Minął kolejny tydzień. Kolejne siedem dni, w ciągu, których dowiedziałam się jedynie tyle, że przez kolejne siedem mama nadal nie powróci do mieszkania. Jej stan był dobry. Miał polepszać się z każdym dniem, a ja nie mogłam się doczekać, by przekonać się o tym na własnej skórze.
Czas, który oddzielał jedne odwiedziny od następnych, wydawał się przepaścią. Czarną dziurą, z której nic się nie wiedziało poza tym co było przed i tym co było po. Zmiany w zachowaniu mamy były więc dla nas nagłe. Bardziej widoczne, bo nie obserwowałyśmy jej drogi. Nawet gdybyśmy chciały, nie pozwolono by nam tego robić, w sposób, który by nam odpowiadał.
Wróciłam do pracy w posiadłości państwa Gardner. Spotkało się to z wybuchem entuzjazmu ze strony zarówno Sabine jak i Denise. Victor był równie formalny jak wcześniej i poza kilkoma słowami przeprosin, jakie skierował w moim kierunku, nic nie zmieniło się w naszych stosunkach.
Oren nie zachowywał się szczególnie inaczej. Nie przebywał wyjątkowo częściej w salonie na dole, w którym zazwyczaj spędzałam popołudnia, opiekując się dziećmi. Nie schodził po schodach częściej niż było to konieczne. Witał się ze mną i rozmawiał, ale nie było w tym nic nadmiernego. Nie starał się na siłę szukać pretekstu, by przebywać w moim towarzystwie. I choć początkowo właśnie tego się spodziewałam, zupełnie mi to nie przeszkadzało.
Ani on ani ja nie pokazywaliśmy, że coś się zmieniło. Że nasza relacja stała się bliższa niż była kiedykolwiek do tej pory. Nie chodziło o to, że baliśmy się do tego przyznać. Nie było to też kwestią wstydu. Gdyby ktokolwiek zapytał o to wprost, domyślam się, że żadne z nas nie uniknęłoby szczerej odpowiedzi. Ale żadne z nas nie miało potrzeby wyławiać tego na powierzchnię przez siłę. Nie zależało nam by wiedział każdy. Cieszyliśmy się tym w spokoju. Napawaliśmy się prywatnością tego uczucia, dopóki nikt nie miał możliwości w nim namieszać.
Mimo jego usilnych nalegań, nie zrezygnowałam z pracy w klubie. Wiązała się ona z brakiem czasu, snu i odpoczynku, ale była dodatkowym źródłem dochodu, którego potrzebowałam. Nie zgadzałam się na podwyżki wypłat, które oferowała Sabine, bo zdawałam sobie sprawę, że są one wynikiem próśb Orena. Chciał w ten sposób zachęcić mnie do odpuszczenia stanowiska kelnerki, ale ja wcale nie zamierzałam tego robić.
Siedziałam na kanapie w salonie państwa Gardner, czując się przez chwilę, jakby ostatnie tygodnie nie miały miejsca. Uśmiechałam się, obserwując drobne sylwetki Tim'a i Melany, którzy siedząc na podłodze bawili się plastikowymi figurkami zwierząt. Czekałam, aż spotkanie Sabine się zakończy, bym mogła z nią porozmawiać. Niecierpliwie kontrolowałam wskazówki zegara, odliczając czas do pory widzenia w szpitalu, która była jedyną w przeciągu tygodnia okazją do spotkania się z mamą.
Niezależnie od stanu, w którym się znajdowała, była to moja ulubiona pora tygodnia. Gdybym miała stworzyć listę momentów, byłyby one zapisane jako pierwsze. Wyżej w rankingu nawet od chwil spędzonych z Orenem Gardnerem.
Poderwałam się na proste nogi, słysząc jak stukot obcasów odbija się echem od ścian korytarza, kiedy Sabine stawiała kolejne kroki. Przekroczyła próg pomieszczenia, obdarzając mnie promiennym uśmiechem i wypuszczając powietrze w wyrazie ulgi.
- Nareszcie. - sapnęła. Przykucnęła przy dzieciach, by złożyć na ich policzkach czułe pocałunki. - Dawno żadne spotkanie tak bardzo mnie nie wymęczyło.
- Wszystko w porządku? - spytałam tylko z grzeczności, bo niezupełnie mnie to interesowało. Moje myśli oddalały się od ciała, krążąc od kilku dobrych godzin po pokoju zajmowanego przez mamę w szpitalu psychiatrycznym.
- Tak. W porządku. To tylko dość specyficzna osobowość firmy współpracującej. - machnęła niedbale ręką, jakby uznawała ten fakt za niegodny uwagi. Wzruszyła przy tym ramieniem i opadła na brzeg kanapy. Usiadłam obok.
CZYTASZ
Oren
Teen FictionEloise Whitlaw miała zaledwie dwanaście lat, kiedy po tragicznej śmierci ojca, życie zażądało od niej bycia dorosłą. Odpowiedzialność za młodszą siostrę, obskurne mieszkanko i pogrążającą się w depresji mamą spoczęło na jej barkach. Przez pięć lat w...