Trzydzieści sześć

226 9 0
                                    

Siedziałam na łóżku, opierając się plecami o zimną nawierzchnię ściany. Trzymałam na kolanach zeszyt, zapisując ostatnią wolną stronę. Spisywałam koszmar, który nawiedził mnie wczorajszej nocy. Niewiele z niego pamiętałam, ale na tyle wystarczająco, by zajął honorowe miejsce, stając się ostatnim wpisem w starym zeszycie. Nie myślałam o tym czy zakupię nowy. W tamtej chwili nie chciałam myśleć o przyszłości, w której dalej męczyłyby mnie złe sny. Nie chciałam myśleć o tym, że będą ciążyły mi przez resztę życia. 

Ostatnim razem, siedząc na ławeczce w muzealnej sali, kiedy Oren Gardner był tuż obok, mówiłam o tym, by uwalniać się z nieporządku w naszych głowach. Od tamtego momentu nie podejmowałam tego tematu po raz drugi. Nie odważyłam się. Ale coraz śmielej i intensywniej o nim myślałam. 

Kilka tygodni wcześniej uznawałam swoje koszmary za cząstkę siebie. Codzienność, w której żyłam. Ale teraz chciałam się tej codzienności zbuntować. Nie chciałam, by tak wyglądała moja rzeczywistość. 

Zapisywałam ostatnie słowa i choć wpis nie był długi, bolała mnie ręka. Zmarszczyłam brwi, orientując się, że w tym śnie nie padł ani jeden wystrzał. Nie pamiętałam żadnego głuchego huku, który za każdym razem spotykał się z moim sprzeciwem i nieprzyjemnemu odrętwieniu ciała. Dopiero po chwili przypomniałam sobie o hałasie. Ale było w tym trzasku coś dziwnego. W niczym nie przypominał wszystkich poprzednich. Był nieco dłuższy i bardziej piskliwy. Nie wiedziałam co było przyczyną jego nagłej zmiany, bo pozostawał on taki sam od kilku długich lat. Ale nie miałam czasu, by dłużej się nad tym zastanawiać.

Zatrzasnęłam okładkę zeszytu, stawiając ostatnią kropkę za ostatnim zdaniem, dokładnie w chwili, kiedy do pokoju wpadła Ariel. Podskakiwała w miejscu, szarpiąc za klamkę od drzwi, której nie chciała puścić. Śmiała się głośno, a ja rozkoszowałam się tym dźwiękiem, bo od zbyt wielu dni, nie mogłam go usłyszeć. 

- Już jest! Przyjechał! Jedziemy! - wykrzykiwała, a ja uśmiechałam się, podnosząc się z miejsca.

Od kilkunastu minut Ariel siedziała na przysuniętym do okna krzesełku kuchennym. Opierała się o parapet i wyglądała samochodu Orena Gardnera, który obiecał być z nami w dniu, kiedy nasza mama mogła wrócić do domu. Zobowiązał się zawieźć nas do szpitala i odwieźć z powrotem do mieszkania. 

Byłam mu wdzięczna, bo mimo, że nie chciałam robić mu kłopotu, cieszyłam się, że nalegał. Nie wyobrażałam sobie, by drogę powrotną do domu, po tak długim czasie nieobecności, mama pokonywała środkiem komunikacji miejskiej. Tak nie wypadało. 

Przywitałam się z nim krótkim, nerwowym uśmiechem. Byłam zbyt zdenerwowana, by wysilić się na coś więcej. Czekałyśmy na mamę tak długo, że wizja nie czekania na nic, nagle wydała mi się dziwnie niepokojąca. Moje myśli krążyły po dniach, które dopiero miały nadejść. Wyobraźnia nasuwała mi obrazy jak mogłyby wyglądać. Bałam się, że nie będzie jak wcześniej. Że nigdy nie będzie tak, jak było przed tym wszystkim. Ta myśl mnie paraliżowała. 

Siedziałam na miejscu pasażera. Ariel siedziała za nami, tupiąc cicho o podłogę. Podśpiewywała znajome wersy piosenek, sączących się z radia. Oren zwiększał jego głośność co jakiś czas, kiedy gwar uliczny się nasilał. Patrzył wtedy we wsteczne lusterko, jakby upewniał się, że Ariel słyszy. Pozwalałam sobie wtedy na uśmiech, bo było w tym geście coś rozczulającego. 

Kiedy dotarliśmy na miejsce, mama była już gotowa. Siedziała na skraju swojego łóżka, ze spakowaną torbą podróżną, z którą tutaj przybyła. Wydawała się nieco mniej zmęczona. Jej skóra nie była tak szara. Policzka nie były aż tak zapadnięte. Dalej wyglądała na kruchą, ale było w tej kruchości coś zdradzieckiego. Jakby w rzeczywistości mogła być silniejsza niż wyglądała. 

OrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz