Czternaście

338 10 0
                                    

Radosny nastrój, który panował poprzedniego wieczora w ścianach naszego mieszkania, mnie wcale się nie udzielił. Starałam się ulec beztroskim zachowaniom. Siląc się na uśmiechy i odrobinę entuzjazmu, dźgałam beznamiętnie widelcem przygotowany posiłek. Przysłuchiwałam się rozmową toczącym się przy stole. Przerzucałam wzrok z postaci mamy, która wydawała się być tak dziwnie niepodobna do siebie, na zarumienioną twarz Ariel. Obie były szczęśliwe. Przyjemne ciepło atakowało moją klatkę piersiową. Nie wiedziałam co było powodem tak dobrego samopoczucia mamy. Być może wcale go nie było. Nie musiało go być. 

Za każdym razem byłam zaskoczona, choć wydawałoby się, że nie powinnam. Zmiany nastrojów przychodziły jej tak łatwo. Zmieniały się z dnia na dzień często niezależnie od czynników. Dziś była szczęśliwa, gotowa sięgnąć po gwiazdę z nieba i przenieść góry, jeśli tylko te zasłaniałyby słońce. Jutro może ugiąć się pod ciężarem codzienności i przez kolejnych kilka dni nie potrafić się spod niego wydostać. Tak już było. Tak wyglądała nasza normalność, choć do normalności wiele jej brakowało. 

Kiedy zamknęłam za sobą drzwi pokoju, zostawiając je przy kuchennym stole, odczułam swego rodzaju ulgę. Gdzieś w głębi duszy parskałam ironicznym śmiechem. Zdałam sobie sprawę z niekontrolowanej zamiany ról, która miała miejsce. Zazwyczaj to ja pełniłam funkcję osoby wiodącej. Podtrzymywałam rozmowę, starając się utrzymać beztroską atmosferę podczas posiłku. Mama tak jak ja dzisiaj, walczyła z chęcią odejścia od stołu, starając się dać od siebie jak najwięcej. Nam obu wychodziło to marnie. 

Żałowałam, że dzień w którym mama wzbija się na wyżyny swoich możliwości bycia szczęśliwym, był dniem w którym ja pękłam gdzieś w środku. Wyrzuty sumienia pulsowały w moich skroniach, a ja potrafiłam myśleć tylko o jednej osobie. O Orenie Gardnerze, który był przyczyną wewnętrznej pustki jaką odczuwałam. 

Rzuciłam się na łóżko, wzdychając głośno. Zupełnie jakby moje żebra stały się cięższe niż zazwyczaj. Chwyciłam za telefon zapisując w nim datę przedstawienia Ariel. Miało odbyć się w najbliższe wtorkowe popołudnie. W duchu błagałam, by okazał się to dla mamy równie dobry dzień jak dzisiejszy. Wiedziałam, że będzie tego potrzebować, by znaleźć siły wyjścia do ludzi. Ale także będzie tego potrzebować Ariel, dla której wsparcie najważniejszych osób będzie kluczowe. Tego wieczoru wydawała się być bardziej zestresowana występem niż kiedy wspominała o nim po raz pierwszy. Odniosłam wrażenie, że dopiero teraz docierało do niej jak istotny jest w jej życiu balet. Jak bardzo jej zależy. I ja też dopiero się w tym utwierdzałam. 

Zasnęłam szybko, mimo ostatnich promieni zachodzącego słońca, które wkradały się przez okno do mojej sypialni. Pozostawiały po sobie ciepły, pomarańczowy odcień na ścianach. Nie potrafiłam wykrzesać wystarczająco energii, by wstać i wziąć wieczorny prysznic. Jakbym była zbyt zmęczona natłokiem emocji przez kilka poprzednich godzin, by teraz czuć cokolwiek. 

Zrobiłam to dopiero rankiem. Krople ciepłej wody zmyły ze mnie wyczerpanie dnia poprzedniego. Działały kojąco jak balsam na świeże rany. Sprawiały, że czułam się silniej. Na tyle pewniej, by pomyśleć, że jestem w stanie odzyskać zeszyt na własnych warunkach. Nie mogłam tańczyć do melodii granej przez Orena Gardnera. To wyprowadziłoby go na prowadzenie w tym nieumówionym wyścigu. Dałoby przewagę, której nie chciałam pozwolić mu zbudować. 

Przekroczyłam bramę posiadłości na chwilę przed dziesiątą. Kiedy opuszczałam mieszkanie mama spała po kolejnej przepracowanej nocy. Odzyskiwała siły, by po południu iść do następnej. Przez trzy dni w tygodniu pracowała na dwie zmiany. Ariel siedziała w łóżku z przygotowaną przeze mnie herbatą i miską owsianki z owocami. Wpatrywała się w ekran telewizora, w którym każdego ranka oglądała bajkę. 

OrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz