- Więc napraw wszystko, w twojej to jest mocy, Przestań się tylko woli mej opierać, Oddaj w me ręce skradzione pacholę, Chcę go na pazia...* - szeptałam cicho, trzymając książkę na kolanach.
Siedziałam na niewygodnym krzesełku, czuwając przy łóżku Orena, by nie musieli robić tego państwo Gardner. Spędzali przy nim każdą chwilę, każdą godzinę od samego dnia wypadku. Długie dziesięć dni. A każdy z tych dni był do siebie podobny. Mozolny i męczący.
Każdego dnia wstawałam, choć wcale nie chciałam tego robić. Zmuszałam swoje ciało do wysiłku, swoje oczy do patrzenia, uszy do słuchania i usta do mówienia. Nie jadłam śniadań, bo nie odczuwałam głodu. Wypijałam tylko kubek ciepłej herbaty, którą parzyła dla mnie mama przed wyjściem do pracy. Postanowiła do niej wrócić, choć zmieniła firmę. Nie pracowała po nocach. Nie mówiła o tym na głos, ale chciała być wtedy w domu. Być przy mnie, bo każdej nocy płakałam, modląc się i krzycząc do Boga, by oddał mi Orena. By nie zabierał również jego.
Mama była najodpowiedniejszą osobą do przesiadywania na skraju mojego łóżka, kiedy w atakach szału, uderzałam zamkniętą pięścią w poduszkę zbyt zmęczona i zbyt sfrustrowana prośbami, które nie przynosiły efektu. Przecież robiła dokładnie to samo. Pięć lat temu jej również zabrano osobę, którą kochała. Ona też cierpiała, więc doskonale rozumiała. Znała ból, który czułam. Nie odkryła sposobu na poradzenie sobie z nim przez pięć długich lat, więc nie oczekiwałam, że odnajdzie go w zaledwie dziesięć dni. Nie musiała tego robić. Wystarczała mi świadomość, że wie jak to jest, gdy w piersi biją zaledwie zgliszcza czegoś co dawniej było sercem. Teraz obie miałyśmy w sobie tylko jego pozostałości. Ledwie ocalałe fragmenty.
Czasami ośmielałam się na myśl, że to co czuję ja jest gorsze od tego co czuła mama. Może pozwalałam sobie w to wierzyć, bo nie potrafiłam wyobrazić sobie, że ktokolwiek mógł kiedykolwiek czuć się tak zniszczonym jak ja. A może było w tym źródło prawdy, bo mama wiedziała co należy czuć. Wiedziała, że człowiek, któremu oddała wszystko co miała w sobie najlepszego, odszedł. Wiedziała, że nie wróci. I choć to bolało, mogła próbować oswoić się z tą myślą. Żyć w pewnej wierze, że znajduje się teraz w lepszym miejscu i czuwa nad nami z góry.
A ja nie wiedziałam zupełnie nic. Oren nie odszedł, ale jednocześnie nie było go z nami. Błąkałam się pomiędzy nadzieją, że powróci a pomiędzy strachem, że każdego dnia patrzę jak mnie opuszcza, choć nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie wiedziałam gdzie teraz jest, bo nie był w miejscu, do którego udaje się dusza po śmierci, ale nie był również na ziemi. Musiał gubić się gdzieś w stanie zawieszenia pomiędzy tymi dwoma światami, sam wystraszony i nieświadomy tego, w którą ze stron chce się udać. Ta niepewność była okropna.
Każdego dnia odstawiałam kubek na blat, kiedy wypijałam jego zawartość niemal do dna. Stawałam przed lustrem w swoim pokoju, przyglądając się swojej wymarniałej postaci, łudząco podobnej do sylwetki mamy. Teraz i moja cera przybrała szarawy odcień. Cienie pod oczami się uwydatniły, dodając mi kilku lat.
Związywałam włosy z tyłu głowy, wcale nie dbając o to czy wygląda to schludnie. Zabierałam z półki książkę i wrzucałam ją do torby, którą zarzucałam na ramię. Wychodziłam z mieszkania bez słowa, za każdym razem słysząc w głowie ten sam głos, który zarzucał mi, że robię to źle. Że znów nie dziękuję, że znów nie okazuję wdzięczności, że znów nie mówię, że kocham. Przecież dopiero co popełniałam te błędy. Ale teraz nie miałam wystarczająco siły, by nie popełnić ich ponownie.
Szłam do szpitala, w którym byli już państwo Gardner. Spędzali w szpitalu noce, bo nikt nie potrafił przekonać ich, że powinni wrócić do domu. Nie chcieli spuszczać z Orena spojrzenia choćby na moment, bo bali się, że przeoczą coś istotnego. Ja również się bałam. Nie chciałam przegapić momentu, w którym mógłby się przebudzić, a właśnie na to liczyliśmy, po dość optymistycznych przewidywaniach doktora. Mówił, że wszystko regeneruje się w sposób prawidłowy. Że Oren jest młody i wystarczająco silny, by się wybudzić. Więc zmienialiśmy się przy jego łóżku, bo nie bylibyśmy w stanie w trójkę spędzać przy nim dwudziestu czterech godzin na dobę. A przecież ktoś musiał być obok. Co jeśli otworzyłby oczy i zobaczył puste pomieszczenie i nikogo wokół?

CZYTASZ
Oren
Ficção AdolescenteEloise Whitlaw miała zaledwie dwanaście lat, kiedy po tragicznej śmierci ojca, życie zażądało od niej bycia dorosłą. Odpowiedzialność za młodszą siostrę, obskurne mieszkanko i pogrążającą się w depresji mamą spoczęło na jej barkach. Przez pięć lat w...