Dziesięć

369 10 0
                                    

- Sabine projektuje ubrania. - odparłam, przeżuwając kęs kanapki. Ariel siedziała obok upijając łyk gorącej czekolady. Jej ciemne oczy w skupieniu przyglądały się mojej twarzy. Mama zajmowała miejsce na przeciwko mnie i choć zaschnięte łzy nadal zdobiły jej policzek, usta wykrzywiały się w czymś na rodzaj półuśmiechu. Po wczorajszym dniu pełnym bólu i cierpienia, w których otchłani się znalazła, dziś wydawała się niemożliwie spokojna. - Ma swoją własną pracownie w domu, dlatego dość często jest na miejscu. 

- A jej mąż? 

Wzruszyłam ramieniem, przełykając pieczywo. 

- Ma chyba własną firmę. Nie jestem pewna. 

Kilkukrotnie zastanawiałam się czym konkretnie zajmuje się Victor Gardner. Poza kilkoma urywkami rozmów jakie prowadził, stertami papierów które nosił i jego ciągłego oficjalnego ubioru, nie potrafiłam wydedukować nic więcej. Był zamkniętą księgą. Ciągle powściągliwy i małomówny. Był zupełnym przeciwieństwem swojej żony nawet jeżeli dnia poprzedniego pokazał nieco inną twarz niż zazwyczaj. 

- Timothy i Melany to ich jedyne dzieci? - mama otuliła się szczelniej sweterkiem i oparła łokcie o blat stołu. Przełknęłam głośno ślinę, przypominając sobie o Orenie Gardnerze, o którym wcześniej nie miałam okazji mówić. Przez kilka sekund zastanawiałam się czy warto poruszać jego temat. Przyznawać się, że oprócz dwójki dwulatków w domu, w którym pracuje jest również nastolatek, który prawdopodobnie obrał sobie za cel uprzykrzenie mi pracy. Wspominanie o jego postawie, sposobie bycia, wypowiedziach mogły wiązać się z niepokojem mamy. Jej kolejnych niepotrzebnych myślach i zmartwieniach, których chciałam jej oszczędzić. 

- Nie. - chrypnęłam, przystawiając do ust kubek z ciepłą jeszcze herbatą. - Mają jeszcze syna. 

- Ile ma lat? - uśmiechnęłam się niezdarnie znad naczynia, w kierunku Ariel, która zapewne zapłonęła nadzieją, że Oren mógłby być w jej wieku. Gdybym tylko powiedziała, że ma osiem, dziewięć, siedem czy dziesięć lat Ariel byłaby wniebowzięta. Lubiła poznawać nowe dzieci. Lubiła nawiązywać znajomości. Zapewne chciałaby poznać i jego. A ja szczerze chciałabym móc powiedzieć, że Oren Gardner to ośmioletnie dziecko. Nie chłopak, który sprawia, że każdy dzień mojej pracy wiąże się ze stresem. Że moje samopoczucie odbiega od dobrego i że sprawia, że kolejne nieprzyjemne myśli krążą po mojej głowie. 

- Nie wiem. Może być lekko starszy ode mnie. 

Uśmiechnęłam się niepewnie na widok zawodu jaki zagościł na twarzy Ariel. Moje spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem mamy, która również zdawała się być tym faktem lekko zawiedziona. Choć nie byłam pewna dlaczego. Jej wargi wyprostowały się, przerywając pogodny wyraz jej twarzy. 

- Dogadujecie się? - odparła jakby od niechcenie, upijając łyk swojej kawy. Zakrztusiłam się lekko pitym naparem, zaskoczona tym pytaniem. Odchrząknęłam, udając że nie wywarły na mnie najmniejszego wrażenia.

- Nie rozmawiamy ze sobą. - ponownie wzruszając ramieniem. 

Z twarzy mamy niewiele mogłam odczytać. Schowała ją za trzymanym w dłoniach kubkiem i okręciła w bok, wzrok skupiając na nieokreślonym punkcie za oknem. Wypuściłam cicho powietrze. 

- Może powinniście zacząć. - odparła entuzjastycznie Ariel. - Miałabyś przyjaciela. 

- Nie sądzę, ale dziękuje za radę. 

Zaśmiałam się cicho, przypatrując się jej rozpromienionej twarzyczce. W ustach Ariel wszystko zdawało się być takie proste. Niewymagające. Chciałabym, by rozmowa była kluczem do przyjaźni. By wystarczyły tylko słowa. Niestety te ciągnęły za sobą masę innych czynników niezbędnych do stworzenia relacji. Rzadko udawało mi się do nich choćby dotrzeć. Zawsze przegrywałam na samym starcie. 

OrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz