Nie miałam pojęcia w jaki sposób dostaliśmy się pod budynek szpitala. Nie pamiętałam wyjścia z sali baletowej, ani drogi do szpitala. Tak jakbym ocknęła się z jakiegoś transu.
Jechałam z Ethanem, to było pewne, bo gdy tylko wyszłam z samochodu, chłopak znalazł się obok mnie. Patrzyłam tępo na budynek, zastanawiając się co zrobić. Martwiłam się, tak cholernie bałam się o stan Belli, jednak mój własny nie pozwalał mi zrobić kroku. Odetchnęłam głęboko zbierając się w sobie, po czym ciężko ruszyłam do przodu. Ethan szedł razem ze mną, nie wypowiadając ani jednego słowa. To dobrze, w tej sytuacji były całkowicie zbędne.
Przekraczając próg szpitala, uderzył mnie charakterystyczny dla tego miejsca ostry zapach i szum przeróżnych, głośnych dźwięków. Rozejrzałam się dokoła, nie mając pojęcia gdzie się udać. Czułam zapach krwi, cały czas drażnił moje nozdrza, nie pozwalając racjonalnie myśleć. Choć i bez niego nie byłabym do tego zdolna.
Zamknęłam oczy wytężając słuch. Choć na początku było ciężko, po kilku próbach udało mi się, wśród tego przytłaczającego hałasu wychwycić głos Alice. Rozejrzałam się szybko, poszukując kierunku z którego mógł dobiegać. Po chwili ruszyłam biegiem przez korytarz ignorując uwagi personelu. Musiałam wiedzieć co z moją przyjaciółką.
Biegłam nie zwracając uwagi na prędkość, czy ludzi na których wpadałam. Po prostu biegłam. Wreszcie znalazłam Alice i Carlisle stojących pod drzwiami do jednej z sal.
- Co z Bellą? – krzyknęłam z drugiego końca korytarza, by zwrócić na siebie ich uwagę.
Udało mi się. Gdy tylko znalazłam się przy nich, Carlisle podszedł do mnie by spojrzeć mi uspokajająco w oczy. Nie pomogło.
- Wszystko będzie dobrze – zaczął, a ja wypuściłam powietrze, które do tej pory wstrzymywałam.
Mówił coś jeszcze, ale już nic do mnie nie docierało. Zamknęłam oczy, próbując skupić myśli na jego wypowiedzi, jednak nie potrafiłam niczego zrozumieć. Cały strach, adrenalina która do tej pory napędzała moje działania zniknęła. Dopiero dotarło do mnie co tak naprawdę się wydarzyło w tamtej sali. Przed oczami pojawiły mi się obrazy, wspomnienie pustych martwych oczu wampira, którego zabiłam. Zabiłam.
Poczułam jak zaschnięta krew na moich policzkach i dłoniach zaczyna mnie palić. Jak dosłownie wypala moją skórę, choć było to niemożliwe. Łapczywie nabrałam powietrza rozglądając się dokoła. Musiałam to z siebie zmyć.
Nie wiem jakim cudem zlokalizowałam łazienkę, ani jak udało mi się do niej wejść. Potykając się o własne nogi dotarłam do umywalki, nad którą zawieszone było niewielkie lustro. Nie spojrzałam w nie. Tak cholernie bałam się własnego odbicia.
Odkręciłam wodę i zaczęłam szorować ręce. Mimo że włożyłam w to całą swoją energię krew wcale nie schodziła. Tak jakby miała tam zostać już na zawsze. Jakby już zawsze miała mi przypominać o tym co zrobiłam i kim się stałam. Pocierałam je o siebie coraz szybciej, powoli zaczynając panikować. Właściwie już byłam spanikowana. Byłam na granicy załamania, bliska roztrzaskania się milion maleńkich kawałeczków.
- Wszystko w porządku? Dobrze się pani czuje? – usłyszałam głos wyrywający mnie z tego stanu.
Odwróciłam gwałtownie głowę w stronę jego źródła i zauważyłam drobną dziewczynę stojącą w progu łazienki. Pokręciłam szybko głową najpierw na nie, później dynamicznie na tak. Jęknęłam żałośnie orientując się jak bardzo źle musiałam wyglądać w tym momencie. Wróciłam wzrokiem do swoich rąk, które cały czas pocierałam w amoku. Krew już dawno powinna była się zmyć. Dlaczego więc cały czas na widziałam.
- Może kogoś zawołam? – zapytała ponownie dziewczyna.
Odruchowo podniosłam głowę, zapominając o lustrze wiszącym nad umywalką. Zobaczyłam siebie, swoje odbicie. Krew zaschniętą na własnych policzkach i oczy, które w przerażeniu szukały ratunku przed moim własnym umysłem. Cofnęłam się odruchowo i potykając się o własne nogi prawie wywróciłam się na plecy. W ostatniej chwili udało mi się odzyskać równowagę. Stanęłam prosto i zaczerpnęłam głęboko powietrza.
Co ja robiłam?
Moja przyjaciółka leżała na szpitalnym łóżku, zapewne nieprzytomna, po starciu z wampirem i przejściu fragmentu przemiany, a ja zamiast być przy niej, użalałam się nad sobą w łazience. Nie potrafiłam się pozbierać bo zabiłam kogoś, kto ją zaatakował. Wampira który chciał ją zabić. Zrobiłam co musiałam zrobić, a mimo wszystko czułam jakbym była potworem. Jakbym wcale nie różniła się od Jamesa.
Odetchnęłam głęboko starając się uspokoić myśli. To nie był czas na załamanie się, jeszcze nie. Przygryzłam drżącą wargę starając się zebrać w sobie. Koniec końców, bardziej opanowana niż do tej pory ruszyłam w stronę wyjścia.
Ominęłam dziewczynę, która spoglądała na mnie niepewnie i posłałam jej niemrawy uśmiech. Tylko na taki było mnie stać. Chciałam krzyczeć, chciałam płakać, chciałam zniknąć, lecz w tej sytuacji nie miało to żadnego znaczenia. Nie o mnie tutaj chodziło.
Wróciłam do swoich przyjaciół czekających pod salą. Spojrzałam na nich ze skruchą, licząc że przemilczą mój stan psychiczny. W końcu to nie było nic nowego. Na szczęście po prostu uśmiechnęli się pokrzepiająco i wrócili do rozmowy, którą przerwałam im swoim powrotem.
Spojrzałam na Ethana, który stanął przede mną. Widziałam w jego oczach troskę, choć tak bardzo na nią nie zasługiwałam. Nie zasługiwałam na jego dobroć, ani na jego pomoc. Jednak wilkołak nic sobie z tego nie robił. Po prostu objął mnie ramionami nie zważając na moje próby uwolnienia się z jego uścisku.
- Już wszystko jest w porządku, Crystal – szepnął w moje włosy, po czym poczułam pocałunek złożony na czubku mojej głowy.
- Ja... ja – chciałam coś powiedzieć, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu.
Brzmiałam żałośnie, bo właśnie taka byłam.
- Wiem, cśś – poddałam się.
Po prostu wtuliłam się w jego ramiona, dające mi niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Jakby chroniły mnie przed otaczającym mnie światem. Cały mentlik w mojej głowie po prostu ucichł, zniknął na rzecz przyjemnej ciszy. Wtuliłam się w zagłębienie jego szyi, starając się oddychać spokojnie.
- Dlaczego to robisz? – zapytałam szeptem, nie potrafiąc zrozumieć dlaczego jeszcze tu był.
Naraziłam go na niebezpieczeństwo, zupełnie niepotrzebnie. Widział jak zabijam kogoś, zobaczył że jestem potworem, a jednak nadal tu był. Był przy mnie, chociaż wcale go o to nie prosiłam. Nie rozumiałam jak mógł w ogóle na mnie patrzeć. Ja sama nie byłam w stanie.
- Bo cię kocham, Crystal – usłyszałam tak cichy szept, że nie byłam do końca pewna czy nie słyszałam tego tylko w mojej głowie.
Jednak poczułam jak spina mięśnie, tak jakby wcale nie chciał tego powiedzieć. Wstrzymałam oddech czekając na dalszą część wypowiedzi, lecz takowa nie nadeszła. Po prostu staliśmy pogrążeni w ciszy. W tamtym momencie nie byłam w stanie na to odpowiedzieć, gdyż nie czułam nic po za obrzydzeniem do samej siebie. Dlatego wypuściłam wstrzymywane powietrze i przymknęłam powieki udając, że to wyznanie wcale nie miało miejsca.
CZYTASZ
Golden crystal | twilight
FanficCrystal Stone nigdy nie wierzyła w drugą szanse. Życie brutalnie nauczyło ją, że ludzie się nie zmieniają. Lecz gdy w momencie w którym pragnęła śmierci dostała nieśmiertelność i spotkała pewną niestandardową rodzinę, potraktowała to jak dar od losu...