Dwanaście

357 8 0
                                    

Siedziałam na ławce w parku. Czytałam książkę, którą jakiś czas temu Joelle zapisała mi na karcie i mimo mojej niechęci kazała zabrać do domu. I choć nie potrafiłam zrozumieć o czym konkretnie pisała autorka, przerzucałam kartki. Podejrzanie szybko. Zbyt szybko bym mogła przeczytać co mieści się na poszczególnych stronach. Być może właśnie dlatego niewiele z niej wiedziałam. Być może tylko sunęłam wzrokiem po zapisanych wersach, wcale nie zagłębiając się w ich sens. 

Wózek stał obok mnie. Nie dobiegały z niego żadne dźwięki, więc zakładałam, że dzieci dalej spały. Czułam spokój. Choć wydawał mi się on nieodpowiedni. Jakbym zapomniała o pewnym, istotnym szczególe. Jakbym nie miała prawa tak się czuć, zważając właśnie na niego. 

Zamknęłam książkę i odłożyłam ją na bok. Rozglądałam się z zaniepokojeniem, czując na sobie czyjś wzrok. Bicie mojego serca niebezpiecznie przyspieszyło. Moje spojrzenie zatrzymało się na wózku, w którym nie zobaczyłam bliźniąt. Poderwałam się na nogi. Kołyskę wypełniała szkarłatna ciecz. Krew, która wypływała ponad jej krawędzie i spływała wzdłuż jej ścian. Skapywała na ziemię, pozostawiając na niej ślady. 

Z mojej piersi wydobył się krzyk. Choć był on całkiem głuchy, jakbym nie mogła go usłyszeć. Desperacko wsunęłam dłonie do środka. Zanurzyłam je w gęstej cieczy. Palcami badałam dno, jakby chcąc natrafić na ciałka dzieci. Nie odnalazłam ich. I nie wiedziałam czy powinnam odczuwać z tego powodu ulgę czy narastającą rozpacz. 

Spojrzałam na swoje dłonie. Krew spływała po jasnej skórze. Rzeźbiła w niej ścieżki. Oplatała moje ręce jak ostre ciernie, które czerpały radość z wyrządzania mi krzywdy. Czułam, że moje policzka stają się mokre. Zwątpiłam czy czuję w ustach słony posmak łez czy metaliczny krwi. 

- Coś ty narobiła? - usłyszałam za plecami. Nie odwróciłam się. Nie byłam w stanie poruszyć żadną częścią ciała. Byłam sparaliżowana. 

- Ja nie wiem... - szeptałam, nie odrywając wzroku od czerwonych smug na swojej skórze. 

- To twoja wina! Jesteś nieodpowiedzialna! Obrzydliwa! 

Nie podniosłam wzroku. Nie chciałam patrzeć w oczy osoby, która wypowiadała te słowa. Przyjmowałam je w ciszy. Jak pociski. Doskonale wiedziałam kto był ich autorem. 

- Jak wiele osób padnie ofiarą twoich zachowań? 

Zamarłam. Wstrzymałam oddech. Chciałam unieść głowę w nagłym przypływie adrenaliny. Przyjąć to wszystko z godnością. Bez uchylania się przed prawdą jaką mi serwował. Ale nim zdołałam przyjrzeć się jego twarzy usłyszałam huk. Znajomy strzał. Krew, która zdążyła zaschnąć na moich rękach, wydawała się być znowu świeża. 

- Nie... - szepnęłam, odczuwając na ramionach ciężar winy za to co właśnie się wydarzyło.
- Proszę nie. 

Zaczerpnęłam gwałtownie tchu, podnosząc się do pozycji siedzącej. Zupełnie jakbym przez cały ten czas nie oddychała. Czułam się zdezorientowana, kiedy zamglonym wzrokiem błądziłam po znajomym mi pokoju. Zatrzymywałam się przy każdej z moich osobistych rzeczy, chcąc się przekonać, że jestem w swoim miejscu. Azylu, w którym nic nie mogło się wydarzyć. Że wszystko to co przeżywałam sekundę wcześniej było kolejnym koszmarem. Złym snem. Że nie muszę dźwigać na plecach żadnej odpowiedzialności. Że nie zrobiłam niczego złego. Że wszystko jest w porządku i nie muszę martwić się nikim, niczym ani o nikogo i o nic. A kiedy to wreszcie do mnie dotarło, rozpłakałam się z ulgi. 

Odrzuciłam kołdrę na bok, czując jak przykleja się do mojego mokrego od potu ciała. Przyciągnęłam kolana do klatki piersiowej. Schowałam twarz w dłoniach, pozwalając by łzy spływające z policzków, skapywały prosto w ich wnętrza. Nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem czułam tak dziwną lekkość po przebudzeniu. Jakby sen był o wiele cięższy niż zazwyczaj.

OrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz