31: Wirus czasu

96 11 12
                                    


Wiatr poderwał do lotu śnieżne płatki i wplótł je we włosy Erregeli. Biel wyraźnie odcinała się na ciemnym granacie, imitując swoim blaskiem niebo pokryte gwiazdami. Ten widok mógł przyćmić jedynie jej uśmiech. Promieniała jak matka na widok dawno niewidzianej córki. Oczy złudnie przywodzące na myśl kryształy zwęziły się, a świetliste piegi uwydatniły dołeczki na policzkach.

- Rasha! - powtórzyła z entuzjazmem i uścisnęła ją z całych sił.

Kobieta na chwilę zamarła. Ciepło otuliło ją czule. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo potrzebowała tej chwili. Drżącymi dłońmi objęła Erregelę i wtuliła się, zaciskając palce na miękkim futrze jej płaszcza.

- Dobrze cię widzieć całą i zdrową.

Rasha z niechęcią odsunęła się od kuzynki. Erre była jedyną osobą na ziemi, która potrafiła ją zakłopotać samym entuzjazmem. Kobieta wzięła głęboki wdech. Zimno zalało jej płuca, co pozwoliło zapanować nad głosem.

- Musimy porozmawiać - stwierdziła.

Erre zatrzymała się na ułamek sekundy. Spojrzenie jakie posłała Rashy mówiło więcej niż chciałaby pokazać.

- Jakby inaczej. - Podała kuzynce ramie. - Nie puściłabym cię bez opowiedzenia ci wszystkiego. Chodź przedstawię ci nasze obozowisko.

~*~

Lir zawsze twierdził, że jego siostrzenice są niezwykle do siebie podobne. Podobne rysy twarzy, ten sam błysk w oku. Gdyby nie różnica wieku i oszpecone oko Rashy, z pewnością można by było je pomylić. Może dlatego, że ich matki były bliźniaczkami, a może dlatego, że były dla siebie jak siostry.

Wuj czasem żartował, że tylko on odstawał wyglądem w tej rodzinie, po czym siadał w zagraconym salonie, odgarniał stertę rupieci ze stołu w szachownicę i zaczynał za pomocą bawełnianych sieci opowiadać im losy ich gatunku. W jego palcach nici stawały się dziełem sztuki, jakiej nie potrafił utkać nikt inny.

Dziewczynki z zapartym tchem słuchały, jak odpływał do dalekich ziem, pokrytych rozległymi rozlewiskami. Podróżował przez zamki, przywodzące na myśl pąki peonii w pełnym rozkwicie. Wspominał o roju rządzonym przez władców o błękitnej krwi i o Udnuni, czuwającej nad ich przyszłością. Nie szczędził szczegółów o ich dalekich przodkach. Uczył na ich przykładzie poruszania się po świecie i wszystkiego, co powinni wiedzieć następcy króli farashan. Jednak niezwykle rzadko zapędzał się w rejony wspomnień dotyczące jego sióstr. Nawet gdy Rasha nie dawała mu spokoju, urywał wątek i pozostawiał go w zawieszeniu. Niczym nici losu potworów, temat rodzeństwa Lira we wspomnieniach Rashy nigdy nie był kompletny.

W przeciwieństwie do Erre wielokrotnie pytała o matkę. Za wszelką cenę nie chciała jej zapomnieć. Któregoś dnia jednak zdała sobie sprawę, że nie pamięta brzmienia jej głosu, a twarz we wspomnieniach spowita została gęstą mgłą. Jedynie co pozostało, to wizja starej motylarni i miękkość granatowych włosów kobiety.

Tego dnia przestała pytać.

Na miejsce starych wspomnień nadpisywały się nowe. Mniej rzeczywiste, ale bardziej namacalne. Farashanka, która zajęła miejsce jej matki, pojawiała się jedynie w snach. Była niczym opiekuńczy duch, który zapełniał powstałą w sercu pustkę, znieczulając na zagnieżdżającego się w nim wirusa. Dojrzewał, aż był gotów sięgnąć po drugą z rodu Niarevous.

Lir wpatrywał się tępym spojrzeniem w sufit swojej sypialni. Może gdyby częściej słuchał niż mówił, to ich rodzina nie została uwikłana w spisek Evol. Pozostał ślepy na zachowanie siostrzenic. Głuchy na słowa małej Erregeli, coraz częściej zwracającej się do kuzynki w liczbie mnogiej. Jednak nie był pewien, czy nawet jeśli zareagowałby wystarczająco wcześnie to czy miałby szansę postawić się królowi farashan czystej krwi. Kobiecie, która zagarnęła świat między życiem a śmiercią dla siebie.

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz