XIII. "Mieszanka charakterów"

817 36 0
                                    

Czwartek.

Dzień, w którym miałam się zmierzyć z Edwardem. Dzień, w którym mogłam udowodnić swoją silę, udowodnić, że jestem lepsza. Byłam pewna swoich umiejętności i tego, że wampir nie ma ze mną szans, dlatego wprost nie mogłam się doczekać dzisiejszego popołudnia.

Idąc szkolnym korytarzem wydawało mi się jakby wszystko zwiastowało moje zwycięstwo. Kolory wydawały mi się żywsze, a ludzie szczęśliwsi. Najprawdopodobniej była to sprawka mojego świetnego humoru. Wszak niedawno zauważyłam, że mój nastrój wpływa na moje postrzeganie świata. Nie wiedziałam czy tak powinno być, ale nie wydawało mi się to na tyle ważne, by kogoś o to spytać. Dziś tym bardziej nie miałam zamiaru tego robić. Byłam przepełniona optymizmem i nic nie mogło tego zepsuć. Jednak, ku przestrodze wolałam nie ryzykować, szczególnie nie w ten sposób.

Pchnęłam drzwi stołówki z większą siłą niż zwykle, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy byli zbyt zajęci sobą. Pomieszczenie było wypełnione ludźmi i każdy z nich miał jakąś historie do opowiedzenia. Sprawiało to, że pojedyncze głosy zlewały się w chmarę rozmów, które dla nadnaturalnego słuchu były wręcz bolesne.

Przewróciłam tylko oczami słysząc jak dwie dziewczyny zachwycają się chłopakiem, którego zobaczyły na przerwie przy szafkach miesiąc temu. Złapałam pierwszy lepszy posiłek i skierowałam wzrok na stolik zajmowany przeze mnie, Belle i Edwarda. Tym razem przy stoliku siedziała tylko dziewczyna, kompletnie zapatrzona w swoje danie. Zdziwił mnie brak wampira na swoim stałym miejscu więc kierując się w stronę stolika, zerknęłam w stronę standardowego miejsca reszty rodziny. Brakowało jedynie Alice, co zapewne miało związek z nieobecnością chłopaka mojej przyjaciółki.

Usiadłam obok Belli odkładając swój obiad na stolik. Dopiero w tym momencie zorientowałam się, że nie wzięłam nawet widelca więc mogłam się pożegnać z posiłkiem. Właściwie nie było mi żal więc tylko odsunęłam talerz trochę dalej opierając ręce na stole.

- Mamy taki piękny dzień – rzuciłam w stronę dziewczyny jedzącej swój posiłek – naprawdę ładny czwartek.

- Jeszcze nie zrezygnowałaś?

- Oczywiście, że nie. Jak mogłabym zrezygnować z upokorzenia Edwarda – powiedziałam na co Bella spojrzała na mnie jak na wariatkę – no co tak patrzysz? Jego przegrana będzie najlepszą nagrodą w moim życiu. Nie żebym zdobyła ich dużo... Ale i tak na pewno nie równa się z taką nagrodą.

- A jeśli przegrasz? – zapytała, jakby od niechcenia.

Doskonale wiedziałam, że nie podoba jej się wizja naszego pojedynku. Jednak zbyt się nastawiłam, by odpuścić.

- Nie przegram – odpowiedziałam z przekonaniem.

Czego jak czego, ale swoich umiejętności byłam pewna.

- Nie możesz tego wiedzieć. Edward jest od ciebie dużo starszy. Muszę ci przypominać, że czyta w myślach?

- A ja muszę ci przypominać, że jednym gestem dłoni jestem wstanie go unieruchomić? – uśmiechnęłam się szeroko.

- Okej, powiedzmy, że masz przewagę w postaci daru...

- Bo mam – przerwałam jej, na co przewróciła oczami.

- Ile razy walczyłaś?

- Jako wampir? – zapytałam dziewczyna, a ta potwierdziła skinieniem głowy – Myślę, że tak z zero.

Zaśmiałam się szczerze. Nie potrzebowałam doświadczenia w walce, w końcu nie zamierzaliśmy się pozabijać.

- No właśnie! Dlatego nie możesz z góry zakładać, że wygrasz.

- Oj tam, oj tam. Dramatyzujesz.

- Ja dramatyzuje? Chcecie walczyć do cholery! To nie jest jakiś tam turniej szachowy Crystal.

- Totalnie dramatyzujesz.

- Możecie sobie zrobić krzywdę.

- Już to przerabiałyśmy Bello. Nie możemy.

Usłyszałam głosy Alice i Edwarda idących w naszą stronę. Wampir ledwo powstrzymał dziewczynę od przedstawienia się Belli tłumacząc, że jeszcze dzisiaj będzie miała ku temu okazje. Zmarszczyłam brwi słysząc te słowa. Nie miałam pojęcia o może chodzić.

- Czego nie możecie? – zapytał siadając na przeciwko nas.

- Nie możemy doczekać się twojej przegranej – odpowiedziałam z uśmiechem, na co dziewczyna skarciła mnie wzrokiem.

- Twoja pewność siebie jeszcze cię zgubi.

- O nie kochany. Moja pewność siebie doprowadzi mnie do zwycięstwa.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej rzucając mu pełne wyzwania spojrzenie. Ku mojemu rozczarowaniu wampir nawet na mnie nie patrzył. Był za to kompletnie zapatrzony w dziewczynę siedzącą obok mnie.

- Zabieram cię dzisiaj do siebie – powiedział, na co Bella spojrzała na niego zszokowana – poznasz moją rodzinę i przy okazji będziesz mogła się upewnić, że nie się nie pozabijamy.

Bella nadal patrzyła na niego kompletnie w szoku i wyglądała jakby nie była w stanie wydobyć z siebie ani słowa, za to Edward zdecydowanie czekał na odpowiedź. Dlatego postanowiłam się wtrącić.

- Kiedy na to wpadłeś?

- Nie wpadłem – przyznał.

- Alice – mruknęłam przypominając sobie ich rozmowę. Właściwie mogłam się tego spodziewać, wampirzyca już od dawna nalegała na to by Edward przedstawił Belle reszcie – Tak po prostu się zgodziłeś?

- Powiedzmy, że Alice ciężko się odmawia. Szczególnie przez tak długi czas.

Zaśmiałam się na te słowa, głównie dlatego, że było to stuprocentową prawdą. Sama pamiętałam jak jeszcze kilka miesięcy temu w ramach ćwiczenia samokontroli Alice zabierała mnie do galerii handlowych. Ile wojen przetoczyłam z nią by nie kupowała mi tych wszystkich rzeczy, które miała w koszyku. Nigdy nie udało mi się z nią wygrać, dlatego miałam teraz tyle ciuchów ile nie miałam chyba przez całe ludzkie życie.

Usłyszałam dzwonek zwiastujący koniec przerwy obiadowej. Wszyscy ludzie powoli zaczęli zbierać się do wyjścia, by nie spóźnić się na lekcje. Spojrzałam na moją przyjaciółkę i zauważyłam, że dziewczyna coś analizuje w myślach. Uśmiechnęłam się tylko pod nosem i wstając położyłam jej rękę na ramieniu.

- Nie martw się, będziesz się świetnie bawić – powiedziałam kierując się w stronę wyjścia.

***

- Powiesz coś w końcu? – zapytałam siadając na ławce obok Belli.

Dziewczyna od informacji o spotkaniu z rodziną Cullenów była dziwnie milcząca. Po dwóch godzinach zaczęło mnie to trochę irytować.

- Przecież oni mnie nawet nie lubią – stwierdziła cicho, a ja spojrzałam na nią zdziwiona – no rodzina Edwarda.

- Dlaczego tak twierdzisz?

- Widzę jak na mnie patrzą.
- Znowu dramatyzujesz – powiedziałam przewracając oczami – przecież nawet cię nie znają.

- Może masz racje i nie wyrobili sobie o mnie jeszcze zdania. W takim razie co jeśli mnie nie polubią?

- Polubią. Może nie wszyscy od razu, ale polubią.

Spojrzałam w górę na zachmurzone niebo. Byłam prawie pewna, że jeszcze dzisiaj w tym mieście doświadczymy deszczu. Zdecydowanie wszystko na to wskazywało.

- Jacy oni są? – usłyszałam nieśmiałe pytanie Belli.

- Różni – odpowiedziałam z przekonaniem – kompletnie. Taka mieszanka wybuchowa przeróżnych charakterów. Na przykład Alice, jest niepochamowaną optymistką, taką chodzącą definicją szczęścia. Wszędzie jej pełno i jest strasznie głośna, ale wręcz nie da się jej nie lubić. Z drugiej strony jest Jasper, zawsze opanowany, wręcz wcielenie spokoju. Totalne przeciwieństwa, jednak tworzą wspaniałą parę. Natomiast Rosalie jest... Sobą. Jest naprawdę świetna, ale trochę czasu minie zanim zdobędziesz jej zaufanie.

- To znaczy?

- Tylko tyle, że nie jest przychylnie nastawiona do nowych osób w otoczeniu ich rodziny. Mnie na przykład chciała zabić.

- Co? – spytała robiąc wielkie oczy – Żartujesz, prawda?

- Poniekąd. Sama zaproponowałam by mnie zabili, ale ona jedyna się zgodziła. – zaśmiałam się na to wspomnienie.

- Chciałaś żeby cię zabili? Ale... Dlaczego?

- Kiedyś ci opowiem, nie martw się. Ale wracając do Rose, na pewno nie będzie chciała cię zabić, tym się nie martw. Ale dla swojego bezpieczeństwa nie wchodziłabym jej w drogę.

- Nie pomagasz.

Golden crystal | twilightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz