XXXV. "Śmiertelne wątpliwości"

480 24 0
                                    

Szłam korytarzem szkolnym, przeciskając się przez uczniów, którzy zamiast stanąć gdzieś z boku, rozmawiali całymi grupami na środku korytarza. Nie wiedziałam czy ludzie są tak bardzo irytujący czy to ja się po prostu tak szybko irytowałam. Często się nad tym zastanawiałam i za każdym razem dochodziłam do wniosku, że oba twierdzenia są prawidłowe.

Warknęłam zdenerwowana przeciskając się przez kolejną grupę roześmianych ludzi. Mi wcale nie było do śmiechu. Moje jedyne okienko, godzinę przerwy między lekcjami, tą cudowną chwile spokoju musiałam poświęcić na spotkanie terapeutyczne u psychologa szkolnego. Śmiało mogłam się nazwać ofiarą losu. Nie wiedziałam jaki bóg, bóstwo, czy jakakolwiek część wszechświata odpowiada za moje życie, wiedziałam że ewidentnie świetnie się bawi, oglądając ten wieczny dramat. Właściwie aktualnie nie mogłam narzekać na swoje życie wszak było dokładnie takie o jakim marzyłam w przeszłości.

Odetchnęłam głęboko widząc drzwi gabinetu pani Williams. Są pewne rzeczy, które po prostu trzeba przeżyć i ta właśnie była jedną z nich. Wysłucham kazania, odbędę ostatnie dwie lekcje i będę mogła w spokoju wrócić do mieszkania, żeby bawić się w budowlańca.

- Crystal! – usłyszałam wołanie z drugiego końca korytarza. Alice.

Zamknęłam oczy i wymuszając uśmiech odwróciłam się powoli w tamtą stronę. Dziewczyna w tym czasie zdążyła pokonać tą drogę i zatrzymać się krok przede mną.

- Cześć Alice – wampirzyca wyglądała na przejętą, co nawet mnie zaintrygowało, ale nie wiedziałam czy za spóźnianie się na moją karną terapie nie dostanę jakichś dodatkowych spotkań. Wolałam tego nie sprawdzać – Mam nadzieje, że to może poczekać, bo aktualnie się spieszę.

- Nie może – mruknęła pod nosem po czym rozejrzała się po korytarzu.

Chciałam się odezwać, powtórzyć, że w tym momencie nie mam czasu, ale dziewczyna złapała mnie za ramię i pociągnęła w tylko sobie znanym kierunku. Byłam zbyt zaskoczona, żeby jakkolwiek się jej przeciwstawić.

Otworzyła drzwi do jakiegoś pomieszczenia i z impetem mnie tam wepchnęła. Zawsze dziwiło mnie jaka siła kryła się w tej małej osóbce. Zostałam wepchnięta do niewielkiego pomieszczenia z taką siłą, że straciłam równowagę i wpadłam na jakiś metalowy regał. W ostatniej chwili udało mi się ją odzyskać i przytrzymać regał tak by cała jego zawartość została na swoim miejscu.

W czasie, gdy ja dzielnie walczyłam z grawitacją, Alice zamykała za nami drzwi i przekręciła zamek. Lekko mnie to zaniepokoiło, ale wolałam nie dać tego po sobie poznać. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, orientując się, że byłyśmy w niewielkiej kanciapie służącej do przechowywania środków czystości. Alice wpatrywała się we mnie przenikliwie, posłałam jej pytające spojrzenie, ale ta cały czas milczała.

- O co chodzi? – zapytałam niezadowolona – Co jest tak ważnego, że naruszasz moją przestrzeń osobistą i zamykasz nas w jakimś kantorku. Powiedzmy, że to co najmniej niepokojące.

- Jesteś sobą – wymamrotała pod nosem, na co moje brwi momentalnie poszybowały w górę.

- A kim mam być? – rzuciłam zdziwiona. Dziewczyna chyba oszalała.

- Ja... nie rozumiem co się dzieje – powiedziała patrząc na mnie przepraszająco. Ewidentnie zwariowała.

- No delikatnie mówiąc, ja też nie – pokręciłam głową – Było by mi miło, gdybyś wyjaśniła o co ci chodzi.

- Myślałam, że coś się stało.

- Mi? – byłam kompletnie zdezorientowana.

- Myślałam, że coś się z tobą stało – zaczęła cały czas lustrując mnie wzrokiem – Znikasz z moich wizji.

- Co? Co to znaczy, że znikam z twoich wizji? Bo jeśli mam być szczera, nie brzmi to dobrze.

- Nie wiem! To mi się nigdy nie przytrafiło – mówiła cały czas enigmatycznie. Szczerze, trochę zaniepokoiło mnie jej zachowanie, wydawała się być kompletnie zagubiona.

- Alice – złapałam ją za ramiona i zmusiłam, żeby skierowała swój rozbiegany wzrok na mnie – Nie rozumiem o co ci chodzi i muszę przyznać, że zaczynasz mnie martwić.

Dziewczyna spojrzała mi w oczy i zauważyłam, że moje słowa trochę ją otrzeźwiły. Odetchnęła głęboko, a na jej twarzy zamiast zagubienia mogłam teraz zobaczyć pełne skupienie.

- Kilka dni temu miałam wizje. Stałaś na polanie, chciałaś gdzieś iść... właściwie szłaś, a potem... potem jakbyś zniknęła. Tak jakby wszystko zniknęło. Nagle przestałam widzieć twoją przyszłość. Na początku myślałam, że to coś ze mną jest nie tak, a potem, że umarłaś. Chciałam wszcząć alarm, ale napłynęła do mnie kolejna wizja. Wizja twojej przyszłości. Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło.

- Tak, to zdecydowanie miło, że nie umarłam. Nie mam pojęcia o co chodzi. Chciałabym ci pomóc, ale nie potrafię, mogę tylko zapewnić że ja to ja i nic mi się nie stało. Także cokolwiek to było, nie mam z tym nic wspólnego, może coś po prostu zakłóciło twoją wizje.

- To mi się nigdy nie zdarzyło – przyznała, a ja wzruszyłam ramionami.

- Zawsze musi być ten pierwszy raz. 

Uśmiechnęłam się tylko pokrzepiająco, chciałam wyjść z tego pomieszczenia, było strasznie małe przez co czułam się strasznie nie komfortowo.

- Wczoraj było tak samo – powiedziała, gdy moja ręka spoczęła na klamce.

Momentalnie zamarłam, do tej pory myślałam, że to tylko przypadek, ale jeżeli wczoraj zdarzyło się to ponownie, to nie mógł być to zbieg okoliczności. Zacisnęłam usta w wąską linię, kompletnie nie wiedziałam co to mogło oznaczać.

- Nie mam pojęcia o co może chodzić. Ani na tej polanie, ani wczoraj nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego – skłamałam, odwracając się do wampirzycy.

- Może masz racje i to o niczym nie świadczy – powiedziała, uśmiechając się pokrzepiająco – po prostu się wystraszyłam. Skoro się nic ci się nie stało, to chyba o niczym nie świadczy.

Przytaknęłam ruchem głowy, cały czas starając się uśmiechać. Moje myśli pędziły tak szybko, że ciężko mi było się w nich odnaleźć. Nie wiedziałam, co mam o tym myśleć, a to sprawiało, że w mojej głowie pojawiało się milion teorii na raz.

- Tak, masz racje... to pewnie o niczym nie świadczy – mruknęłam, bardziej sama do siebie – Dzięki, że mi powiedziałaś, ale naprawdę muszę iść, jestem już spóźniona.

Nacisnęłam szybko klamkę i popchnęłam drzwi, nie mogłam dłużej przebywać w tym pomieszczeniu. Przez natłok myśli, zaczęło mi się wydawać, że ściany zaczynają się do siebie zbliżać, a w pokoju brakuje powietrza. Pomimo, że pchnęłam drzwi one wcale się nie otworzyły. Zdezorientowana nacisnęłam klamkę jeszcze raz, a potem ponownie z coraz większą siłą.

Dlaczego one się nie otwierały?!

Nabrałam łapczywie powietrza próbując jeszcze raz. Zaczynałam panikować, a z doświadczenia wiedziałam, że to bardzo źle. Musiałam szybko się uspokoić, ale nie mogłam tego zrobić tutaj. Nie, gdy ściany były coraz bliżej siebie. Nie, gdy nie mogłam się stąd wydostać. Szarpnęłam ponownie za klamkę.

- Czemu się nie otwierają do cholery?! – krzyknęłam, z jednej strony wściekła, z drugiej przerażona.

- Musisz przekręcić klucz – usłyszałam za sobą głos Alice.

W pierwszej chwili podskoczyłam zaskoczona, kompletnie zapomniałam, że dziewczyna jest ze mną w tym pomieszczeniu. Wyrwało mnie to na chwile z gonitwy myśli, choć nadal czułam jakbym miała się za chwile udusić.

- Klucz... tak, klucz – drżącymi rękami przekręciłam go w zamku, po czym w końcu otworzyłam drzwi.

Wypadłam z impetem na korytarz, nabierając łapczywie powietrza. Panika, choć nie ustąpiła całkowicie, zdecydowanie zmalała. Wciąż szum w głowie nie pozwalał mi racjonalnie myśleć, jednak uczucie braku powietrza, powoli ustępowało.

- Crystal, wszystko dobrze? – zapytała Alice, wychodząc z tamtego pomieszczenia.

- Tak... Ja chyba... chyba mam klaustrofobie – mruknęłam cały czas głęboko oddychając. Alice chciała coś powiedzieć, ale nie pozwoliłam jej, przelotnie ją przytulając – Muszę lecieć. Zobaczymy się później.

Po prostu odeszłam szybkim krokiem, zostawiając ją zdezorientowaną. Klaustrofobia to była bzdura. Nie bałam się małych pomieszczeń, wielkość przestrzeni nigdy nie miała dla mnie żadnego znaczenia. To był atak paniki. Doskonale znałam to uczucie, choć tak dawno żaden mi się nie przydarzył, że zdążyłam o nich zapomnieć. Jak widać takie rzeczy nie znikają od tak.

Weszłam szybko do łazienki i stanęłam przed umywalką. Oddychałam głęboko, starając się uspokoić. Czułam jak powoli przechodzi, panikę powoli zastępowało uczucie ulgi. Odkręciłam zimną wodę, po czym opłukałam nią twarz. Nienawidziłam tych ataków, choć ten dzisiejszy był zdecydowanie łagodniejszy niż te które przeżywałam wcześniej. W duszy dziękowałam sobie, że ćwiczyłam panowanie nad darem, byłam pewna, że tylko dzięki temu nie straciłam nad nim kontroli.

Nie do końca wiedziałam co spowodowało dzisiejszy atak. Wydawało mi się, że informacje, które przekazała mi Alice, wstrząsnęły mną mocniej niż powinny. Chyba dlatego, że zasugerowała, że te wizje mogły być wizjami mojej śmierci. Wilkołaki w tamtym czasie nie mogły być przypadkiem. Miałam nadzieje, że Alice się myliła albo że to ja, będąc tak bardzo przekonana, że umrę wywołałam te wizje. Nie mogłam pogodzić się z tym, że Ethan mógłby chcieć mnie zamordować. Wtedy byłam tego pewna, byłam pewna, że chce, jednak po wczorajszym spotkaniu wiedziałam, że się myliłam.

Wczoraj spędziłam z nim całe popołudnie. Nasza znajomość zaczęła się bardzo niefortunnie, jednak bez problemu udało nam się zacząć od nowa. Był miłym chłopakiem, nie miało już znaczenia, że byliśmy naturalnymi wrogami. W jego towarzystwie czułam się świetnie i żadne plemienne legendy nie mogły tego podważyć. Mimo że de facto znaliśmy się jeden dzień, poczułam, że stworzyła się pomiędzy nami pewna nić porozumienia. Dlatego właśnie nie mogłam znieść tego co nieświadomie zasugerowała mi Alice.

Teraz gdy ochłonęłam wiedziałam, że na pewno jest jakieś inne rozwiązanie tej zagadki, ale wcale nie chciałam się w to zagłębiać. Ethan nie chciał, nie chce i nie będzie chciał mnie zabić. Tego zamierzałam się trzymać, bo w głębi czułam, że nasza znajomość może być początkiem czegoś zaskakująco dobrego.

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Westchnęłam widząc jak bardzo taki atak odbija się na mnie, jak bardzo widać, że coś jest nie tak. Na mojej twarzy oprócz kropelek wody można było zobaczyć ogromne zmęczenie. Nie fizyczne, wszak nie mogłam się zmęczyć. Zmęczenie psychiczne, które było doskonale widać w moich złotych oczach. Uśmiechnęłam się tylko do swojego odbicia, na myśl, że będę musiała się w tym stanie pokazać naszej szkolnej pani psycholog.

Golden crystal | twilightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz