"Filiżanka"

285 31 61
                                    

TW// injury

— Cholera, McClain! Znowu? To porządna restauracja! Przestań być w końcu taki niezdarny i weź się w garść! — huknął na niego Iverson, aż Lance skulił się w sobie.

Już przemilczał fakt, że po raz kolejny zrobił mu awanturę na całą jakże "porządną" restauracje.

— T-tak jest! — wybąkał przerażony, próbując zebrać kawałki potłuczonej porcelany, jednak przez wzgląd na zranioną dłoń, wcale nie pomagał, a tylko robił jeszcze więcej bałaganu zostawiając wszędzie czerwono-brunatne plamy.

— Zostaw to! Leifsdottir się tym zajmie, a ty idź na zaplecze i się ogarnij! I chcę cię tu widzieć za 5 minut inaczej cię zwolnię! — ponownie zagrzmiał, wtykając zmiotkę w trzęsące się ręce Iny, która od razu przystąpiła do sprzątania.

Lance bez słowa podniósł się i przyciskając do krwawiącej dłoni płócienny ręczniczek, uciekł na zaplecze. Idąc środkiem restauracji, starał się nie patrzeć na ciekawski, a często również ganiący wzrok klientów. Więc kiedy znalazł się już blisko drzwi z ulgą zatrzasnął je za sobą. Muzyka ucichła, a on sam nareszcie znalazł się w jedynym zacisznym miejscu w całym budynku.

— Co tam? Słyszałem jakieś krzyki… — zaraz pojawił się przy nim Keith, pracujący tutaj licealista, któremu robotę zapewnił jego starszy brat; pełnił tu funkcję ochroniarza.

— U-uh… — wyjąkał jedynie Lance, niemiłosiernie się do tego krzywiąc.

— Aach, rozbiłeś coś? — zapytał, zerkając na przesiąkający czerwoną cieczą ręczniczek.

Latynos pokiwał nieznacznie głową.

— I-iverson powiedział, że mam się ogarnąć w 5 minut inaczej mnie zwolni…

— Takie tam jego starcze pierdolenie...Nie słuchaj go. — mruknął, szukając po szafkach apteczki. — usiądź, zaraz ci pomogę…

Po niespełna kilku sekundach miał już w rękach czerwoną apteczkę i mógł przystąpić do działania. Musiał się pospieszyć, bo Lance bardzo źle reagował na widok krwi i już niejednokrotnie zdarzało mu się mdleć w takich sytuacjach jak ta. Właśnie w tym momencie widział już, że jest blisko całkowitego odpłynięcia. Dlatego pstryknął mu palcami przed twarzą, a wtedy podniósł na niego nieprzytomne spojrzenie.

— Przepraszam… — szepnął, a jego dłoń przyległa do policzka czarnowłosego.

— Każdemu się może zdarzyć. No już daj rękę. — mruknął, odklejając jego drugą dłoń od swojej twarzy.

— Jestem totalnym idiotą…

— Wcale nie jesteś. Powtarzam ci, że każdemu się może zdarzyć. A teraz daj tę rękę. Opatrzę ją. — cierpliwie powtarzał mu czarnowłosy do czasu, gdy Lance w końcu pokazał mu swoją ranę.

— Po prostu... Trochę się denerwuje, gdy tyle ludzi na mnie patrzy...Nie zrozum mnie źle, uwielbiam być w centrum uwagi i w ogóle, ale czasem mnie to krępuje…

— Wiem, zauważyłem… — pokiwał ze zrozumieniem głową, bardzo delikatnie dociskając materiał do rany, by wchłonął on resztę krwi.

Przez następne parę minut zajęty był wyciąganiem pojedynczych odłamków szkła oraz odkażaniem zranienia. Okazało się, że takowych kawałeczków było całkiem sporo, a sama rana była dość głęboka i wyglądała na całkiem poważną. Prawdopodobnie nawet wymagała szycia. Keith zmarszczył lekko brwi, gdy patrzył na jego dłoń, co zaraz wychwycił Lance.

— Cóż, nie powiem, ale nie wygląda to dobrze... Będzie trzeba to zszyć… — odmruknął i jak gdyby nigdy nic, zaczął wyjmować z apteczki przybory do szycia.

Lance gwałtownie pobladł i natychmiast zabrał swoją dłoń.

— Czemu mówisz o tym z takim spokojem, Keith! Oczywiście, że nie dam ci jej zszyć samemu! Zadzwoń po pogotowie czy coś…

— Po co? Mam doświadczenie w szyciu, zrobię to szybciej. — wzruszył ramionami. — no już, nie zachowuj się jak dziecko, szybko to załatwimy, Iverson cię nie zwolni, a ja w końcu będę mógł wyjść na papierosa. To jak?

— Uhh...A mam jakieś wyjście? — zapytał zrezygnowany i mimo wszystko ponownie dał mu swoją rękę.

— Żadnego. Zaciśnij zęby i staraj się o tym nie myśleć. — polecił mu, jednocześnie odkażając igłę w spirytusie i zręcznie ją nawlekając. — postaram się to zrobić w ekspresowym tempie…

— Co?? Nie ma opcji! Masz to zrobić powoli i dokładnie!

— Dobrze, dobrze... Odwróć wzrok. — wbił igłę w jeden brzeg rany, przeciągnął i wbił w drugi.

Powtarzał tę czynność przez kolejne minuty, dopóki nie zszył całego zranienia. Przez cały ten czas Lance nawet na chwilę się nie szarpał ani nie przerywał mu pracy w żaden inny sposób. Jedynie co jakiś czas drgała mu noga, a kątem oka widział jak zaciskał mocno powieki i co chwilę ocierał oczy.

— I gotowe… — na koniec ponownie odkaził ranę i zawinął mu dłoń w świeży bandaż. — możesz wracać do pracy…

Kiedy chował apteczkę do szafki, Lance przyglądał się swojej dłoni. Jeszcze odrobinkę go szczypało, ale widać było, że już jest zdecydowanie lepiej.

— Dzięki, że ciągle ratujesz mi dupę, gdy coś spieprzę… — mruknął, będąc już przy wyjściu z zaplecza; był bardziej niż pewny, że również się zaczerwienił, gdy to powiedział.

— Jasne, ktoś w końcu musi, nie? — czarnowłosy lekko się do niego wyszczerzył po czym odnajdując w kieszeni paczkę papierosów, wyszedł drugim wyjściem na zewnątrz.

...
Okej, a więc nabazgrałam to w mniej niż godzinę, podczas gdy już drugi dzień nie zaglądam do nowego projektu, który zaczęłam xD
W każdym razie łapcie coś w międzyczasie, zanim skończę to co miałam (podpowiem tylko, że będzie związane z moimi ockami<33) Buziakii~💓

One shoty Klance♣️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz