Związałam niedbale włosy gdzieś z tyłu głowy. Pojedyncze kosmyki wymykały się spod uścisku gumki, opadając nieporadnie na kark. Przyjrzałam się odbiciu w lustrze prezentującym moją zaczerwienioną od słońca twarz. Nachyliłam się by lepiej dojrzeć uwydatnione piegi i westchnąć cicho na ich widok. Dzień spędzony na plaży przyczynił się do ich ostrzejszej barwy.
Do mieszkania wróciłyśmy później niż początkowo się spodziewałam. Siedziałyśmy na kocu jedząc lody. Wysłuchiwałyśmy opowiadań Ariel, której nigdy nie kończyły się tematy. Nie wspomniała o Orenie Gardnerze co przyjęłam z dozą ulgi. Nie potrafiłam określić dlaczego nie chciałam rozmawiać o nim w obecności mamy. Być może bałam się pytań. Drążenia tematu, który zmusiłby mnie to intensywniejszego myślenia na jego temat. Bo przecież skutkowałoby to kolejnym naporem myśli i mieszanych odczuć.
Wydawało mi się, że czas biegnie gdzieś za naszymi plecami, kiedy tkwiłyśmy pośrodku pustoszejącej plaży. Jakbyśmy zatrzymały się w miejscu choć świat mknął dalej. Żadne z nas nie chciało odchodzić. Nawet mama wyglądała jakby odnalazła w tym miejscu i tym czasie dziwny spokój. Ruszyłyśmy w drogę powrotną dopiero, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, barwiąc niebo na pomarańczowo. Chłodny wiatr muskał nasze ramiona, co jakiś czas wywołując dreszcze.
Kiedy znalazłyśmy się w mieszkaniu za oknem panowała szaruga. Każda z nas po kolei udawała się pod prysznic, by zmyć z siebie emocje dnia dzisiejszego, a następnie zamykała się w swoim pokoju, mówiąc tylko ciche dobranoc. Wszystkie byłyśmy zmęczone.
Nie znalazłam w sobie odrobiny siły, by poprzedniego wieczora spakować torbę. Zabrałam się za to z samego ranka, usiłując zachować całkowitą ciszę. Za ścianą spała Ariel, która nocą prześliznęła się do pokoju mamy, by móc z nią spać. Była to pierwsza noc od dawna, podczas której nie pracowała.
Odwróciłam się od lustra. Po raz kolejny zmierzyłam wzrokiem przygotowane na łóżku przedmioty, by upewnić się, że zabieram ze sobą wszystko co potrzebuję. Miałam odbyć swoją pierwszą noc poza domem. Z dala od strefy swojego komfortu, w której w pełni mogłam być sobą. Razem z bagażem moich koszmarów nocnych i natłoku towarzyszących im emocji i myśli.
Myśl, że mój krzyk może odbić się od ścian obcego domu, że może dotrzeć do obcych par uszu, paraliżowała moje ciało. Osiadała na żołądku, sprawiając że czułam się nienaturalnie ciężko, jakbym dźwigała wypełniony kamieniami worek.
- Co robisz? Dlaczego się pakujesz? - spojrzałam w kierunku drzwi, skąd dobiegł mnie zaspany głos Ariel. Stała w progu, uchylając lekko drzwi. Pięścią przecierała oczy.
- Oh. Zapomniałam wam powiedzieć. - wyprostowałam się, odkładając na bok trzymaną w ręku torbę. - Muszę zostać dzisiaj na noc u państwa Gardner. Muszę zająć się dziećmi, kiedy będą na bankiecie.
Przemierzyła pokój, zmniejszając dzielącą nas odległość. Opadła na łóżko, uważając by nie zakłócić panującego na nim ładu.
- Nie będziesz się bała?
Ułożyłam ostrożnie koszulkę nocną na dnie torby. Kącik moich ust drgnął, ujawniając zakłopotanie. Bałam się. Ale czy wypadało się bać? Czy miałam czego się bać?
- Nie. - skłamałam. - Jedyną rzeczą, której musimy się lękać, jest sam strach.*
Ariel nie odpowiedziała. Opierała głowę o rękę, przyglądając się moim ruchom. Odniosłam wrażenie, że usiłuje odnaleźć w nich zaprzeczenie moich słów. Całą swoją uwagę poświęciłam na zahamowaniu choćby najmniejszego drżenia rąk. Nie mogła widzieć we mnie zawahania. Nie mogła widzieć lęku.
CZYTASZ
Oren
Teen FictionEloise Whitlaw miała zaledwie dwanaście lat, kiedy po tragicznej śmierci ojca, życie zażądało od niej bycia dorosłą. Odpowiedzialność za młodszą siostrę, obskurne mieszkanko i pogrążającą się w depresji mamą spoczęło na jej barkach. Przez pięć lat w...