch. - Podobnie jak ja. Bardzo go nie lubiłam. Wydawał się być jedną z tych osób, które miały skłonności do krzywdzenia takich jak ja. - mówiłam, nie spuszczając wzroku ze swoich dłoni. Słońce przedzierało się przez korony drzew, rzucając na mnie przyjemnie ciepłą poświatę. - Skrzywdził mnie. To fakt. - dodałam, poprawiając się, jakby spoczął na mnie czyjś karcący wzrok. - Ale wcale nie był podobny do innych. To nie było formą rozrywki. Raczej ucieczki, bo bał się równie jak ja.
Zagryzłam na moment wargę, jakbym czekała na odpowiedź. Wiedziałam, że jej nie otrzymam. Pogodziłam się z brakiem jego głosu. Ale miło było, zrobić na moment przerwę i pozwolić przeanalizować wypowiedziane słowa i sobie i jemu. Jakbyśmy rzeczywiście prowadzili rozmowę.
- Oboje baliśmy się uczuć. - westchnęłam. - Dlaczego tak wielu ludzi boi się czuć? Kochać? Życie jest krótkie, a my żyjemy w nieświadomości, kiedy dobiegnie końca. Gdybyśmy tylko wiedzieli, nie marnowalibyśmy czasu na strach. Pragnęlibyśmy czuć całym sobą. Wykorzystać każdą minutę, a i tak każda wydałaby się nam niewystarczająco długa. - mówiłam cicho i nieprzemyślanie. Słowa same odnajdowały ujście w moich ustach. - I tak wielu z nas doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Ja zdaje sobie sprawę. I w dalszym ciągu się boję. Dlaczego?
CZYTASZ
Oren
Teen FictionEloise Whitlaw miała zaledwie dwanaście lat, kiedy po tragicznej śmierci ojca, życie zażądało od niej bycia dorosłą. Odpowiedzialność za młodszą siostrę, obskurne mieszkanko i pogrążającą się w depresji mamą spoczęło na jej barkach. Przez pięć lat w...