XIX. "Ataki paniki"

792 39 2
                                    

Moje mieszkanie wyglądało jakby co najmniej przeszło tam tornado, niektóre meble były połamane inne leżały wywrócone zdecydowanie nie na swoich miejscach. Wszędzie leżały odłamki szkła, pozostałości wszystkich szklanych przedmiotów jakie posiadałam. Podświadomie potłukłam wszystko co tylko mogło się stłuc. Sama dziwiłam się, że podczas napadów, w których przestawałam nad sobą panować okna nie ucierpiały.

Od rocznicy śmierci mojej siostry minął dokładnie tydzień. Siedem dni, podczas których byłam kompletnie destrukcyjna. Napady pojawiały się, a potem znikały, jak gdyby nigdy nic. Ale to zdecydowanie nie było nic. W czasie ich trwania używałam daru bez wizualizacji, bez wykonywania gestów. Ja po prostu walczyłam o życie, a przedmioty wokół mnie lewitowały.

Gdy napady mijały, w złości rozwalałam to co jeszcze zostało. Próbując sobie ulżyć i pozbyć się wszechogarniającego gniewu niszczyłam wszystko to, co można było jeszcze zniszczyć. Dziwiłam się, że nikt nie wezwał policji słysząc moje krzyki czy huki przewracanych mebli. Albo ściany w tym budynku były tak grube albo w społeczeństwie panowała taka znieczulica.

A gdy gniew mijał pozostawała tylko przygniatająca rozpacz. Szlochałam leżąc na podłodze wśród odłamków szkła i pozostałości po meblach. Płakałam by wyrzucić z siebie smutek i żal, ale wcale nie pomagało. Zrzucałam to na fakt, że z moich oczu nie płynęły łzy, więc tak naprawdę nie mogłam tego nazwać płaczem, ale mój szloch był tak głośny i przepełniony bólem, że nikt nie przyznałby mi racji.

Aż w końcu zostawała już tylko bezsilność. Pustka, którą czułam kompletnie mnie przygniatała. Czułam się rozbita do tego stopnia, że nie potrafiłam się podnieść. Chciałam zasnąć i się nie obudzić. Chciałam zatracić się w snie, ale byłam wampirem więc mogłam tylko zamknąć oczy i starać się nie myśleć. Problemem było to, że gdy tylko zamykałam oczy wyobrażałam sobie tamtą scenę, scenę, którą widziałam w wizji, scenę, którą sama przeżyłam.

I wtedy cały proces zaczynał się od początku.

***
Snułam się przez las niczym duch, sama z resztą nie wyglądałam lepiej. Włosy zazwyczaj nienagannie ułożone teraz związane były w niedbałego kucyka. Zaś ubrania, które miałam na sobie były strasznie wygniecione. Po drodze musiałam zapolować, zazwyczaj polowałam prawie codziennie. Tym razem przez cały tydzień nie wyszłam z domu. Moje oczy, zazwyczaj w kolorze płynnego złota, stały się dużo ciemniejsze i choć po polowaniu wróciły do złotego koloru, trudno było w nich dostrzec choćby iskierkę chęci do życia.

Czułam się kompletnie wykończona psychicznie. W ciągu siedmiu dni przeszłam przez około pięć stanów, w których kompletnie nie byłam w stanie się kontrolować. Pojawiały się nagle i kompletnie niespodziewanie, choć to nie do końca dobre określenie. Pojawiały się, gdy zamykałam oczy, gdy znowu przeżywałam tan koszmar.

W ich trakcie czułam się tak jakbym wpadała w panikę kompletnie bez żadnego powodu. Czułam jakbym miała umrzeć i nawet świadomość o fakcie, że jestem nieśmiertelna nie pomagała. Wykańczało mnie to, przez co kompletnie nie miałam już siły niczego czuć. Stanęłam pod domem Cullenów wypruta z emocji. Chociaż to nie było do końca dobre określenie, bo gdzieś spod warstwy obojętności przebijał się strach. Bałam się przyznać, że sobie nie radzę, że wcale nie jest tak dobrze jak się wydawało. Mimo to wiedziałam, że nie mam innego wyjścia. Weszłam więc powoli do domu, po czym skierowałam się w stronę schodów. Miałam konkretny cel, udać się do gabinetu Carlisle’a ignorując wszystko dokoła.

Miałam nadzieje się nie natknąć na nikogo, ale przecież weszłam do domu wampirów, po tygodniowej nieobecności, to się po prostu nie mogło udać. Gdy byłam w połowie drogi na piętro z jednego z pomieszczeń wyłoniła się zaskoczona Esme.

- Dzięki Bogu, nic ci nie jest – powiedziała z ulgą, skanując mnie wzrokiem – martwiliśmy się. Co się z tobą działo?

- Wyjaśnię wszystko potem, obiecuje – z trudem wysiliłam się na spokojny ton – Muszę porozmawiać z Carlislem. Dasz nam chwilę?

- Tak, oczywiście, tylko proszę, nie znikaj już.

W odpowiedzi tylko delikatnie się uśmiechnęłam, właściwie to próbowałam ale wyszedł z tego bardziej jakiś grymas. Ruszyłam ciężko na górę, czując dziwny przygniatający uścisk na piersi.

Carlisle zauważył mnie jeszcze zanim weszłam do jego gabinetu. Gdy stanęłam przed drzwiami uniósł głowę z nad papierów, którymi aktualnie się zajmował. Jego wzrok z pełnego skupienia przeszedł w totalne zaskoczenie. Właściwie nie mogłam się dziwić, zniknęłam bez pożegnania, a teraz tak po prostu wróciłam. Otworzyłam powoli drzwi, starając się robić to jak najdelikatniej, żeby przypadkiem niczego nie uszkodzić. Przestałam już ufać samej sobie, dlatego starałam się uważać na każdym kroku.

- Crystal, co się stało? Gdzie byłaś? – zaatakował mnie pytaniami, gdy tylko przekroczyłam próg pomieszczenia.

Nie odpowiedziałam, tylko spokojnie podeszłam do biurka, przy którym pracował wampir i usiadłam na krześle po drugiej stronie. Chociaż słowo spokojnie w tej sytuacji było jednym wielkim kłamstwem. Dawno nie czułam takiego strachu jak teraz. Przyznanie się do problemu nie było wcale takie łatwe jak mi się wydawało. Czułam coraz większy ciężar spoczywający na mojej klatce piersiowej, przez który zaczęłam szybciej i głębiej oddychać. Nie mogłam dać temu przejąć kontroli, nie w tym momencie. Chociaż z doświadczenia wiedziałam, że właściwie nie mam na to wpływu, musiałam się uspokoić.

- Powiesz coś? – zapytał wyraźnie zaniepokojony.

- Mam problem – przyznałam, starając się by głos mi się nie załamał.

- O co chodzi?

- Nie kontroluje się – powiedziałam, po czym spuściłam głowę i zrobiłam głęboki wdech. Dłonie, które do tej pory były swobodnie położone na udach zaczęły drżeć. Nie zwiastowało to niczego dobrego, ale postanowiłam to ignorować tak długo jak będę wstanie.

- Ale nikomu nic nie zrobiłaś, prawda? Twoje oczy są złote... Chyba, że to jest powód twojego zniknięcia. Coś się stało, prawda? Nie udało ci się powstrzymać.

Na początku patrzyłam na niego zdziwiona, potem nawet lekko mnie to rozbawiło. W normalnych okolicznościach zapewne bym się roześmiała, ale tej sytuacji było bardzo daleko do normalnej. Był to drugi raz, w którym Cullenowie byli przekonani, że kogoś zabiłam. Nie miałam im jednak tego za złe, właściwie w pełni rozumiałam ich obawy.

- Nie mam na myśli pragnienia – stwierdziłam, na co wampir ewidentnie odetchnął z ulgą – z tym o dziwo jeszcze sobie radze. Mówię o emocjach... Od pewnego czasu przestałam sobie z nimi radzić.

Wzdrygnęłam się czując na sobie uważny wzrok blondyna. Wydawało mi się, że moje dłonie drżą jeszcze bardziej niż przed chwilą. Nawet nie wiedziałam z jakiego powodu tak się działo, ale wiedziałam co się działo potem.

- Widzisz Crystal – Carlisle zabrał głos – nie jestem psychologiem, ale chyba wiem co przeżywasz. Jako wampir odczuwasz wszystko mocniej, także emocje. Rozumiem, że mogły ci się wydawać przytłaczające, ale przyzwyczaisz się z czasem. Nie wiem dlaczego zauważyłaś to dopiero teraz, ale musisz wiedzieć, że to jest normalne.

- Nie rozumiesz Carlisle, ja nie czuje wzmożonego smutku... Czuje przygniatającą rozpacz i żal. To jest tak silne, że aż nie mogę oddychać. I mimo, iż wiem że nie muszę, czuje jakbym się dusiła... Jakbym umierała Carlisle!

Teraz już zdecydowanie nie siliłam się na opanowany ton głosu. Znowu zawładnęły mną emocje, nie większa fala emocji, jak twierdził Carlisle. To było prawdziwe tsunami, zalewające mój umysł totalnie bez mojej kontroli.

- Rozumiem, że jest ci ciężko, że to dla ciebie nowe, nieznane. Ale myślę, że trochę nadinterpretujesz sytuacje.

Nie wiem dlaczego, ale słowa wampira były dla mnie niczym wymierzony cios. Niepotrzebnie tu przyszłam, zupełnie niepotrzebnie. Liczyłam na to, że Carlisle będzie w stanie mi pomóc, bo przecież kto jak nie on. Tymczasem wampir, w którym pokładałam nadzieje, któremu powierzyłam mój problem, aktualnie moją największą słabość, po prostu mnie zlekceważył.

- Nie wierzysz mi... Oczywiście, że mi nie wierzysz – powtarzałam kręcąc głową. Wstałam gwałtownie przez co krzesło na którym siedziałam przewróciło się z wielkim hukiem – Dlaczego miał byś mi wierzyć?

Zaśmiałam się histerycznie, sama nawet nie wiedząc z czego. Wiedziałam tylko, że to znowu się dzieje, ponownie wchodziłam w pierwszy etap tego chorego procesu. Znowu zalewała mnie fala bliżej nieokreślonych emocji. Czułam coś pomiędzy żalem, a kompletną paniką. Tak jakby działo się coś strasznego, jakbym znajdowała się w niebezpieczeństwie. Problem był taki, że w pomieszczeniu oprócz przerażonej swoim stanem mojej osoby, był tylko kompletnie zdziwiony sytuacją Carlisle.

Wampir rozglądał się po pomieszczeniu, podczas gdy ja próbowałam opanować drżenie całego ciała. Mój oddech stał się płytki i urywany, a ja kompletnie nie potrafiłam się na niczym skupić. Przez chwile nawet wydawało mi się, że ściany zaczynają się do siebie zbliżać. Pokręciłam głową próbując odgonić od siebie tą wizje.

- Crystal musisz się uspokoić – powiedział cicho Carlisle, stojąc w bezruchu tak jakby nie chciał mnie wystraszyć. Ciągle jednak rozglądał się po pomieszczeniu, jakby było niesamowicie interesujące. Mimowolnie sama rozejrzałam się po pokoju. Niektóre przedmioty lewitujące pod sufitem, inne przemieszczające się w powietrzu i uderzające o siebie. W tym stanie nawet nie zdziwił mnie ten widok. Tak właśnie wyglądały takie napady.

- Nie mogę... – szepnęłam, pomiędzy łapczywymi oddechami – nie dam rady.

- Musisz.

Chciałam wyjaśnić co się dzieje, że jest to po za moją kontrolą, ale nie potrafiłam. Nie byłam w stanie zebrać myśli na tyle, żeby wydusić z siebie choć jedno sensowne zdanie. Rozbieganym wzrokiem wodziłam za latającymi przedmiotami walcząc o każdy oddech.

Nie miałam pojęcia jak się uspokoić. To było silniejsze niż zwykle. Wplotłam drżące palce we włosy, zsuwając z nich gumkę, która zamiast spaść na ziemie dołączyła do przedmiotów pod sufitem i odchyliłam głowę do tyłu. Moje myśli pędziły tak szybko, że zlewały się w jedno. W przerażający krzyk, który słyszałam tylko ja.

Nagle gdzieś za mną dało się usłyszeć trzask, więc odwróciłam się gwałtownie w tamtą stronę. Niestety po wazonie stojącym na parapecie zostały już tylko odłamki.

Kolejny trzask.

Wydałam z siebie tyko zduszony jęk i schowałam twarz w dłoniach. Nie dałabym rady znieś wzroku Carlisle’a.

Jeszcze jeden.

Krzyknęłam przeraźliwie. Nie kontrolowałam swoich reakcji. Chciałam uciec. Musiałam uciec. Odwróciłam się w stronę drzwi, by po prostu przez nie wybiec i zniknąć
.
- Crystal... Carlisle... – Esme stojąca w drzwiach patrzyła to na mnie to na swojego męża.

- Esme... – mruknęłam przez zaciśnięte zęby – nie możesz tu być... Nie możesz...

Szeptałam, cofając się w amoku. Jej przyjście trochę mnie orzeźwiło. Nie chciałam zrobić jej krzywdy. Była dla mnie dobra, zbyt dobra, by ucierpieć.

Trzask.

Zacisnęłam powieki próbując złapać oddech. Znowu coś zniszczyłam. Nie mogłam tu być. Nie gdy była tu Esme.

- Crystal, co się dzieje? – spytała delikatnie, robiąc krok do przodu.

- Nie podchodź! – krzyknęłam, a kolejne rzeczy wzniosły się w powietrze.

W pomieszczeniu było coraz mniej tlenu. Przynajmniej mi się tak wydawało. Nie mogłam złapać oddechu. Położyłam dłonie na szyi próbując zerwać liny odcinające mi dopływ powietrza.

Nic tam nie było...

- Crystal, spójrz na mnie... – poprosiła kobieta, a ja posłusznie skierowałam na nią swój rozbiegany wzrok – wszystko jest dobrze. Jesteś bezpieczna, musisz tylko oddychać.

Patrzyłam na wampirzyce wykorzystując resztki samokontroli. Docierały do mnie tylko pojedyncze słowa. Krzyk w mojej głowie wszystko zagłuszał. Mimo to wiedziałam, że kobieta chciała dobrze. Biło od niej ciepło i troska.

- Pomogę ci, dobrze? – zapytała spokojnie, na co ja pokiwałam szybko głową przygryzając wargę – będziemy oddychać razem... Spójrz... Wdech... I wydech.

Próbowałam, z całych sił starałam się powtarzać za Esme, ale po prostu nie byłam w stanie. Oddech kobiety był spokojny i miarowy. Chciałam się dostosować, ale mój był płytki i urywany.

Jęknęłam chowając twarz w dłoniach.

- Nie umiem – wychrypiałam żałośnie.

- W porządku – zapewniła – spróbujemy inaczej.

Rozejrzała się po pokoju, zwracając szczególną uwagę na lewitujące przedmioty. Ja w tym czasie krążyłam nerwowo po pokoju starając się oddychać.

- Spójrz w górę – poprosiła.

Spojrzałam na książki i inne rzeczy znajdujące się pod sufitem nie rozumiejąc o co chodzi.

- Sprowadź je na ziemie.

- Nie dam rady... Nie panuje nad tym...

Pokręciłam głową i przejechałam dłonią po włosach. Moje całe ciało drżało, a ja ledwo byłam w stanie ustać na nogach.

- Dasz. Wiem, że dasz – powiedziała z przekonaniem – jesteś silna, poradzisz sobie. Tylko spróbuj.

- Nie...

- Proszę, spróbuj.

Pokiwałam głową. Nie byłam przekonana, właściwie byłam pewna, że sobie nie poradzę. Do świadomego daru potrzebowałam czystego umysłu, którego zadecydowanie nie miałam.

- Okej – szepnęłam ciągle kiwając głową.

- Odetchnij głęboko – poinstruowała mnie.

Wykonałam polecenie, ale mimo to nie mogłam się skupić. Nadal słyszałam krzyk. Przeraźliwy pisk rozrywający mi czaszkę.

Przymknęłam powieki i odetchnęłam jeszcze raz. Nie było to poste, ale jakimś cudem krzyk ucichł. Przeistoczył się w niezidentyfikowane szmery ale ucichł.

Uśmiechnęłam się do Esme i powoli uniosłam dłonie do góry. Kolejną przeszkodą było to jak bardzo drżały. Zacisnęłam je w pięści po czym powoli rozluźniłam, ale nie pomogło. Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze raz. Nie pomagało. Znowu popadałam w amok, z którego wyrwał mnie spokojny głos wampirzycy.

- Zignoruj to – poprosiła – dasz sobie radę.

Posłuchałam. Wydawało mi się, że jest lepiej, że rady Esme naprawdę działają. Nie byłam jeszcze do końca spokojna ale na pewno czułam się lepiej.

Uniosłam dłonie na wysokość twarzy, wewnętrzną stroną skierowaną do sufitu. Zignorowałam drżenie i jeszcze raz odetchnęłam. Mój oddech nadal był szybki i urywany ale i to postanowiłam zignorować.

Skupiłam wszystkie myśli na wizualizacji. To po prostu musiało się udać. Nie mogłam zawieść Esme. Powoli opuszczałam drżące ręce, a wraz z ich ruchem starałam się wcielić wizualizacje w życie.

Nie udało się.

Rzeczy z pod sufitu nie ruszyły się nawet o milimetr. Pokręciłam głową odganiając krytyczne myśli napływające mi do głowy.

- Crystal... – zaczęła, najprawdopodobniej by mnie pocieszyć, ale jej przerwałam.

- Spróbuje jeszcze raz - szepnęłam.

Odetchnęłam odchylając głowę do tyłu i przymykając powieki.

Bez pośpiechu.

Powoli uniosłam ręce, po czym starałam się zwizualizować sobie co zamierzam osiągnąć. Delikatnie zaczęłam opuszczać dłonie pozwalając sobie na drżenie ciała.

Zadziałało.

Przedmioty powoli, razem z ruchem moich dłoni opadły na podłogę. Spojrzałam na wszytko zdziwiona ale i poniekąd dumna z samej siebie. Udało się. Odetchnęłam z ulgą.

- Udało ci się – pochwaliła mnie Esme z szerokim uśmiechem na ustach.
Pokiwałam głową, zaciskając usta w wąską linie.

Uspokoiłam to, poradziłam sobie. Jednak, mimo że byłam już spokojna nie czułam się dobrze. Byłam zmęczona, kompletnie wyczerpana psychicznie. Opadłam na kolana i ukryłam twarz w dłoniach. Z moich ust wydobył się szloch, a ja nie miałam siły tego powstrzymać. Tym razem nie było gniewu, została tylko rozpacz.

Po chwili poczułam jak Esme siada obok mnie i obejmuje mnie szczelnie ramionami. Przywarłam do niej właściwie odruchowo. Bił od niej spokój, z resztą jak zawsze. Ale w tej chwili czułam też coś czego bardzo mi brakowało. Miłość. Gdy Esme mnie tak przytulała czułam się kochana.

- Wszystko już jest w porządku – powiedziała gładząc mnie po włosach – już wszystko dobrze.

Podniosłam delikatnie głowę i spojrzałam na Carlisle’a opierającego się o biurko. Wampir przyglądał mi się, a gdy nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnął się pokrzepiająco. Resztkami sił odwzajemniłam uśmiech.

Nie byłam zmęczona fizycznie. Jako wampir nie mogłam być. Wampiryzm niestety nie chronił przed zmęczeniem psychicznym. To akurat czułam, najprawdopodobniej silniej niż kiedykolwiek.

- Przepraszam – szepnął Carlisle, na co ponownie podniosłam wzrok.

Nie klęczałam już przytulona do Esme. Usiadłam swobodnie opierając się plecami o ścianę. Nie do końca rozumiałam co wampir miał na myśli dlatego spojrzałam na niego zdziwiona.

- Naprawdę przepraszam – powtórzył – to moja wina.

- Nie – zaprzeczyłam stanowczo – to nie była twoja wina.

- I tak przepraszam. Zignorowałem cię, powinienem był cię wysłuchać, a zamiast tego ja...

- Nie ważne – westchnęłam przerywając mu – już nie ważne.

Oparłam głowę o ramię Esme i przymknęłam powieki. Chciałam zasnąć, zrzucić z ramion ciężar tej sytuacji. Pogrążyć się w chwili spokoju. Niestety nie było mi to dane. Przecież jako wampir nie mogłam spać i nie ukrywam bardzo mi tego brakowało. Ale tym razem nie widziałam martwej siostry, to zdecydowanie wystarczało.

- Co to było?

Usłyszałam cichy głos Esme. Na początku myślałam że pytanie było skierowane do mnie, jednak po chwili przekonałam się, że się myliłam. Kobieta nie pytała mnie tylko swojego męża. Być może wiedziała że nie mam zielonego pojęcia co się ze mną działo.

- Atak paniki – powiedział z przekonaniem blondwłosy wampir.

- Co? – zapytałam zdziwiona.

W prawdzie słyszałam o istnieniu ataków paniki, ale sądziłam, że to nie możliwe, żeby mi się przydarzyły. Przecież przerabiałam tą cholerną traumę od sześciu lat. Właściwie to wcale nie była prawda, tak naprawdę nigdy nie udało mi się pogodzić z ich śmiercią. Wyparłam tamte wydarzenia pozwalając wspomnieniom wracać tylko w rocznicę ich śmierci. Tym razem zaburzyłam ten proces. W dzień rocznicy śmierci Amber chciałam żyć jak zwykle, przez co teraz uderzyło to we mnie ze zdwojoną siłą, a ja nie byłam na tyle silna, by to zwalczyć.

- Atak paniki, Crystal – zaczął Carlisle – to taki stan, w którym...

- Nie chce wiedzieć Carlisle – przerwałam mu unosząc dłoń do góry – chce po prostu odpocząć. Tym zajmiemy się później.

Golden crystal | twilightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz