- Czy to oznacza, że moja mama chciała popełnić samobójstwo? - mój głos załamał się przy wymawianiu ostatniego ze słów.
Przygarnęłam do siebie bliżej skuloną postać Ariel, która wtulała się w mój bok, łkając cicho i mocząc tym samym materiał mojej koszulki. Sama walczyłam z łzami, choć ślady po poprzednich nie zdążyły jeszcze zaschnąć.
Siedziałyśmy w gabinecie na przeciwko starszego mężczyzny, ubranego w biały lekarski fartuch. Nie był ratownikiem medycznym. Nie był Coltem Fowlerem, z którym rozmawiałam przez telefon. Plakietka na jego piersi wskazywała wskazywała nazwisko Keene. Lustrował mnie spojrzeniem zza szkieł okularów osuwających mu się na sam czubek nosa. Było w tym coś oceniającego. Jakby wyczytał ze mnie jak z otwartej księgi przebieg wczorajszych wydarzeń. Wstydziłam się tego. I zapadałam się od środka na samą myśl, że wystarczyłaby jedna tabletka więcej, byśmy oprócz taty, stracili również mamę.
- Nie skłaniałbym się ku tej wersji. - odparł ochryple po dłuższej przerwie, jakby dotarł do wszystkich informacji, na których mu zależało. - Oczywiście będziemy tego pewni dopiero po rozmowie z psychiatrą. Stwierdzam jednak, że to nieumyślne przedawkowanie. Czy wasza mama czuła się ostatnio gorzej? Mając wgląd do jej kartoteki, widzę, że cierpi na depresję.
Skinęłam ledwie zauważalnie głową, przełykając głośno ślinę. Zastanawiałam się przez chwilę czy to moment, w którym należy wziąć na ramiona ciężar odpowiedzialności za własne czyny. Przyznać się do winy, która niewątpliwie leżała po mojej stronie. Pokazać światu jakich okropności jest w stanie dopuścić się człowiek o złamanym sercu.
- Ariel, czy mogłabyś poczekać na korytarzu? - wychrypiałam, nie chcąc by musiała tego słuchać. Przeszła zbyt wiele. Zbyt wiele widziała i zbyt wiele słyszała, by musiała udźwignąć jeszcze więcej. Długo trzymała się dzielnie, ale nie miałam pewności ile jest w stanie jeszcze znieść.
Zawahała się, odsunąwszy się ode mnie na niewielką odległość. Podniosła głowę i zapuchniętymi oczyma, jakby prosiła, by wszystko to się skończyło. Byśmy wróciły do domu. Do normalności, która nie była idealna, ale pod każdym względem była dla nas odpowiedniejsza.
Chciałam dać jej to wszystko. Cofnąć czas o kilkanaście dni wstecz, kiedy mama cieszyła się najlepszym samopoczuciem od pięciu lat. Zatrzymać te chwile i odtwarzać je na okrągło jak stary film. Dać jej dzieciństwo, które wyglądałoby właśnie w ten sposób.
Ale nie mogłam. Ta świadomość bolała bardzo. Ale jeszcze jeden raz starałam się uwierzyć w to, że tak ma być. Że taki los został nam przypisany, że własnie tak miało być. Że to kolejna lekcja, która poniesie za sobą naukę.
- Za moment do ciebie przyjdę. - dodałam, chcąc ją przekonać. Zaczesałam kosmyk włosów za jej ucho. Minęła jeszcze chwila zanim zsunęła się z krzesełka i bez charakterystycznej dla niej żywiołowości, odeszła w stronę drzwi.
- A więc? - ponaglił mnie doktor, kiedy tylko sylwetka Ariel zniknęła na korytarzu. Splótł dłonie oparte o sterylnie białe biurko, nachylając się nieco w moim kierunku. Przybrał dominującą pozę, co wcale mnie nie podbudowywało.
- Mamie naprawdę ostatnio się polepszyło. - powiedziałam, choć nie była to odpowiedź na pytanie, które zadał. Była jego sprzecznością. Zmarszczył krzaczaste brwi jakby poirytowany moją postawą. - Ale później się pokłóciłyśmy. Powiedziałam wiele słów, które nigdy nie powinny zawisnąć w powietrzu.
- Mocno to przeżyła, prawda?
Skinęłam głową.
- Tak. Zupełnie jakby wróciła do punktu wyjścia. Wyglądała jak pięć lat temu, kiedy to wszystko się zaczęło. - wzruszyłam ramieniem, niewidzącym wzrokiem wodząc po przestrzeni przed sobą. Przypominałam sobie pierwsze dni po śmierci taty, kiedy żadna z nas nie wiedziała jeszcze z czym przyjdzie nam się zmierzyć. - To moja wina. - dodałam, po raz kolejny przełykając głośno ślinę, bo zasychało mi w gardle. Słowa z trudem przedzierały się do ust.
CZYTASZ
Oren
Teen FictionEloise Whitlaw miała zaledwie dwanaście lat, kiedy po tragicznej śmierci ojca, życie zażądało od niej bycia dorosłą. Odpowiedzialność za młodszą siostrę, obskurne mieszkanko i pogrążającą się w depresji mamą spoczęło na jej barkach. Przez pięć lat w...