2.03 Figury i kamienie

44 8 34
                                    

— Spadaj Absynt, nie przeszkadzaj! — Rudeusz pogonił manula ze stołu, nie odrywając od planszy wzroku. Serce zabiło mu szybciej z ekscytacji. Podniósł labradorytową wieżę. Figura zalśniła w jego rękach błękitem przechodzącym w delikatną żółć. Jednym szybkim ruchem zbił gońca z bursztynu, stając na drodze wrogiemu królowi. — Szach!

Siedzący naprzeciwko Lir potarł brodę, uważnie przyglądając się szachownicy. W takich chwilach przypominał artystę. Długie włosy, wyjątkowo niezwiązane, rozsypały się mu na barkach, odbierając mu kilku lat. Choć Rudi i tak nie byłby w stanie powiedzieć, jak stary jest jego przeciwnik. Może dobijał już pięćdziesiątki, a może za sobą miał okrągłą sześćdziesiątkę.

— Ile ty masz właściwie lat? — zapytał, a w odpowiedzi dostał ciche parsknięcie.

Lir spojrzał na niego zza zsuwających się okularów i położył dłoń na swojej pięknie wyrzeźbionej w bursztynie damie.

— Trochę już tego będzie, w lipcu skończę osiemdziesiąt cztery lata.

Rudi oniemiał. Spojrzał na mężczyznę jeszcze raz szeroko otwartymi oczami. Trudno mu było w to uwierzyć. Widział kiedyś tak starego człowieka i ten raczej przypominał pomarszczonego ziemniaka, niżeli eleganckiego jegomościa.

— Weź, bo jeszcze ci uwierzę. — Skrzyżował ręce na piersi. — Nie przypominasz staruszka.

Lir pokręcił rozbawiony głową i wycelował podniesioną damę w chłopaka.

— U nas rozwój jest skomplikowaną sprawą. Lata nie zawsze świadczą o stadium życia.

— O, właśnie! — Rudi wychylił się na fotelu, sięgając do pokaźnego stosu rzeczy szybkiej potrzeby rozwalonego na podłodze. Takich stosów w pomieszczeniu uzbierało się już cztery i pomimo starań Absynta usilnie starały się zagarnąć coraz więcej przestrzeni. Książki walały się między ubraniami, kocami czy też kubkami. Odkąd Lir przeprowadził się na parter jego rzeczy były wszędzie, a ślad po pięknie wyremontowanym, nowiutkim salonie przepadł bez śladu, ale miało to swoje plusy. Wszystko można było znaleźć w zasięgu ręki. — Czytałem o tym, ale chyba cię poniosło, bo... — stęknął, balansując na krawędzi oparcia. — Mam cię! — Pochwycił najwyższą pozycję, po czym wrócił z niemałym trudem na miejsce. — Bo nadal nie rozumiem tego całego stadium, co rozumiesz przez przepotworzenie? To ma coś wspólnego z przepoczwarzeniem? Jak gąsienica i motyl? Kokony i te sprawy?

— Trafne porównanie.

— Napisałeś tutaj... — Rudi przekartkował szybko kilka stron. — Że to niebezpieczny proces. Użyłeś stwierdzenia, że ciało zrzuca skórę, mięśnie rozrastają się, a głowę oplata kryształowa korona. "Umysł w tym czasie przemierza ścieżki losu, szukając swojego jestestwa w jedności". Co to niby oznacza? To jakaś metafora? Poezja? Zdecydowanie za dużo ubarwiasz.

— Pisanie jest jak malowanie obrazu, Rudi. Płótno nie może pozostać puste. Nanosisz szkic przekazu, jednakże dopiero farba w postaci słów niesie prawdziwe znaczenie. Ty malując swój, użyjesz innych barw niż ja.

Rudi wywrócił oczami.

— Właśnie o tych metaforach mówiłem. Prostota przekazu wyszłaby ci na lepsze. To o co chodzi z tym przepotworzeniem?

— Dokładnie to, co napisałem. Podczas tego procesu podróżujemy, a podróż ta jest jak przemierzanie życia na wiele sposobów. Nieliczni są zdolni powrócić z tej wyprawy samodzielnie, a jeszcze mniej ją potem pamięta. Na ten krótki moment jesteśmy w stanie spotkać zmarłych i narodzić się dzięki temu na nowo.

Farashanin postawił wreszcie damę na planszy, zasłaniając swojego króla. Rudi uśmiechnął się, czekał na ten ruch. Bez najmniejszych oporów zbił przeszkodę, wtedy Lir zwykłym pionkiem zablokował jego władcę. Labradorytowy król nie miał gdzie uciec.

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz