Dwadzieścia

354 11 0
                                    

Poranek wydawał się być chłodniejszy od całej serii pozostałych poranków jakich miałam okazję doznawać do tej pory. Wiatr kołysał liście brzóz, wybrzmiewając na nich szumiącą melodię, a później plątał się w pasma moich włosów, których tym razem nie związałam. Siedziałam w cieniu jakie rzucały drzewa, skubiąc trawę. Wpatrywałam się naprzeciw siebie w biały nagrobek, w którym wyryto imię Gerard. Szeptałam, zwierzając się z ciążących na moim sercu problemów. Kiedyś robiłam to często. To pomagało. Odczuwałam ulgę, jakby tata siedział obok mnie, dotykał mojego ramienia i przejmował na siebie część zmartwień. Później zaprzestałam, zawstydzona swoim postępowaniem. Doznawałam poczucia winy, jakbym obarczała go problemami. Jakbym nie dawała mu wytchnąć nawet po śmierci. 

Tego dnia moja dusza sama zawędrowała do tego miejsca, ciągnąc ciało niemal siłą za sobą. Wyszłam z mieszkania zaraz po przebudzeniu, przebrawszy się tylko z koszuli nocnej na krótkie szorty i beżowy sweterek. Naciągałam teraz jego rękawy, chroniąc się przed porannym, letnim chłodem. 

Nie byłam świadoma czasu jaki upływał, kiedy znajdowałam się przy jego grobie. Opowiedziałam mu wszystko. Począwszy od utraty pracy w domu pani Wang, poprzez rozpoczęcie nowej, poznanie Orena i cały bieg zdarzeń jaki się z nim wiązał, aż do dnia wczorajszego. Kilkukrotnie powtarzałam jak żałowałam swoich słów, choć nie potrafiłam wytłumaczyć dlaczego, a odczuwałam, że tata właśnie na te wyjaśnienia czeka. Kłóciłam się z Orenem wiele razy przed dniem czwartego lipca. Każdy wybuch mojej złości miał swoje uzasadnienie. Tak samo jak ten wczorajszy. A mimo to nie przeszłam koło niego w sposób podobny do tych poprzedzających. Czułam się winna, choć to on oszukał mnie. Zdawałam sobie sprawę, że nie powiedziałam nic niezgodnego z prawdą. Wykrzyczałam bez zastanowienia to o czym myślałam od dawna. A słowa te ciążyły na moich barkach aż do tego momentu, jak gdybym wyrządziła nimi ogromną krzywdę. 

Nie wiedziałam ile minut upłynęło od momentu, w którym Oren opuścił sypialnię państwa Gardner, zostawiając mnie w niej samą z pulsującymi w skroniach wyrzutami sumienia do chwili, kiedy i ja z niej wyszłam. Ubrana w czerwoną sukienkę, będącą w gwoli ścisłości obszerną koszulą, przewiązaną czarnym paskiem, zeszłam na dół, przekraczając ostrożniej niż poprzednim razem próg, rozdzielający dom od ogrodu. Denise zdążyła uprzątnąć bałagan jakiego narobiliśmy. 

Victor Gardner stał za grillem, obracając smażące się na ruszcie steki. Była to najbardziej nieoficjalna czynność w jakiej do tej pory mogłam go zobaczyć. Zupełnie nie pasująca do białej koszuli i formalnej postawy jaką prezentował. Oren stał obok niego, rozmawiając. W dłoni trzymał plastikowy kubek wypełniony napojem. Nasze spojrzenia skrzyżowały się tylko na krótką chwilę. Odwrócił wzrok nim zdążyłam cokolwiek pomyśleć. Cokolwiek zrobić. 

Opuścił mnie apetyt. Nawet aromatyczna woń grillowanych potraw ani widok pysznie wyglądających przekąsek Denise, nie wzmagały we mnie głodu. Popijałam sok z kubeczka, wiercąc się na krzesełku. Moje oczy zwrócone były w stronę biegających po ogrodzie dzieci. Nie robiłam nic innego poza bacznym ich obserwowaniem, bo to zdawało się być jedyną słuszną czynnością jaką mogłam wykonywać. Zapewniałam Sabine, że wszystko jest w porządku, kiedy kilkukrotnie o to pytała, starając się nakłonić mnie do konwersacji z innymi z gości. Z upływem czasu czułam się coraz bardziej nieswojo. Wszystko co tkwiło we mnie chciało uciec. Wymuszałam uśmiechy za każdym razem gdy ktoś próbował zagaić rozmowę. Zbywałam go przesiąkniętymi beznamiętnością półsłówkami, wydając się całkiem wyczerpana choćby próbą ułożenia sensownego zdania. Każdy to widział, choć starałam się to ukrywać. Nie brałam udziału w zabawach jakie proponowała Sabine. Byłam ich obserwatorem, stojącym gdzieś w kącie i modlącym się by nikt nie próbował mnie w nie wciągnąć. Co kilkanaście, może kilkadziesiąt minut przyklękałam przy bliźniakach, doszukując się w nich pretekstu to opuszczenia ogrodu. Wymówki z pomocą, której bez cienia czyjegokolwiek podejrzenia, ukryłabym się w domu. Nic takiego nie odnajdywałam. 

OrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz