Dziewięć

419 13 0
                                    

Siedziałam przy stole widelczykiem kłując niezgrabnie kawałek ciasta. Śmiechy bliźniąt odbijały się echem od ścian pomieszczenia, a państwo Gardner usilnie starali się przebić przez ich wrzaski. Starałam się przysłuchiwać toczonym przy stole rozmową, choć nie pamiętałam niemal żadnego słowa. Victor Gardner zdawał się być mniej oficjalny, a bardziej ludzki. Żywszy i pełniejszy emocji niż ostatnim razem podczas rozmowy kwalifikacyjnej, którą odbywałam na początku tygodnia w jego gabinecie. Choć zdawał się nie rozstawać z białą koszulą, którą miał na sobie jakby na znak elegancji i szyku jakim powinien cieszyć się właściciel firmy, jego uśmiech pozostawał mnie formalny. Zmarszczki przy jego oczach uwydatniały się przy każdym ruchu warg, które unosiły się ku górze. Spoglądałam na niego ukradkiem raz po raz doszukując się zachowań jakimi odznaczał się poprzednim razem. Żadnych nie znalazłam.

Siedziałam na przeciw Orena Gardnera, czując jak moje ciało spina się pod wpływem jego obecności. Twarz piekła mnie za każdym razem, gdy czułam na sobie ciężar niby niedbałych spojrzeń Sabine. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że mnie sprawdza. Chciała za wszelką cenę odwrócić moją uwagę od myśli krążących wokół wydarzeń mających miejsce kilkanaście minut wcześniej. Wciągała mnie do rozmowy i choć za każdym razem odpowiadałam na zadawane mi pytania, nie potrafiłam dać z siebie więcej. Wypowiedziane przez Orena słowa utkwiły we mnie bardziej niż mogło mi się wydawać.  I choć nie miałam prawa być zła czy rozżalona, bo ani razu nie wspomniałam o swoim ojcu, taka właśnie byłam. Rozgoryczona. Dotknięta uwagami na temat własnej rodziny i taty, który był tematem tak rzadko przeze mnie poruszanym. Przecież nigdy nie chciałam odczuwać współczucia jakim darzyli mnie inni na wieść o jego śmierci. 

- Pierwszy raz piekłam  ciasto. - odparła w pewnym momencie Sabine. - Zazwyczaj zajmuje się tym Denise, ale myślę, że nie wyszło najgorsze. 

Spojrzała na mnie po raz kolejny tego popołudnia, a wzrok jej męża podążył w tym samym kierunku. Oren Gardner usilnie skupiał się na nieokreślonym punkcie za oknem, za wszelką cenę starając się udawać, że wcale mnie tu nie ma. Odczuwałam jego niechęć. Przejawiał ją w braku najmniejszego zainteresowania rozmową. Milczał zupełnie jak ja, choć wyrwany do odpowiedzi zbywał rodziców półsłówkami. Na jego talerzu również tkwił nietknięty kawałek ciasta, a on sam okręcał między palcami widelczyk. Napięta atmosfera osiedliła się przy stole w jadalni, wypełniając ją po brzegi i żadne z zabiegów Sabine nie potrafiły tego zmienić. Zepsułam ich niedzielne popołudnie. Dzień Ojca, który okazał się być dla nich bardziej ważny niż mogłam przypuszczać na początku. Czułam się źle z tą myślą, która pukała gdzieś w tył mojej głowy nie pozwalając o sobie zapomnieć. Miałam ochotę wstać od stołu i opuścić posiadłość, choć brakowało mi do tego odwagi. 

- Co sądzisz Eloise? - odparła, wkładając do ust kolejny kawałek ciasta, kiedy nikt nie zareagował na jej słowa. 

Odłożyłam widelczyk, przestając maltretować nim biszkopt i przełknęłam gulę, tkwiącą w moim gardle od dłuższego czasu. 

- Jest bardzo dobre. - odparłam, siląc się na uśmiech. - Po prostu nie mam już miejsca. - dodałam na usprawiedliwienie niemal nietkniętego kawałka na moim talerzyku. Nieprzyjemne uczucie ściskało mój żołądek nie pozwalając na przełknięcie choćby kęsa. 

- Może zapakuję ci do domu? Zrobiłam go nieco więcej niż powinnam, a nie wypadałoby marnować. 

- Oh, jeżeli to nie kłopot. - mruknęłam cicho, sądząc że niegrzecznie byłoby odmówić.

Pożałowałam tego po chwili, kiedy metaliczne spojrzenie siedzącego na przeciw mnie Orena spoczęło na mojej twarzy. Po raz pierwszy od naszej konfrontacji. Skuliłam się niezauważalnie pod jego wzrokiem, choć on po chwili obrał sobie zupełnie inny cel. Wypuściłam cicho powietrze i poprawiłam się na krzesełku, odchrząkując by mój głos zabrzmiał bardziej naturalnie niż przed momentem.

OrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz