Szesnaście

433 13 2
                                        

Siedziałam na twardym i niewygodnym krzesełku w poczekalni przed drzwiami gabinetu. Na kolanach trzymałam książkę, choć nie przewracałam jej kartek już od kilku dłuższych minut. Wodziłam wzrokiem po zapisanych stronach beznamiętnym wzrokiem, nie przyswajając żadnych treści. Starałam się rozróżnić poszczególne słowa wypowiadane przez stłumione głosy dobiegające zza ściany. 

Ariel zajmowała miejsce przy małym kolorowym stoliku, na którego blacie stał pojemnik z kredkami i puste kartki z możliwością ich zamalowania. Kreśliła coś na jednej z nich, niecierpliwym gestem odgarniając kosmyk jej jasnych włosów, który niefrasobliwie wydostał się spod uścisku gumki. 

Moja wyobraźnia przeplatała ten widok z obrazami dnia wczorajszego, kiedy to na kartkach podobnych do tych widniały staranne szkice. Rysunki, które były odzwierciedleniem myśli Orena i jego interpretacją moich zapisków. Po powrocie do domu, wieczorem kiedy mogłam zamknięciem drzwi odciąć się od rzeczywistości znalazłam czas, by głębiej się nad tym zastanowić. Dopiero wtedy do mojej świadomości dobitnie dotarł fakt, że osobiście spisywane przeze mnie nocne koszmary stały się czymś na rodzaj muzy. Inspiracją do tworzenia obrazów. Nie mogłam być pewna czy poza tym jednym, który widziałam nie powstało ich więcej. Poczułam się wtedy dziwnie obtarta. Obnażona przed światem. Do tej pory sny chowały się tylko w mojej głowie i kartkach starego zeszytu. Teraz stały się widoczne. Jakby materialne i mógł obejrzeć je każdy, komu pozwoliłby na to Oren. Moja własność przestała być moją własnością. Była na jego łasce, bo to on miał prawo decyzji. 

Zasnęłam dręczona tą myślą, a i sen nie przyniósł oczekiwanej ucieczki. Rankiem nie pamiętałam co dokładnie działo się w mojej podświadomości nocą. Nie pamiętałam koszmaru, choć byłam święcie przekonana, że wiązał się z Orenem, moim zeszytem i jego rysunkami. Posiadałam jednak zbyt mało szczegółów, by wpisać do na kolejną stronicę notesu. Dlatego tego nie zrobiłam. 

Tego dnia nie miałam czasu, by ponownie się tym zadręczać. Przygotowałam pośpieszne śniadanie dla naszej trójki, wstając nieco później niż planowałam. Podczas posiłku obserwowałam bacznie poczynania mamy, zwracając uwagę na każdy jej ruch. Każde słowo, każde rzucane spojrzenie. Wydawała się być szczerze zadowolona. Pozytywnie nastawiona. Nie dostrzegłam w jej zachowaniu nic co wskazywałoby na niepewność czy choć odrobinę fałszu. Tego dnia czekała ją wizyta u psychiatry. Chodziło do niego tak rzadko, że każde takie wyjście wzbudzało we mnie nerwowość. Nie działo się tak tylko za sprawą pieniędzy, których mogłoby nam zabraknąć na cotygodniowe spotkania. Przeciwskazaniem było również podejście mamy do problemu. Pierwsze kilkanaście wizyt zdawało się ją rozczarować. Uparła się, że nic nie wnoszą do jej życia. Nic nie zmieniają w problemie. Mówiła, że jedynym lekarstwem będącym w stanie trzymać ją w zdrowiu, jesteśmy my. Ja i Ariel. Lekarz nie nalegał. Uzgodnili wizyty kontrolne. 

Zatrzasnęłam książkę zmęczona bezcelowym błądzeniem wzrokiem po ciągach liter. Wsunęłam ją do torby i wypuszczając głośno powietrze, oparłam brodę na ręce. Spojrzenie utkwiłam w sylwetce Ariel. Musiała je wyczuć, bo odwróciła się w moim kierunku, posyłając uśmiech. Wydawała się być spokojna. Odrobina jej opanowania udzieliła się mnie.

- Co rysujesz? - wstałam ze swojego miejsca i odsunęłam dziecięce krzesełko obok siostry. Usiadłam na nie przyglądając się kolorowym malunkom jakie tworzyła.

- Plac zabaw. - wzruszyła ramieniem. - I mnie i mamę. To z naszego ostatniego wyjścia. 

Kącik moich ust niekontrolowanie wykrzywił się ku górze. Poczułam ukłucie przyjemnego ciepła gdzieś w okolicy serca. 

- Bardzo ładne. - odparłam. 

- Myślisz, że jej się spodoba? Chciałam dać jej to jak tylko wyjdzie. 

OrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz