Od pięciu dni Oren Gardner nie tkwił w stanie śpiączki farmakologicznej. Był w pełni świadomy, a wraz z upływem kolejnych dwudziestu czterech godzin zaskakiwał lekarzy bardziej. Żaden nie dawał mu szans na tak szybki powrót do zdrowia, a on zdawał się obrać za cel, udowodnienie im, że są w błędzie.
Już następnego dnia po tym, w którym otworzył oczy po raz pierwszy, był w stanie powiedzieć więcej niż jedno krótkie słowo. Jego głos był bardziej dźwięczny. Silniejszy. A mimo to dalej mówił mało. Odpowiadał na pytania, choć jego odpowiedzi nie były złożone. Śmiał się, kiedy Ariel przyszła do niego razem ze mną, bo również za nim zatęskniła. Słuchał. Skupiał się głównie na słuchaniu, jakby chciał poznać każdą minutę życia, które toczyło się na Ziemi bez jego udziału.
Wczoraj podniósł się do pozycji siedzącej. Niesamodzielnie. Opierał się o poduszkę i wykrzywiał twarz w grymasie bólu, kiedy poruszył się zbyt gwałtownie. Widziałam, że frustrował się, kiedy musiał o coś prosić. Nie chciał, by go wyręczano, ale sam nie był w stanie dokonać czegokolwiek. Może właśnie dlatego w jego oczach, za każdym razem widziałam smutek. Żal spowodowany swoją zależnością od osób trzecich, który zdominował radość z życia. Z szansy jaką otrzymał bez względu na wiążące się z nią warunki.
Siedziałam przy nim, czytając książkę, bo poprosił bym nie zaprzestawała tego robić.
- Słyszałem wszystko. - powiedział wtedy, wytrącając mnie z transu. Zmarszczyłam brwi, przerywając czynność zaskoczona, bo nie postawiłam przed nim żadnego pytania. - Zanim się obudziłem, mówiłaś, że nie masz pewności czy wszystko słyszę. A ja słyszałem.
Zamknęłam książkę, dalej trzymając ją w dłoniach. Przełknęłam głośno ślinę, przypominając sobie tamten moment. Rzeczywiście tak było, a fakt, że o tym wiedział, był niezaprzeczalnym dowodem na to, że wcale nie kłamał.
- Dlatego poruszyłeś palcem. - bardziej stwierdziłam niż spytałam. Oren skinął głową, a ja wypuściłam cicho powietrze, bo przerastała mnie potęga ludzkiej podświadomości. Mój umysł nie potrafił pojąć zjawiska niebycia i bycia jednocześnie.
Oren właśnie takiego doświadczył i nieśmiało pomyślałam, że być może właśnie dlatego jest wygaszony. Może to co czuł i widział, kiedy znajdował się w tym całkiem beznadziejnym stanie, zupełnie go przerosło, a on nie chciał tego przyznać.
Oren skinął głową.
- Tak. Chciałem zrobić to już wcześniej, ale nie potrafiłem. To było takie... trudne. - zmarszczył czoło, jakby dziwił się własnemu wyznaniu. Z perspektywy czasu musiało wydać mu się to absurdalne. - Udało mi się, bo bardzo zapragnąłem usłyszeć co masz mi do powiedzenia. Miałem nadzieję, że będziesz kontynuować.
Zadarłam nieśmiało kącik ust ku górze. Milczałam, bo żadna odpowiedź nie wydawała mi się odpowiednia, by wymówić ją głos. Oren Gardner właśnie przyznał, że był silny dla mnie. I dla tego co chciałam mu wyznać. Na to nie było właściwej odpowiedzi.
- Byłem zły, że nam przerwano. - uśmiechnął się, jakby chciał rozluźnić napięcie.
- Ale wróciłam. - zauważyłam.
- Tak. I powiedziałaś coś czego nie spodziewałem się usłyszeć. Właściwie, nigdy nie myślałem, że można wyznać tak wiele bez użycia słów.
Policzka zapiekły mnie pod wpływem rumieńca. Ścisnął moją dłoń i zachęcił bym czytała dalej. Przerwał mi jednak nim zdążyłam zacząć.
- Podasz mi szkicownik? - zapytał. Wskazał na szufladę w szafce obok łóżka, w której Sabine schowała jego przybory. Uznała, że nadejdzie dzień, w którym znajdzie wystarczająco siły, by wrócić do rysowania. I rzeczywiście znalazł. Po raz kolejny zrobił to przy mnie.
CZYTASZ
Oren
Novela JuvenilEloise Whitlaw miała zaledwie dwanaście lat, kiedy po tragicznej śmierci ojca, życie zażądało od niej bycia dorosłą. Odpowiedzialność za młodszą siostrę, obskurne mieszkanko i pogrążającą się w depresji mamą spoczęło na jej barkach. Przez pięć lat w...