- Nie musisz tam iść jeżeli nie chcesz. - odparłam układając liść sałaty na kanapce. Starałam się skupić całą swoją uwagę na tej czynności, choć kątem oka bacznie obserwowałam mamę. Siedziała przy stole, opierając głowę na dłoni. Drugą ręką mieszała gorącą kawę, którą zapomniała posłodzić. Podsunęłam cukierniczkę w jej kierunku nim zdążyła upić łyk napoju.
Jej twarz wyglądała na pozbawioną emocji. Jakby została wyprana i wyciśnięta z wszelakich uczuć. A ja doskonale zdawałam sobie sprawę, że w jej środku trwa huragan negatywnych odczuć. Żal mieszał się z goryczą. Zalewał ją smutek. Trzymała to w ryzach, dopóki była w obecności mojej i Ariel. Ale gdyby tylko zamknęła się w czterech ścianach swojego pokoju, rozpadłaby się. Kawałki, które tak usilnie starała się sklejać ze sobą, znów by skruszały. Tak było za każdym razem. Zawsze w dzień, w którym odwiedzałyśmy grób taty. Dlatego ona sama robiła to rzadko. W każdym roku wyznaczała dni, do których przygotowywała się psychicznie. Zawsze były to święta czy rocznice. Dziś wypadał Dzień Ojca. Jeden z zaznaczonych przez nią kwadracików w kalendarzu. Pierwszy od ponad dwóch miesięcy. Od piątej rocznicy jego śmierci.
- Jest w porządku. - odparła. Jej głos był zachrypnięty, choć starała się ukryć ten fakt pod słabym uśmiechem.
Odwzajemniłam go tylko w marnej próbie przekonania obserwującej nas Ariel, że rzeczywiście tak było. Usiadłam do stołu stawiając po środku niego talerz z kanapkami. Upiłam łyk herbaty i unosząc kącik ust ku górze, przyglądałam się jak obie sięgają w ich kierunku. Wypuściłam z ulgą powietrze, widząc że nie ma potrzeby by namawiać mamę do jedzenia. W dniu takim jak ten, należało to do rzadkości.
Zegar wskazywał kilka minut po dziewiątej. Słońce wspinało się po niebie ku górze, zalewając kuchnie jasnym, porannym światłem. Miasto wydawało się być spokojne. Jakby jeszcze nie obudziło się do życia po gorączce sobotniej nocy. A mnie ta harmonia również zaczęła się pomału udzielać. Co jakiś czas przyglądałam się mamie. Skupiałam swój wzrok na cieniach pod jej oczami i zmarszczkach na czole. Kosmyki włosów przyprószonych siwizną wymykały się z upięcia gdzieś z tyłu głowy. Uśmiechała się co jakiś czas, kiedy obie wysłuchiwałyśmy opowieści Ariel. Zdawała relację z kolejnych zajęć baletu, a jej zaangażowanie w tą czynność i zafascynowanie światem, w którym się znalazła nie zmalało w żadnym stopniu. Było równe temu po pierwszej godzinie lekcji, w której spełniła swoje marzenie. Liczyłam, że to nigdy się nie zmieni. Że zawsze będzie taka pełna pasji i radości związanej z rozwojem. Nie mogłam dopuścić, by coś uległo zmianie.
- Pani Hodges planuje przygotować występ. - wyznała na sam koniec. Odgarnęła dłonią jasne włosy do tyłu. Czekoladowe tęczówki oczu, utkwiły spojrzenie w kanapce, którą miała na talerzyku.
- Przedstawienie?
- Tak. Takie zapoznawcze. Dla naszych rodzin. - odparła z uśmiechem przerzucając wzrok w moim kierunku. - Chce zobaczyć jak sobie poradzimy zanim zacznie przygotowywać nas na poważniejsze konkursy.
Znów zerknęłam na mamę. Jej twarz choć zmęczona, wydawała się emanować dziwną beztroską. Jakby na moment zapomniała o wszystkich otaczających nas problemach i skupiała się tylko na chwili, którą właśnie wspólnie dzieliłyśmy. Jakby słowa Ariel dodały jej otuchy. Uśmiechnęłam się.
- Uważam, że to bardzo dobry pomysł. - odparła. Jej głos był nieco mniej zachrypnięty niż kilka chwil wcześniej.
- Przyjdziecie?
- Oczywiście, że tak! - odruchowo złapałam za jej chudą dłoń. Pogładziłam kciukiem jej wierzch, uśmiechając się przy tym. Ona jak i mama też się uśmiechała.
CZYTASZ
Oren
Teen FictionEloise Whitlaw miała zaledwie dwanaście lat, kiedy po tragicznej śmierci ojca, życie zażądało od niej bycia dorosłą. Odpowiedzialność za młodszą siostrę, obskurne mieszkanko i pogrążającą się w depresji mamą spoczęło na jej barkach. Przez pięć lat w...