27: Słowo bohatera

122 21 47
                                    

Halena pluła sobie w brodę, że dała się podejść. Sparaliżowana strachem potrafiła jedynie myśleć o czyhającej na nią bestii. Jeszcze nigdy nie widziała nikogo tak przerażającego. W jej głowie zapanował chaos gotowy zawładnąć resztkami rozumu. Potrzebowała chwili, aby otrząsnąć się z szoku, ale nie mogła pozwolić sobie na taki luksus. Musiała natychmiast wziąć się w garść i działać.

Zaklęła siarczyście i wysypała zawartość torby na ziemię. Szkło poturlało się po posadzce, złowrogo odbijając płomienie, trawiące wszystko w swoim zasięgu.

Miała szczęście, że bohater uznał tego idiotę za godniejszego uwagi. Raz się do czegoś przydał. Błagała w myślach, aby bankier zajął złotokrwistemu jak najwięcej czasu.

Oblizała spierzchnięte wargi. Wyciągnęła z kieszeni torby skalpel i podeszła do oblepionego ćmami trupa. Przełknęła obrzydzenie. W końcu czego nie robiło się dla nauki? Owady obsiadły sylwetkę kobiety. Wplatały się we włosy, przeszkadzały w każdy możliwy sposób. Halena wstrzymała powietrze. Smród był nie do wytrzymania, mimo to uklękła przed truchłem. Zanurzyła ostrze w rozkładającej się tkance i wycięła kawał mięsa. Czarnymi od krwi rękoma odkręciła wieczko i oblała tkankę płynem. Mięśnie pod wpływem substancji drgnęły. Larwy wypełzły na powierzchnię, aby chwilę później się przeobrazić. Sięgnęła po drugi słoik i drżącymi dłońmi włożyła mięso do niego. Czekając na efekty, obejrzała się za siebie i wytarła czoło z potu, pozostawiając szramę śmierdzącej posoki.

— Szybciej – warknęła.

Płyn zmienił kolor na fioletowy.

Udało się. Zaśmiała się do siebie nerwowo. Ryzykowała. Tylko raz udało jej się uzyskać zadowalające efekty. Raz. To wystarczyło, aby opróżnić zawartość słoika.

Czasem trzeba podjąć rękawicę, by podziwiać swe imię na kartach historii.

~*~

Łaknęły uwagi. Podlizywały się. Błagały, aby ponownie zasięgnął ich pomocy. Ten moment był zbyt ulotny i pozostawił słowom niedosyt. Tak rzadko na nie patrzył, że teraz, gdy widziały w jego bursztynowych oczach własne odbicie, pragnęły chociażby siłą wydusić z bohatera kolejny rozkaz.

Kusiło. Tak bardzo chciał powiedzieć więcej, przemeblować całą duszę bankiera, aż osiągnie perfekcyjną formę. Idealną w swojej naturze. Jasną jak księżyc w ciemności. Dobrą.

Powiedz.

Rozkaż.

Mów.

Bohater przejrzał się w odbiciu zaszklonych rogówek. Górował nad nim. Był władcą. Mógł zrobić wszystko. Zmienić świat słowem... Wystarczyło, że dźwięk opuścił jego usta. Wystarczyło, że uważnie śledził oczy, przez które jego słowa wdzierały się do duszy. Wystarczyło...

Tak niewiele, aby zmienić człowieka.

Tak mało, aby stracić własną duszę.

Mów!

Odwrócił wzrok. Nie mógł na nie patrzeć. Mamiły go swoimi obietnicami, a każde miało głos mu tak znajomy i cenny, że tylko on był w stanie samym brzmieniem ostrzegać go przed popełnieniem błędu.

— Nie — zerwał rozkaz.

Ucichły. Słyszał, jak zawiedzione chowają się w cieniu. Pełzną mu po ubraniu. Ostatni raz próbują zwrócić na siebie uwagę bohatera, a wkrótce również zamierają. Dopiero wtedy wrócił spojrzeniem ku mężczyźnie. Oderwany od rzeczywistości wpatrywał się w stojący przed sobą ołtarz. Nieobecny myślami błądził po swojej brutalnie zbezczeszczonej mapie losu. Szukał miejsca zaczepienia nowo napisanej duszy, ale natrafiał jedynie na szwy i całkiem nowe linie. Nie był już tą samą osobą. Nie wiedział jak odnaleźć się w świecie, którym przyszło mu istnieć.

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz