Ułożyłam kanapki na talerzu i przekręciłam gałkę od gazu, wyłączając go tym samym, kiedy czajnik zagwizdał. Oznajmił, że woda się zagotowała, a ja zalałam wrzątkiem kubek z herbatą. Ariel siedziała przy stoliku jak za każdym poprzednim razem, choć poprzednie razy z kilku ostatnich dni różniły się od tych sprzed tygodni. Milczała, nie wykazując chęci do pomocy. Kiedy już mówiła, nie robiła tego w sposób tak emocjonalny, a ja tęskniłam za jej głosem, poruszonym czymś do żywego.
W mieszkaniu od ponad tygodnia panowało milczenie, jakby świat nie mógł się do niego przedostać z całą symfonią dźwięków, jaką miał w zanadrzu. Los zdawał się ze mnie kpić. Wyśmiewać, bo do tej pory ubolewałam nad zbyt szybkim upływem czasu. Teraz płynął on zbyt wolno. Jakby na złość, chcąc bym tkwiła w stanie upodlenia, które czułam najdłużej jak było to tylko możliwe.
Mama przebywała w szpitalu psychiatrycznym od siedmiu długich dni. Nie pozwalano nam odwiedzać jej tak często, jak w tym zwyczajnym. Wizyty przyjmowano tylko przez kilka nic nie znaczących godzin w jeden, marny dzień. Przerwa pomiędzy nimi podsycała naszą tęsknotę i pragnienie ponownego bycia razem. Każdego dnia błagałam o możliwość cofnięcia się w czasie. Zmianę biegu wydarzeń. Prośby nie zostały wysłuchane, bo los nie pytał. On tylko planował. Bez uprzedzeń. Bez zapytań czy nasze serca i głowy są gotowe przyjąć kolejne ciosy.
Westchnęłam, przesuwając porcelanowy spodek z przygotowaną kolacją w kierunku Ariel. Ostrożnie przeniosłam parujące naczynie na stół, uważając by nic nie rozlać. Minęła godzina siódma wieczorem, a ja za dwie godziny miałam rozpocząć zmianę w pubie, który w obecnej sytuacji był dla mnie miejscem zatrudnienia.
Praca była trudna. O wiele trudniejsza niż opieka nad dziećmi. Tutaj wymagano ode mnie wychodzenia do ludzi. Podejmowania z nimi kontaktu, mimo że wcale nie chciałam tego robić. Zmuszałam się do uśmiechów i uprzejmości. Bez nich, nie długo pozostałabym na stanowisku kelnerki.
Ariel zawsze kładła się do łóżka jeszcze przed moim wyjściem. Składałam wtedy na jej czole pocałunek i życzyłam dobrej nocy. Przypominałam, że nic jej nie grozi i wskazywałam na telefon, którym mogła mnie wezwać o dowolnej porze nocy. Swoją komórkę miałam zawsze przy sobie. Nie chciałam popełniać tego samego błędu. Nie chciałam, by Ariel nie miała możliwości się ze mną skontaktować.
Nie odliczałam godzin do wyjścia, lecz od razu do powrotu. Jedyną myślą napędzającą mnie do działania, była Ariel. Jej postać przyświecała mi jak anioł stróż, którym w pewien sposób dla mnie była. Przypominała mi dlaczego robię to co robię. Dlaczego pracuję w miejscu, w którym nie chcę pracować.
Tego dnia było podobnie. Opierałam się o blat stołu, siląc się na zachęcający uśmiech. Ariel podziękowała cicho, a ja zerkałam niecierpliwie na wskazówki zegara, sama nie potrafiąc się zdecydować czy chcę, aby ruszyły się do przodu czy stanęły w miejscu.
Sama nie jadłam kolacji. Robiłam to rzadko, bo jedzenie zdawało się za każdym razem utkwić w moim gardle. Żołądek protestował, nie chcąc przyjmować pokarmu. Być może właśnie dlatego zbyt duże koszulki, które nosiłam, teraz wydawały się być jeszcze większe.
Chciałam coś powiedzieć. Zagaić rozmowę, bo milczenie doprowadzało mnie do dzikiego szału, któremu nie mogłam dać upustu. Otwierałam usta, sądząc, że znalazłam odpowiednie słowa, ale po chwili je zamykałam, stwierdzając, że wcale tak nie jest.
Kiedy rozchyliłam wargi po raz kolejny, zagłuszyć mnie dźwięk. Nieśmiały stukot do drzwi mieszkania, który przyprawił mnie o szybsze bicie serca. Pozwoliłam sobie na całkowicie absurdalną myśl, że po ich drugiej stronie stoi mama. Że wypuszczono ją wcześniej niż planowano. Że ktoś ze szpitala przywiózł ją ze względu na późną porę, a mnie o tym nie poinformowano, bo mama poczuła się na tyle lepiej, by pozwolić sobie na całkiem nieprzyzwoitą niespodziankę.

CZYTASZ
Oren
Roman pour AdolescentsEloise Whitlaw miała zaledwie dwanaście lat, kiedy po tragicznej śmierci ojca, życie zażądało od niej bycia dorosłą. Odpowiedzialność za młodszą siostrę, obskurne mieszkanko i pogrążającą się w depresji mamą spoczęło na jej barkach. Przez pięć lat w...