Epilog

538 21 8
                                    

Stałam w cichej, głuchej sali muzealnej, od której ścian odbijało się bicie mojego serca. Patrzyłam na wystawę prac, którą miałam przed sobą i uśmiechałam się nerwowo, bo w tamtej chwili nie byłam pewna już niczego. 

Długo zastanawiałam się czy pokazać prace Orena Gardnera światu. Czy przedstawić całą jego wrażliwość, którą on nie do końca chciał ukazywać. Wahał się. Sam nie potrafił zdecydować, więc jak mogłam potrafić to ja? 

Od jego pogrzebu upłynęły trzy miesiące. Były one trudne, bo każdy z nas musiał nauczyć się żyć bez jego bliskości. Zachowywaliśmy się, jakbyśmy robili to od nowa. Obserwowaliśmy świat, jakbyśmy widzieli go po raz pierwszy. Każdy dzień był nowym wyzwanie. Każdy oddech trudnością, palącą płuca. 

Życie bez Orena Gardnera bolało. Ten ból wcale nie słabł wraz z upływem czasu, ale my zaczęliśmy się z nim oswajać. Przywykliśmy do niego, dlatego nie był on tak uciążliwy. 

Nie pogodziliśmy się z jego odejściem, bo niczyje odejście nigdy nie będzie dla nas czymś oczywistym. Nikt nigdy nie skinie głową i nie powie, że ktoś odszedł i trudno. Że po prostu go nie ma i nigdy więcej nie będzie. Nikt nie wzruszy ramieniem z lekceważącą miną. Ale staraliśmy się tłumaczyć sobie to odejście. Każdy w sposób dla niego odpowiedni. W taki, który ułatwiał mu przełknięcie goryczy tej sytuacji. 

Ja wierzyłam, że i dla niego Bóg musiał mieć plany. Że został zabrany z Ziemi, bo gdzieś w niebie właśnie potrzebowano artysty. Duszy iście wyjątkowej, która będzie tworzyć wspaniałe obrazy dla ścian Królestwa Niebieskiego. Byłam pewna, że tam gdzie jest, jest szczęśliwy, bo robi to co kocha najbardziej i wcale nie musi tego kryć. Że nie chowa się przed obcymi spojrzeniami i nie obawia się szyderstwa ze strony całej reszty dusz, jak musiał robić to tutaj. 

Byłam spokojna, bo złożono mi obietnicę. Wiedziałam, że Oren Gardner nie jest samotny. Że ma wsparcie i ramię, na którym mógłby się wesprzeć, gdy tylko podupadnie, choć nie byłam pewna, czy po śmierci ludzie dalej upadają. Czy tam gdzie się udają, również mogą zaznać niepowodzeń. 

Tata na pewno pokochał go jak własnego syna. Musiał dostrzec dobro, które kryje się w jego wnętrzu. Byłam pewna, że wybaczył mu wszystkie krzywdy, które wyrządził mnie, bo ja również wybaczyłam. Teraz byłam spokojniejsza również i o niego. Po pięciu latach, nie był już sam. Teraz byli we dwoje. 

Lubiłam przesiadywać  przy grobie Orena Gardnera i patrzeć w niebo, które za każdym razem wydawało się być zupełnie inne. Zazwyczaj przychodziłam do niego wieczorami, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi i barwiło horyzont na ciepłe barwy. Wyobrażałam sobie wtedy, że to Oren maluje nieboskłon pędzlem. Że to on tworzy wspaniałe obrazy, które ludzie podziwiają z zachwytem nieświadomi, kto jest ich autorem. 

Właśnie dlatego podjęłam decyzję o wystawie prac Orena. Jego szkice wisiały teraz na muzealnych ścianach w szklanych gablotach i stały na drewnianych sztalugach, bo było ich zbyt wiele by wszystkie zmieściły się na elewacji. 

Zdecydowałam się ujawnić tylko te rysunki, które powstały w oparciu o moje koszmary. Tuż przy szkicach, zamieściłam swoje notatki, bo uznałam, że tak należy postąpić. Każde z nas bało się ujawnić. Pozwolić światu zobaczyć to co tworzyliśmy w zaciszu swoich pokoi, lokując w tym wszystkie swoje uczucia, wszystkie myśli i emocje. Ta wystawa była otwarciem się. Obdarciem z twardej skorupy, która chroniła nas przed wszelkim złem, które mogło czaić się za rogiem. Staliśmy się bezbronni, a jednocześnie zrzuciłam z nas balast. Uwolniłam zarówno siebie jak i jego i miałam nadzieję, że Oren Gardner zazna tej samej ulgi, której zaznawałam ja. 

(Nie)jawa : Wyjście z ukrycia. 

Właśnie taki napis stał tuż przy wejściu, oznajmiając każdemu z przybywających, ku czemu będą odwoływać się prace. Do rozpoczęcia wystawy zostało jedynie piętnaście minut, po upływie, których nie będzie już odwrotu. 

OrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz