Dwadzieścia dwa

413 5 0
                                        

Opuściłam posiadłość państwa Gardner kilka chwil po zaistniałym incydencie, wykorzystując go jako niewzbudzający podejrzeń argument na swoje odejście. Wychodząc z łazienki na piętrze, natknęłam się na postać Orena Gardnera, który stał oparty o ścianę naprzeciwko drzwi, jakby cały czas na mnie czekał. Coś ściskało mnie za żołądek w nerwowym odruchu, a sumienie nieprzyjemnie gryzło. Zacisnęłam palce na ramieniu torby, w której ukrywałam książki, mając cichą nadzieję, że nie zorientuje się o ich obecności w nieodpowiednim miejscu. 

- Wszystko w porządku? - zapytał, prostując sylwetkę. Skinęłam nieznacznie głową. 

- Tak. 

- Przepraszam cię za tą sytuację. - szepnął cicho, wywołując dreszcz na mojej skórze. Oprócz ciszy, na piętrze panował mrok, dzięki któremu nie mógł dostrzec zmieszanego wyrazu mojej twarzy. 

- W porządku. To nic takiego. - wzruszyłam odruchowo ramieniem.

- Poczułaś się zakłopotana. 

Nie odpowiedziałam. Troska z jaką wypowiadał te słowa, wywołała we mnie dziwne poczucie ciepła. Nie potrafiłam uwierzyć w szczerość emocji, jakie w nich usłyszałam. Zdawały mi się nie mieć racji bytu, bo przecież nigdy wcześniej Oren Gardner nie wykazywał względem mnie nic podobnego. 

Wypuściłam cicho powietrze, choć dźwięk ten odbił się echem od ścian wolnej przestrzeni, przybierając na sile. 

- Przyzwyczaiłam się do bycia zakłopotaną. Już nie robi to na mnie wrażenia. - skłamałam. 

Później jeszcze przez kolejnych kilka ciągnących się w nieskończoność chwil, staliśmy naprzeciwko siebie. Wsłuchiwaliśmy się we wzajemne oddechy tłumione przed odgłosy, dochodzące z ogrodu. Żadne z nas nie podjęło próby ruszenia się z miejsca choćby o krok. 

Dopiero, kiedy gdzieś na dole rozbrzmiał dźwięk tłuczonego szkła i stawianych przez kogoś kroków na salonowych panelach, otrząsnęłam się ze spokoju jaki mnie bez reszty pochłonął. Oboje zwróciliśmy głowy w kierunku szczytu schodów, jakbyśmy spodziewali się zobaczyć na nich czyjąś sylwetkę. Zamiast tego hałas w salonie, przybrał na sile, wskazując, że w pomieszczeniu znalazło się jeszcze więcej osób niż chwilę wcześniej. 

- Wrócę już do domu. - odparłam, ochrypłym głosem. Odchrząknęłam, chcąc doprowadzić go do naturalnego stanu. 

- Rozumiem. 

Nie widziałam jego twarzy, a byłam pewna że maluje się na niej wyraz zrozumienia. Dostrzegłam zarys jego głowy, która ledwie zauważalnie kiwała się w przód i w tył. Bez słowa odwróciłam się. Ostrożnymi krokami podążałam w kierunku balustrady, na której ułożyłam dłoń. Sunęłam nią po jej drewnianej powierzchni, stępując z stopnia na stopień. Głowę chyliłam w dół, próbując dostrzec kształt swoich butów. Skupiałam na nich całą swoją uwagę, chcąc odciągnąć ją od sceny rozgrywającej się w salonie, gdzie grupa nietrzeźwych gości przytulała się między sobą, krzycząc i śmiejąc się piskliwie. Wyminęłam ją, krocząc jak najbliżej ściany. Nie zwracałam uwagi czy Oren podążał za mną. Wydawało mi się, że pozostał na górze, ale zabrakło mi odwagi, by to sprawdzić.

Przekraczając bramę, grodzącą posiadłość państwa Gardner, zaciągnęłam się świeżym letnim powietrzem, które tutaj wydawało się być czystsze. Wolne od rozterek. Młodzieńczych problemów.

Doznawałam poczucia ulgi z każdym kolejnym krokiem, który oddalał mnie od tego miejsca. W mojej głowie kotłowały się sprzeczne myśli. Jedne karcące za moje zachowanie, drugie oznajmiające dumę z osiągniętego celu. Nie potrafiłam określić, które z nich dominowały w moim wnętrzu. Starałam się je odpychać, nie pozwalając by pulsujące w skroniach wyrzuty sumienia, przybierały na sile. 

OrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz