Dotarłam do domu zbyt późno, by nie wzbudziło to podejrzeń mamy. Opuściłam mieszkanie kilka godzin temu bez słowa wyjaśnienia. Wiedziałam, że będzie go oczekiwać po powrocie, ale teraz miałam jeszcze mniej siły niż nad ranem. Nie sądziłam, że może być to możliwe, ale w momencie przekraczania progu domu, byłam cieniem. Wypraną z emocji skorupką. Wydmuszką, której wystarczył lekki powiew wiatru, by móc się rozpaść na kawałki.
Obie, razem z Ariel, pojawiły się w korytarzy zbyt szybko, bym mogła ukryć cię w sypialni. Pochylałam głowę, by ukryć przed nimi napuchnięte od płaczu powieki i zaschnięte na policzkach łzy. Wcale nie chciałam się tłumaczyć. Nie chciałam mówić i opowiadać. To wiązałoby się z odkryciem swojego kiełkującego życia uczuciowego, z którego do tej pory nie zdawałam sobie sprawy. Sama nie byłam pewna czy jest ono odpowiednim określeniem, ale jednocześnie nie potrafiłam znaleźć żadnego innego.
- Eloise? Gdzie się podziewałaś przez cały Boży dzień? - w głosie mamy zdenerwowanie mieszało się z zaniepokojeniem. Próbowała grać stanowczą i nieustępliwą, gotową do wymierzenia kary za nieposłuszeństwo, rodzicielkę. Podobną do każdej innej matki moich rówieśników. Obie jednak wiedziałyśmy, że ta rola zupełnie jej nie przystoi. Że nie takie zadanie posiada w naszej rodzinie.
- Byłam u państwa Gardner. - mruknęłam cicho w nadziei, że takie wytłumaczenie będzie wystarczające. Słyszałam ciche westchnienie i wypowiedzianą szeptem prośbę mamy, by Ariel poszła do swojego pokoju. Musiała widzieć, że tego dnia jestem zaledwie cieniem własnej osoby. Zupełnie jak ona przez wiele dni naszego życia, kiedy zmagała się z chorobą. Wtedy to ja chroniłam Ariel przed oglądaniem tego widoku. Dziś było zupełnie na odwrót, a ja byłam zbyt wyczerpana, by poczuć choćby wyrzuty sumienia z tego powodu.
- Czy nie pracujesz zbyt wiele, Eloise? To robi się niezdrowe. - szepnęła.
Wyminęłam ją, milcząc. Weszłam do pokoju i opadłam na materac łóżka, by móc schować twarz w jednej z leżących na nim poduszek. Słyszałam skrzypnięcie podłogi, kiedy i ona weszła do pomieszczenia. Przymknęła drzwi, by Ariel nie słyszała naszej rozmowy. Westchnęłam cicho, wiedząc, że będzie chciała kontynuować rozmowę, na którą ja nie miałam ochoty.
- Eloise...
Nie zareagowałam. Nie oderwałam głowy od poduszki, bo była ona zbyt ciężka bym mogła sobie na to pozwolić. Mama nie podeszła bliżej. Nie przysiadła na krańcu łóżka. Wyczuwałam jej obawę przed naruszeniem mojej osobistej przestrzeni. Pokonania muru, który postawiłam. Pierwszy raz od dawna nie myślałam o tym jak czuje się ona. Skupiałam się tylko na sobie, nie analizując swoich następnych kroków. Nie zastanawiając się nad tym czy zranią one jej uczucia. Czy ma wystarczająco siły, by znieść to co nosiłam w sobie tego dnia. Byłam egoistką. Po raz pierwszy od dawna.
- Zostaw mnie. - chrypnęłam. - Proszę.
- Eloise, czy coś się stało?
Zbliżyła się o krok. W tamtej chwili zapomniałam o przeszłości. O każdym dniu poprzedzającym ten wczorajszy. Nie pamiętałam o bólu jaki nosiłyśmy w sercach po stracie taty. Nie pamiętałam choroby, nie pamiętałam problemów.
- Nic się nie stało. Po prostu daj mi pobyć samej. - jęknęłam, powstrzymując szloch. Jej natarczywość podjudzała moją bezsilność. Moją bezradność, która męczyła mnie i irytowała.
- Eloise, przecież widzę...
- Zostaw mnie! - podniosłam ton głosu o kilka decybeli, podrywając się w nagłym impulsie złości do pozycji siedzącej. Przez zamglone oczy dostrzegłam zaniepokojenie przeradzające się w trwogę na jej twarzy. Sama przestraszyłam się własnego zachowania. A mimo to nie potrafiłam go zahamować. - Błagam. - dodałam jedynie łamiącym się głosem.
CZYTASZ
Oren
Teen FictionEloise Whitlaw miała zaledwie dwanaście lat, kiedy po tragicznej śmierci ojca, życie zażądało od niej bycia dorosłą. Odpowiedzialność za młodszą siostrę, obskurne mieszkanko i pogrążającą się w depresji mamą spoczęło na jej barkach. Przez pięć lat w...