- Dziękuję – powiedział spokojnie Carlisle łapiąc piłkę.
Doskonale wiedziałam, że jego opanowanie jest tylko maska. Nikt w tamtym momencie nie był spokojny, nawet Rosalie, która nie pałała sympatią do Belli.
- Jestem Laurent, a to Victoria i James – przedstawił nam swoich towarzyszy czarnoskóry mężczyzna.
Wyglądał na lidera tej trójki, choć to jego najmniej się obawiałam. Spojrzenie blondyna wywoływało we mnie lek, a wrażenie że znałam skądś rudowłosą kobietę tylko go potęgowało. Victoria spojrzała mi głęboko w oczy i uśmiechnęła się szeroko. Nie był to przyjazny uśmiech, lecz dla zachowania pozorów odwzajemniłam go.
- Carlisle, a to moja rodzina – przedstawił się – Wasze polowania komplikują nam życie.
Czyli to oni byli sprawcami morderstw, jakie miały miejsce w ostatnim czasie w okolicy. Swoją drogą to całkiem dziwne, że tak długo byli w okolicy, a jeszcze na nich nie trafiliśmy. Niewyjaśnione dla ludzi zbrodnie pojawiały się od dłuższego czasu. Wychodziło na to, że byli w okolicach już przed tym jak zostałam wampirem.
- Przykro nam. Nie wiedzieliśmy, że to wasz teren.
- Mieszkamy tutaj na stałe – widziałam zaskoczenie w oczach ich lidera.
Szło całkiem nieźle. Poczułam niewielki promyk nadziei, na to że wszystko się dobrze skończy. Miałam tylko nadzieję, że nie okaże się złudna.
- Znalazłaś rodzinę – powiedziała kobieta, patrząc na mnie. Zmarszczyłam brwi próbując zrozumieć o co chodzi – Uroczo.
Nie wiedziałam o co chodzi, ale wydało mi się, że jeśli ściągnę ich uwagę na moją osobę, będzie większa szansa, że nie zwrócą uwagi na Belle. Z jednej strony kierowała mną troska o przyjaciółkę, z drugiej jednak zwykła ciekawość.
- Znamy się? – zapytałam cicho.
Victoria roześmiała się, a mnie przeszły ciarki. Ta sytuacja nie podobała mi się coraz bardziej.
- Nie udawaj, że nie pamiętasz – powiedziała, po czym zrobiła krok w naszą stronę.
Bałam się. Bałam się o Belle, ale też bałam się tego co mogę usłyszeć. Pomimo strachu, wiedziałam że nie mogę pozwolić, by zbliżyła się za bardzo. Zorientowała by się. Przełknęłam ślinę i sama zrobiłam krok w jej stronę. Kątem oka widziałam zdezorientowanie moich przyjaciół.
- Nie udaje – odparłam, starając się z całych sił, by mój głos zabrzmiał pewnie.
- Czuje się urażona – w końcu stanęliśmy na przeciwko siebie i mogłam się przyjrzeć jej z bliska – Jak możesz nie pamiętać kogoś kto uratował ci życie?
Kobieta zaśmiała się ironicznie, a ja zmarszczyłam brwi, skanując ja wzrokiem. Zamarłam, gdy mój wzrok spoczął na jej czerwonych tęczówkach.
Przed moimi oczami pojawiły się urywki wspomnień. Las, drzewa, pętla, trzask i ogromny ból. Wspomnienia mojej przemiany. Tym razem było jednak coś jeszcze, część wspomnienia, która do tej pory jakby nie istniała, jakbym wyparła ja w najgłębsze odmęty podświadomości. Victoria. Rudowłosa kobieta i jej przerażające szkarłatne tęczówki.
Zamrugałam kilka razy, odruchowo cofając się o krok. Podkręciłam głową, niedowierzając w to co się działo. Przecież to nie było możliwe.
- Ty... – zaczęłam, ale nie mogłam wydusić z siebie nic więcej.
- Czyli jednak pamiętasz – zaśmiała się kobieta widząc moją reakcję – Swoją drogą myślałam, że dając samobójcy nieśmiertelność skazuje go na wieczne cierpienie. Zawiodłam się.
- Przemieniłaś mnie... – szepnęłam, nadal nie mogąc uwierzyć, że to ma miejsce.
Jej towarzysze też byli zdziwieni. Spojrzałam kątem oka na Cullenów, ale nie byłam w stanie niczego odczytać z ich twarzy.
- Tak. Właściwie miałaś być moim posiłkiem, jednak gdy zobaczyłam, że masz zamiar się zabić wpadłam na lepszy pomysł. Zamiast śmierci dostałaś życie wieczne. To całkiem zabawne, nie sądzisz?
Pokręciłam tylko głową nie odrywając od niej wzroku. Sama nie wiedziałam co w tamtym momencie czułam. Przemiana zmieniła moje życie na lepsze, choć czasem było ciężko, w porównaniu do ludzkiego życia, było cudownie. Mimo tego byłam zła. Sama nie wiedziałam dlaczego, ale czułam wściekłość gdy patrzyłam na kobietę, która mnie przemieniła.
- Cóż za zabawny zbieg okoliczności – powiedział Laurent wyrywając mnie z rozmyślań. Zorientowałam się, że ja i Victoria stoimy naprzeciw siebie mierząc się wzrokiem. Rzuciłam jej ostanie wściekłe spojrzenie, po czym wróciłam do Cullenów – Chciałem zapytać, czy nie przydałoby wam się trzech dodatkowych graczy.
Żadne z nas nie chciało z nimi grać, ja chyba najbardziej. Pomijając troskę o Belle, miałam dodatkowy powód do niechęci w stronę wampirów.
- Tylko jeden mecz – naciskał Laurent.
Carlisle spojrzał na nas porozumiewawczo, najprawdopodobniej przekazując Edwardowi w myślach jakąś informację.
- Dobrze – powiedział z uśmiechem – Zamiecie miejsca tych co odchodzą. Odbijamy pierwsi.
Rzucił piłkę w ich stronę, a Victoria złapała ją pewnie patrząc na mnie wyzywająco.
- Chętnie się z tobą zmierzę – rzuciła uśmiechając się kpiąco.
- Ja z tobą nie – mruknęłam pod nosem, przewracając oczami. W przeciwieństwie do niej, nie bawiła mnie ta sytuacja.
Odetchnęłam z ulgą, gdy dotarło do mnie, że się nie zorientowali. Jeden problem z głowy. Została już tylko gra o której nie mam zielonego pojęcia, z wampirzycą która mnie przemieniła. Mimo wszystko lepsze to niż potencjalna śmierć mojej przyjaciółki.
Laurent wraz z Victorią zaczęli powoli się oddalać. Niepokoiła mnie postawa Jamesa, który cały czas wpatrywał się w Belle i Edwarda. Spojrzałam na Edwarda, ale ten nie zwrócił na mnie uwagi, gdyż mierzył blondyna morderczym sposobem.
Idźcie już.
Pomyślałam błagalnie, a Edward jakby wytrącony z transu, odwrócił się i wręcz niezauważalnie kiwnął do mnie głową. Zaczęli powoli kierować się w stronę, gdzie stał samochód wampira. W myślach chciałam odtrąbić zwycięstwo, lecz nim zdążyłam to zrobić, przekonałam się że nadzieja jest matką głupich.
Powiaty wiatr, pojawił się dosłownie z znikąd. Rozwiał włosy Belli jednocześnie niosąc ze sobą jej zapach przez całą polane. Wstrzymałam oddech i napięłam wszystkie mięśnie czekając na reakcję obcych wampirów.
- Przyprowadziliście przekąskę – powiedział z ironią James i w wampirzym tempie pokonał dystans jaki dzielił go od mojej przyjaciółki.
Edward odepchnął ją do tyłu, a sekundę później każdy z Cullenów stanął przed dziewczyną w pozycji gotowej do ataku. Laurent i Victoria dołączyli do swojego towarzysza, a ten zrobił jeszcze jeden krok w naszą stronę. O jeden krok za dużo.
Momentalnie w wampirzym tempie znalazłam się przed Cullenami i wyciągnęłam ręce do przodu. W duchu modliłam się, żeby wizualizacja mnie nie zawiodła, ale na szczęście stało się to do czego zamierzałam. Niewidzialna siła odrzuciła wampiry na dobrych kilka metrów. Szybko zebrali się na nogi, jednak na ich twarzach widziałam zaszokowanie. Niestety bardzo szybko przerodziło się we wściekłość, szczególnie u blondyna.
- Nie zbliżajcie się! – warknęłam i uniosłam dłonie po bokach ciała.
Wokół nas rozszalał się wiatr, właściwie potężna wichura. Rozejrzeli się dokoła, a potem spojrzeli na mnie. Nie potrafiłam rozszyfrować co myśleli, ale wiedziałam, że gdybym umiała na pewno by mi się to nie spodobało. Nie wiedziałam dlaczego postanowiłam ją wywołać, byłam wściekła i przerażona. Z trudem udawało mi się używać daru, jednak to pozwalało mi zachować resztki zimnej krwi w tej sytuacji.
- Dziewczyna jest z nami, lepiej idźcie – odezwał się Carlisle, a ja nasiliłam wichurę.
Mierzyliśmy się na wzajem wściekłymi spojrzeniami. Wszyscy oprócz mnie stali w pozycji gotowej do ataku. Ja stałam wyprostowana z uniesionymi rękami po bokach i głęboko oddychałam. Dobrze wiedziałam, że gdyby miało dojść do jakiejkolwiek walki tylko z pomocą daru miałam jakieś szanse.
- Widzę, że to koniec gry. Idziemy – powiedział Laurent powoli się wycofując.
Jego towarzysze nie byli tak chętni, żeby odpuścić, jednak chwilę później zaczęli kierować się w stronę lasu, z którego przyszli. Cullenowie wraz z Bellą szybko ruszyli w przeciwną stronę, a ja po prostu stałam w tym samym miejscu.
- Będzie mnie ścigał? – usłyszałam przerażone pytanie Belli.
- Crystal! – usłyszałam wołanie, ale nie odwróciłam się.
Wiedziałam, że powinniśmy uciekać, ale potrzebowałam chwili żeby ochłonąć.
- Idźcie! – powiedziałam wplatając palce we włosy.
Wiatr ustał, teraz można było usłyszeć tylko pojedyncze grzmoty i szybko bijące serce Belli. Wiedziałam jak bardzo musi być przerażona tą sytuacją, dlatego powtórzyłam by uciekali. Edward tylko skonał głową i już po chwili pociągnął swoją dziewczynę w stronę lasu. Reszta rodziny Cullenów, poszła w ich ślady i już po chwili zostałam sama.
Powinnam była iść z nimi i jako przyjaciółka wspierać Bellę w tej chwili, ale nie mogłam. Wiedziałam, że to nie był koniec, że tamci tak po prostu nie odpuszczą, najprawdopodobniej zmuszając nas do walki. Musiałam pomóc, lecz w takim stanie nie byłam do niczego przydatna.
Nie mogłam jednak pozbyć się narastającego poczucia winy. Używając daru przeciw tamtej trójce, chciałam im pokazać, że w razie walki nie mają szans. Myślałam, że pokierują się zdrowym rozsądkiem. Teraz dochodziło do mnie, że jedynie pogorszyłam sytuację. Przeze mnie, moja przyjaciółka była w niebezpieczeństwie, a ja nie potrafiłam nawet opanować swoich emocji. Jak miałabym pomóc?
Wzięłam głęboki oddech i przymknęłam powieki. Nagły przebłysk świadomości spod warstwy emocji zmusił mnie do ich otworzenia. Zrozumiałam co powinnam zrobić. Wiedziałam, że muszę porzucić na chwilę moją wampirzą stronę, w tamtym momencie potrzebowałam ludzkiej Crystal. Dziewczyny, która ucieczkę miała we krwi, potrzebowałam Crystal która zawsze potrafiła znaleźć wyjście z sytuacji. Nie dużo potrzebowałam, by znowu stać się wersją mnie, o której tak bardzo chciałam zapomnieć.
Czując nagły przypływ adrenaliny ruszyłam przed siebie pewnym i szybkim krokiem. Sięgnęłam do kieszeni i wyjęłam z niej telefon komórkowy. Wybierając numer i naciskając zieloną słuchawkę, nie wiedziałam czy kierowałam się bardziej rozumem czy uczuciami, ale wiedziałam że to był dobry ruch. Po trzecim sygnale usłyszałam głos, którego tak bardzo mi brakowało.
- Crystal? – zaczął niepewnie, a ja odetchnęłam głęboko.
Mój dotychczasowo szybki chód, zmienił się w bieg. Musiałam się jak najszybciej znaleźć u Cullenów, zanim zdążą podjąć jakiekolwiek decyzje.
- Ethan – zaczęłam cicho – Wiem jak to zabrzmi, biorąc pod uwagę, że jeszcze niedawno kazałam ci spadać, ale...
- O co chodzi? – przerwał mi, a w jego głosie mogłam usłyszeć wyraźną troskę.
- Potrzebuję cię – powiedziałam szczerze.
Bałam się, że po tym jak go potraktowałam chłopak po prostu się rozłączy. Nie dziwiłabym mu się.
- Gdzie mam przyjechać? – zapytał rzeczowo, a ja aż zatrzymałam się zdziwiona.
- Do Cullenów – odparłam po chwili ciszy – Najlepiej spakuj się na kilka dni.
CZYTASZ
Golden crystal | twilight
FanficCrystal Stone nigdy nie wierzyła w drugą szanse. Życie brutalnie nauczyło ją, że ludzie się nie zmieniają. Lecz gdy w momencie w którym pragnęła śmierci dostała nieśmiertelność i spotkała pewną niestandardową rodzinę, potraktowała to jak dar od losu...