28: Potworna pomoc

136 16 32
                                    

Lir przystanął przed regałem. Odłożył walizkę obok kosza na parasole i poprawił fałdy wiszącego płaszcza, po czym wrócił do oglądania swojej biblioteczki.

— Jesteś pewna? — zapytał, nie odrywając wzroku od skórzanych grzbietów. 

Uśmiechnął się krzywo. Zawarł w tych książkach część swojej wiedzy, ale w obliczu obecnej sytuacji, każde słowo wyglądało niczym żart i nierealne bajdurzenie szaleńca. Nic nie znaczyły i nie posiadały żadnej władzy. Mogły świadczyć o dziedzictwie farashan, a jednak nie robiły nic oprócz dekoracji jego salonu. Czy gdyby pokazał swój zbiór jakiemuś człowiekowi, to by go docenił? Nie miał co do tego pewności. 

Bał się. Lękał się zmiany stanu rzeczy, a to do niego przecież dążył. Strach niczym kurz osadzał się na duszy. Można było go wytrzeć, ale on i tak powoli wracał na swoje miejsce.

Zerknął przez ramię. 

Kobieta skinęła bez przekonania. Najwyraźniej sama zwątpiła we własną historię, a tym samym Lir widział jeszcze cień szansy, aby rozwiązać ten konflikt pokojowo. Może jeśli odpowiednio zakrzywi rzeczywistość, to Arlena uzna wydarzenie za zwidy? Uchwycił się tej myśli, błagając w myślach Unduni, aby jeszcze nie stawiała go na ścieżce, którą nie był gotów podążyć.

— Innymi słowy potwór wkradł się do banku w skórze bohatera i zabił wszystkich spojrzeniem. — Uniósł brew. — Wybacz Arleno, ale sama słyszysz, jak to brzmi.

Kobieta skrzywiła się.

— Nie wierzysz mi...

— To nie tak. Czemu miałabyś kłamać? — zapytał, przyjmując łagodny, acz stanowczy ton. — Jednak nie mogę przystać na to wariactwo, gdy do Brave zbliża się zagrożenie. Gdyby rozniosła się plotka, że farashanie mogą przyjmować czyjąś twarz, co by to oznaczało? — Zamilkł aby wzmocnić wydźwięk swoich słów. — Panikę. Utratę jedności. Nim byśmy się obejrzeli, dotknęłaby nas absurdalna wojna domowa, bo nagle każdy stałby się podejrzanym. Nie możemy do tego dopuścić. Nie teraz.

— Ale...

Lir westchnął. Przeczesał włosy i usiadł naprzeciwko Arleny.

— Mnie też to bardzo niepokoi. Zrobię, co mogę, aby potwierdzić twoją wersję, jednak na razie musimy zachować to dla siebie. Ważniejsze jest, czy bohater nie wpadł w ich ręce.

Kobieta zagryzła wargę do krwi. 

— Niczego nie rozumiesz. Chrzanić bohatera! To był prawdziwy potwór, patrzył w moją stronę, mimo że nie miał prawa mnie widzieć. — Otuliła się ramionami na samo wspomnienie. — Nie widziałam jeszcze nigdy niczego takiego. Nawet nie drgnęła, a padli jak muchy! I ten kryształ w oku. Widziałam to może przez ułamek sekundy, ale jestem pewna, że to mi się nie przewidziało. Monstrum w środku pożogi, stąpające po złotej rzece ciał. Jeśli nic nie zrobimy, to jestem pewna, że tak skończymy. Zmiażdżą nas bez chwili wahania. Musimy wszystkim powiedzieć. Zatrzymać ich...

— Przestań!

Zaskoczona kobieta ucichła.

Mężczyzna przetarł palcami twarz, próbując się uspokoić. Pierwszy raz widziała go zdenerwowanego. Mogłaby wręcz stwierdzić, że wściekłego. Wydawał się wytrącony z równowagi, ale już po chwili na jego twarzy nie było śladu po niechcianych emocjach. Poprawił okulary na nosie.

Arlena cofnęła się instynktownie. Coś z tyłu głowy mówiło jej, że popełniła błąd, decydując się opowiedzieć całą historię akurat jemu. Czemu uznała, że właściciel poczty może być w stanie cokolwiek zdziałać? Przecież był tylko człowiekiem. Może i miał znajomości, ale jak one mogły się mierzyć, z tym co zobaczyła? Jak niby miał dokonać czegoś więcej niż ona? 

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz