Tej nocy nie spałam zbyt dobrze. I nie było to winą sennych koszmarów. Raczej stresu związanego z presją jaką na siebie nałożyłam. Tydzień próbny właśnie się zaczął, a od niego wiele miało zależeć.
Budziłam się co godzinę. Może półtora. Przewracałam się z boku na bok. Słyszałam jak ulice budzą się do życia. Pierwsze samochody rozpoczynały swoje trasy, wioząc dorosłych do pracy. Wiatr nieśmiało poruszał liście drzew rosnących nieopodal. Czasem można było usłyszeć szczekanie psów, które właśnie wybierały się na wczesno poranny spacer razem ze swoimi zaspanymi właścicielami.
Zbudziłam się znowu, kiedy klucz przekręcił się w zamku drzwi wejściowych ze znajomym szczękiem. Mama przemierzyła korytarz i zamknęła się w swojej sypialni, zapewne zbyt zmęczona całonocną pracą, by zrobić cokolwiek innego. Nie zatrzymywała się w łazience. Nie zaglądała nawet do kuchni po szklankę wody.
Sprzątała wieżowiec biurowy każdej nocy. Zawsze przez kilka godzin i tylko w towarzystwie trzech innych osób. To pochłaniało całą jej energię, ale pozwalało w jakiś sposób utrzymać naszą rodzinę. Gdy tata żył, ona zajmowała się tylko domem i naszą dwójką. Ariel i mną. Teraz musiała przejąć ten ciężar na siebie. Iść z nim na swoich plecach.
Dlatego pracowałam. I dlatego musiałam pracować dalej. Dłużej niż marny tydzień próbny.
Wyszłam z łóżka wcześniej niż było to konieczne. Odbyłam w łazience swoją poranną rutynę, choć trwało to dwa razy dłużej niż zazwyczaj. W kuchni wypiłam tylko kubek ciepłej herbaty, opierając się o blat i przyglądając widokom za oknem. Słońce zawisło już wysoko nad horyzontem, a dzień zaczął się na dobre.
Psychicznie czułam się lepiej. Moja głowa zdawała się być dość spokojna. Udało mi się przekonać ją, że nic nie może pójść źle. Że to tylko głupia formalność, a ja za moment będę mogła przekazać swojej rodzicielce dobre nowiny. A mimo to moje ciało wcale nie odpuściło. Żołądek dalej ściskał mi się w nerwowym, nieprzyjemnym odruchu. Nie pozwalał spojrzeć na przygotowany przed chwilą posiłek.
Przebrałam koszulkę nocną, zastępując ją luźną bluzeczką i brązowymi szortami. Włosy związałam z tyłu głowy. Dość niechlujnie przez co po kilku minutach, pierwsze kosmyki wymknęły się spod uścisku gumki.
Przed samym wyjściem nastawiłam wodę na kolejną herbatę. Talerz z kanapkami i parujące naczynie zaniosłam do pokoju Ariel. Nie spała. Stała po środku niewielkiego pomieszczenia, rozciągając mięśnie i ćwicząc figurę, którą miała doszkolić na jutrzejsze zajęcia baletu. Uniosłam nieznacznie kącik ust do góry.
Nie przeszkadzałam jej, widząc jak bardzo zależy jej na tym co właśnie robiła. Wykazywała się determinacją, a ja zdawałam sobie sprawę, że moje słowa na niewiele się zdadzą. Zanim ostatecznie wyszłam, przyglądałam się jej przez chwilę przez uchylone lekko drzwi. Była tak uroczo niewinna i tak zakochana w swojej pasji. Nie mogłam pozwolić by straciła również i ją.
Dlatego narzuciłam coś cieplejszego na ramiona i wyszłam z mieszkania.
*
Przed posiadłością Gardnerów stanęłam na dziesięć minut przed umówionym czasem. Brama znów była otwarta, a ja zwinnie przedostałam się pod same drzwi. Z głośno bijącym sercem nacisnęłam na guzik dzwonka. Odczekałam chwilę bawiąc się ramiączkami plecaczka, który miałam na plecach.
- Dzień dobry.
Uśmiechnęłam się, kiedy pan Hayden otworzył drzwi na oścież i bez zbędnych pytań wpuścił mnie do środka. Jego twarz dalej nie wyrażała żadnych emocji. Stał wyprostowany, ubrany w białą koszulę. Identyczną jak ta, którą miał wczoraj.
CZYTASZ
Oren
Novela JuvenilEloise Whitlaw miała zaledwie dwanaście lat, kiedy po tragicznej śmierci ojca, życie zażądało od niej bycia dorosłą. Odpowiedzialność za młodszą siostrę, obskurne mieszkanko i pogrążającą się w depresji mamą spoczęło na jej barkach. Przez pięć lat w...