XLII. "Insynuacje"

379 23 0
                                    

Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo może wampirowi dłużyc się doba. Dwadzieścia cztery godziny trwały dla mnie niczym wieczność, już od trzech dni. Pragnęłam po prostu zasnąć, lecz marzenie to nie było do zrealizowania, dlatego większość czasu spędzałam w lesie doskonaląc swoje umiejętności.

Minęły dokładnie trzy dni odkąd Cullenowie dowiedzieli się o istnieniu Ethana i od mojej kłótni z wilkołakiem. Przez cały ten czas analizowałam zawzięcie każde słowo które wtedy wypowiedziałam i z każdą minutą czułam się coraz bardziej przygnębiona.

Nie byłam już nawet na niego zła, jednak nie potrafiłam odebrać telefonu, gdy na wyświetlaczu widniało jego imię. Uważnie czytałam każdą wiadomość, którą od niego dostałam, lecz na żadną nie odpisałam. Nie wiedziałam dlaczego, nie wiedziałam czy było mi wstyd, czy po prostu bałam się usłyszeć jego głos. Nie chciałam się z nim spotkać, a z drugiej strony czułam ogromną pustkę, jakby brakowało mi fragmentu duszy.

Od tamtego wydarzenia nie wróciłam do swojego mieszkania. Nie byłabym w stanie patrzeć na świeżo pomalowane ściany, które nie tak dawno wspólnie malowaliśmy. Siedziałam w domu Cullenów, w pokoju który czasem zajmowałam starając się przełamać, żeby wykonać ten głupi telefon.

Aktualnie stałam przy półce z książkami i układałam je tak jak zawsze stały. Ktoś postanowił je poprzestawiać i choć nie mogłam mieć im tego za złe, bo w końcu nie był to mój dom nie mogłam ukryć niezadowolenia. Byłam sfrustrowana i nawet taki szczegół sprawiał, że wzbierała się we mnie złość. Usłyszałam, że ktoś biegnie i chwile później do pomieszczenia wpadła uradowana Alice. Nie oderwałem się jednak od swojego zajęcia, udając że ignoruje dziewczynę, mając nadzieję że wróci skąd przybyła.

- Mam propozycje nie do odrzucenia – powiedziała podekscytowana, w ułamku sekundy doskakując do mnie i opierając się o regał.

- Nie wiem czy chce słuchać – mruknęłam pod nosem spoglądając na książkę, którą aktualnie trzymałam w rękach.

- Oj, daj spokój. Spodoba ci się – przewróciła oczami widząc moje nastawienie.

Nie miałam ochoty na realizowanie, jakiegokolwiek z jej pomysłów. Mimo to lubiłam tą niską wampirzyce, przez co nie umiałam jej odmówić.

- Dobrze, mów.

- Widziałam, że jutro ma być burza – powiedziała i popatrzyła na mnie z wyczekiwaniem.

Nie wiedziałam czy oczekiwała, że pozamieniałam się z Edwardem na dary, czy że sama z siebie powinnam wiedzieć co to oznacza. Ja jednak po prostu uniosłam brwi do góry licząc, że dziewczyna sama to wyjaśni.

- Możemy zagrać w baseball! – wykrzyknęła uradowana, na co pokręciłam głową – Wszyscy już się zgodzili, zostałaś tyko ty.

Nie wiedziałam, co miała burza do tego sportu, ani dlaczego Alice tak bardzo ucieszyła się z możliwości grania w tą grę.

- Ja odpadam – powiedziałam, co nie spotkało się ze zbyt przychylną reakcją wampirzycy.

- Nie ma mowy! Nie pozwolę abyś siedziała tu i marnowała czas przez kolejny dzień. Musisz z nami zagrać – spojrzała na mnie tak prosząco, że kąciki moich ust delikatnie uniosły się w górę.

- Nawet nie potrafię w to grać – rzuciłam wkładając jedną z książek pomiędzy inne – Nigdy nie miałam do czynienia z tym sportem. Nie przydam się wam.

- To się nauczysz – rzekła z przekonaniem – Zgódź się. Będzie fajnie.

Spojrzałam na nią i widząc jej minę od razu wzdychając, pokręciłam głową. Nie byłam w nastroju, jednak ze względu na fakt tego, jak bardzo wampirzycy zależało na mojej obecności podczas gry, nie mogłam się nie zgodzić.

- Niech ci będzie – powiedziałam i sekundę później poczułam ramiona oplatające z piskiem moją osobę.

Przerażał mnie entuzjazm wampirzycy względem tak nieznaczących rzeczy. Chodzież do niedawna sama ekscytowałam się mało znaczącymi momentami, spędzonymi u boku mojego nowego przyjaciela.

- Nawet nie wiesz jak się cieszę – rzuciła powoli się ode mnie odklejając.

- Uwierz mi, że wiem – mruknęłam ustawiając figurki na półce w jednej linii.

Nawet nie zdążyłam zauważyć kiedy dziewczyna zdążyła rozłożyć się na moim łóżku. Westchnęłam tylko widząc jak lustruje mnie wzrokiem.

- Wiesz... – zaczęła przerywając, więc ulokowałam na niej swój wzrok, by mówiła dalej – Edward zgodził się przyprowadzić Belle...

- To miło, chętnie się z nią zobaczę – rzuciłam chcąc wrócić do poprzednich czynności.

- Dlatego pomyślałam sobie, że może ty też wzięłabyś że sobą, tego twojego nowego psiego przyjaciela.

- Waż na słowa Alice – warknęłam ostro, może nawet za ostro.

Wampirzyca usiadła po turecku i w geście obrony uniosła w górę obie dłonie. Szybko przybrałam obojętną mimikę twarzy i oparłam się plecami o regał, przybierając bardziej wyluzowaną pozę.

- Przepraszam. Nie chciałam, żeby to zabrzmiało obraźliwie – powiedziała na swoją obronę dziewczyna – Powinnaś wiedzieć, że nie mam nic przeciwko waszemu związkowi.

Zrobiłam wielkie oczy patrząc na Alice jak na idiotkę. W pierwszej chwili mnie zatkało, ale szybko odzyskałam zdolność werbalizowania myśli.

- O czym ty mówisz?

- No jak to o czym? Myślałaś, że uda ci się ukryć, że jesteście parą? Dobre sobie. Przede mną nic się nie ukryje – do tej pory myślałam, że to ja jestem bardziej niespełna rozumu w tym pomieszczeniu, ale zaczynałam zmieniać zdanie – Na początku nie byłam przekonana, ale cieszę się twoim szczęściem. Chociaż mam ci za złe, że się nie pochwaliłaś, że odnalazłaś swoją drugą połówkę.

- Alice, co ty pieprzysz? – zapytałam kompletnie zdezorientowana. Szeroki uśmiech na twarzy dziewczyny, powoli ustępował miejsce konsternacji – Z Emmettem się na mózgi pozamieniałaś, czy co? Jaką parą? Jakie połówki?

- Nie jesteście...? – zaczęła, ale urwała w połowie pytania, mimo tego doskonale wiedziałam jaki miał być ciąg dalszy.

- Nie – westchnęłam – Oczywiście, że nie.

- To nie możliwe – powiedziała kręcąc głową – Wiem co widziałam.

- Alice, nie mam pojęcia co widziałaś...

- Widziałam jak na siebie patrzycie – przerwała mi – widziałam jak bez wahania stanęłaś przed nim, żeby go obronić.

Faktycznie tak było, ale to nic nie znaczyło. Nie mogłam pozwolić Cullenów go skrzywdzić, bo był moim przyjacielem.

- Jakby trzeba było ciebie też bym obroniła – mruknęłam.

- Nie wątpię – uśmiechnęła się do mnie ciepło, by sekundę później znowu wmawiać mi, że ja i Ethan jesteśmy parą.

Słuchałam jej wykładu na temat oznak zakochania, które dziewczyna podobno u mnie zauważyła. Na początku byłam pewna, że bredzi, jednak z każdym jej słowem zaczynałam mieć mętlik w głowie. Czy to możliwe, że czułam do niego coś więcej niż mi się wydawało? Nie. Nawet nie chciałam o tym myśleć. Nie rozumiałam tego co czuje, ale na pewno nie byłam zakochana. Sama myśl, że mogło być w tym ziarenko prawdy, napawała mnie przerażeniem.

- Zadzwoń do niego – powiedziała Alice wyrywając mnie z zamyślenia.

Nawet nie zauważyłam kiedy zdążyła dojść do drzwi w pokoju. Otrząsnęłam się z natrętnych myśli, a dziewczyna w tym czasie, zniknęła z pomieszczenia.

Usiadłam na brzegu łóżka, ciągle analizując słowa Alice. Skarciłam siebie za to, że w ogóle biorę pod uwagę taka możliwość. Alice często mówiła takie rzeczy i powinnam się już przyzwyczaić do dziwnych insynuacji, ale mimo że zdrowy rozsądek podpowiadał mi że to brednie, to nie mogłam się wyzbyć tego ziarenka niepokoju, które we mnie zasiała.

Obracając telefon w dłoniach rozważałam jej radę, jednak nie miałam wystarczających pokładów odwagi, by ją zrealizować. To był kolejny raz kiedy utwierdzałam się w przekonaniu, że byłam tchórzem.

Golden crystal | twilightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz