Trzydzieści pięć

289 8 0
                                    

Kiedy Oren wyszedł z pokoju, Ariel wyszła zaraz za nim. Mama zatrzymała mnie, ciągnąc mnie za rękę, kiedy ja również podnosiłam się z miejsca, by wyjść. Tyle wystarczyło, by moja wyobraźnia zaczęła działać na wysokich obrotach. W pierwszej kolejności pomyślałam, że powie coś co zniszczyłoby obraz, który budowałam przez cały czas wizyty. Że jej otwarte, przyjazne nastawienie było całkiem nieszczere. 

Ale później napotkałam jej wzrok, który przypomniał mi, że mama nie potrafi udawać. Przecież nigdy nie potrafiła. Bez względu na to jak bardzo się starała. 

Uśmiechnęła się słabo, bo nie była w stanie wykrzesać z siebie więcej energii. Zacisnęła mocniej palce na mojej dłoni i powiedziała dość cicho, chcąc upewnić się, że nikt poza mną tego nie usłyszy, jedno krótkie: Dziękuje. 

Od tego dnia minęło kilka długich dni, w ciągu, których lekarz przekonywał nas, że mamie się poprawia i że są one zarówno jednymi z ostatnich dni bez niej w naszym mieszkaniu. Nie zrozumiałam za co dokładnie dziękowała w tamtej chwili. Ale powód jej wdzięczności musiał być wystarczający, by odnaleźć w sobie siłę na podjęcie kolejnej próby wyzdrowienia. I wyglądało na to, że tym razem była ona całkiem udana.

Teraz stałam przed domem Orena Gardnera z głośno bijącym sercem, bo chciałam przekazać mu podziękowania, które mama złożyła tamtego dnia. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że on również na nie zasługiwał.

Było sobotnie popołudnie, a ja wcale nie przyszłam tu by pracować. Czekałam, aż w drzwiach pojawi się Hayden, który wpuści mnie do środka, nie kryjąc swojego zdystansowania do mojej osoby. Dalej zdawał się nie wierzyć, że wcale nie ukradłam zegarka. Trzymał się tej wersji, bo tak było mu wygodne. 

Drzwi wcale nie otworzył Hayden. Widziałam jak w progu pojawia się Oren, nieco brudny na twarzy. Miał na policzku ślad od ołówka, a włosy opadały mu w nieładzie na czoło, jakby dopiero co wstał z łóżka. Uśmiechnęłam się, bo wyglądał dziwnie chłopięco. Niewinnie. 

Miał na sobie białą koszulkę, poplamioną farbą, która zdawała się być koszulką specjalną do pracy nad rysunkami. Musiałam przeszkodzić mu w pracy, ale nie wyglądał na zdenerwowanego tym faktem. Wręcz przeciwnie. 

- Dobrze, że jesteś. - wydyszał, jakby drogę do drzwi frontowych pokonał biegiem. Złapał mnie za rękę nim zdążyłam odpowiedzieć i wciągnął do środka, jakby obawiał się, że ktoś zobaczy mnie na schodach jego domu. - Miałem do ciebie napisać. 

- Dlaczego? Coś się stało? 

Gwałtowność jego reakcji, kiedy prowadził mnie wzdłuż korytarza wystarczyła, bym zapomniała z jakiego powodu tutaj przyszłam. Podziękowania wypadły mi z głowy. Nie pamiętałam już, że chciałam opowiedzieć mu jak wiele, zarówno dla mnie jak i mojej mamy, znaczyła jego obecność. 

-Nie. 

- Więc dlaczego tak się zachowujesz? 

Przyjrzałam mu się uważniej, przypominając sobie Orena Gardnera, którego poznałam na samym początku. Tego, który dość często spożywał alkohol i śmierdział tytoniem papierosowym. Tego, który w towarzystwie swoich znajomych zdawał się być jedną z gorszych wersji siebie i zupełnie nieprawdziwą. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że tego Orena Gardnera dawno nie widziałam. Tak samo jak nie widziałam towarzystwa, w którym się obracał. Nie żałowałam. Oren był dużo lepszy bez ich obecności w życiu. Bardziej szczery. Był bardziej sobą. 

Kiedy prowadził mnie za rękę, pokonując po dwa stopnie schodów, jakby chciał jak najszybciej znaleźć się na piętrze domu, pomyślałam, że może wróciło coś ze starego Orena Gardnera. Ale nie wyczuwałam w jego woni nic poza starą, zaschnięta farbą na ubraniu i miętowym żelem do prysznica, którego musiał używać. Było to całkiem oryginalne połączenie zapachów i gdyby ktoś za kilkanaście lat zapytałby mnie jaki zapach jest moim ulubionym, powiedziałabym, że właśnie ten. Zapach Orena Gardnera. Zapach mięty i starej farby.

OrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz