26: Kochanek słów

174 21 94
                                    

Absynt zastrzygł uszami na charakterystyczny dźwięk odblokowanej broni. Zjeżył sierść i wbił pazury w ramię Rashy. Potworzyca pokręciła z niedowierzaniem głową. Rewolwery czarnoprochowe widziała zaledwie dwa razy w życiu. Do dziś pamiętała piekielny huk i smród eksplozji, a tym bardziej ból towarzyszący postrzałowi. O ile to możliwe, nigdy nie chciała powtarzać tego doświadczenia. Nie bez powodu Erre robiła wszystko, aby nie dopuścić ludzi do potrzebnych im surowców. W innym wypadku prędzej lub później wystrzelaliby jej partyzantów jak kaczki. Sama brzydziła się każdą formą broni, a szczególnie tej, która nie wymagała ponoszenia odpowiedzialności za zadany cios.

Jeśli ktoś chciał zabić, powinien zrobić to własnymi rękami.

— No proszę, widzę, że nie żałujecie prochu. Czyli jednak farashanie nie przejęli wszystkich złóż siarki. Chyba że wasz bank posiada o wiele więcej cennych surowców, niż zakładałem — stwierdziła, bez skrępowania patrząc każdemu z obecnych w oczy. Atmosfera w pomieszczeniu zgęstniała. Zapach lawendy przyćmił woń strachu, której wyczekiwała. — Wasz wybór, czy chcecie go marnować.

Uniosła dłoń i położyła ją na głowie zakamuflowanego manula. Nie chciała, aby w decydującym momencie zaczął strajkować. Absynt musiał wykazać jeszcze chwilę cierpliwości, nawet jeśli gest miał wydać się nienaturalny. Na szczęście wyglądało to tak, jakby bohater zanurzył palce w leżącym na barkach futrze. Rasha miała nadzieję, że nie wzbudzi to nadmiernej podejrzliwości ze strony bankierki.

— Nie chcemy kłopotów — stwierdziła. — Nie jest to w naszych kompetencjach. Nie zajmujemy się nielegalnymi transakcjami.

Rasha westchnęła zdegustowana. Zdawała sobie sprawę, że nie jest wybitnym rozmówcą i nie nadaje się na dyplomatę, ale w przeciwieństwie do Lira posiadała argumenty, którym nie dało się oprzeć. Wystarczy je zademonstrować, a żadne negocjacje nie będą już problemem.

— Trzeba być niebywale odważnym lub szalonym, aby trzymać na muszce bohatera i jednocześnie odmawiać mu pomocy. — Poczuła mrowienie na skórze, jakby miliony larw wpełzło pod jej powierzchnię, zmieniając strukturę tkanek. Przedramiona pokryły się granatową skórą, wypaczając ich kształt. Kolce chętnie wyłoniły się gotowe do zasmakowania kąpieli w krwi przeciwnika. Jednak tym razem miały pozostać spragnione. Odwróciła się do strażników i posłała im kpiące spojrzenie. — I pomyśleć, że złotokrwiści oddawali za was własne dusze. Ciekawe, czy gdyby widzieli jak traktujecie jednego z nich ponownie zdecydowaliby się walczyć.

Odgarnęła włosy z oszpeconego oka. Zlepione powieki drgnęły. Zrośnięte fałdy skóry rozerwały się. Po policzku spłynęła krew.

— Nawet głupi pacyfista, niedoceniony, może skrywać w sobie potwora.

Huk.

Kula, pod wpływem eksplozji opuściła lufę rewolweru.

~*~

Arlena z trudem stłumiła cisnący się na usta krzyk, zagryzając własną pięść do krwi. Nie mogła zdradzić swojej obecności. Mocniej przytuliła pakunek do piersi. Znała ryzyko, gdy prosiła Soneę, aby ją udawała. Jednak wtedy chciała jedynie przekonać się, jaka będzie reakcja bohatera. Nie planowała strzelaniny. Krwi. Ofiar.

Na przeznaczenie! Przecież Ragnar miał być pacyfistą!

Z całych sił powstrzymywała szloch. Skazała ją na śmierć. W tej chwili nawet nie była w stanie powiedzieć, co tak naprawdę zobaczyła. Czemu pocisk trafił w stojącą za nim kobietę. Nie potrafiła tego pojąć. Mogła jedynie patrzeć jak ciało pracownicy osuwa się za ladę, powalone kulą przeznaczoną dla bohatera.

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz