2.01: Wdowa, zdun i rudzielec

48 8 33
                                    

Lara dmuchnęła w zaczerwienione dłonie. Oddech połaskotał zmarzniętą skórę, wbijając w nią maleńkie szpilki ciepła. Dała się zwieść pięknemu słońcu i zapomniała, że zima nie zdążyła jeszcze opuścić miasta. Noce zrobiły się już krótsze, nadchodziły pierwsze roztopy, ale wciąż potrafiły być dni takie, jak ten. Piękne, ale szczypiące mrozem w odsłonięte części ciała. Przez chwilę rozważała, czy nie wrócić do domu po rękawiczki, ale ostatecznie porzuciła ten pomysł, i tak zbierała się do wyjścia w pośpiechu. Strata kolejnych kilku minut wiązałaby się z nagannym, według niej, spóźnieniem.

Naciągnęła bardziej połacie płaszcza, zakrywając jednocześnie dłonie i dołączyła do tłumu zalewającego Brave.

— Lara! Gdzie tak pędzisz?! — usłyszała znajomy głos, ale udała, że zagłuszył go gwar ulicy.

Nie miała czasu, a tym bardziej ochoty, na pogawędkę z wścibską sąsiadką. Wystarczało, że od śmierci Falkona na każdym kroku towarzyszyły jej fałszywe wyrazy współczucia. Doskonale wiedziała, że obgadują ją za plecami. Wciąż słyszała plotki o zmasakrowanych zwłokach męża znalezionych w kościele bohaterów. O bezskutecznych poszukiwaniach ciała jego siostry. O tym, jak jednego dnia cała fortuna przypadła najmniej spodziewanej osobie...

Miała ich serdecznie dość.

Na wieść o śmierci Falkona miała mieszane uczucia. Kłóciła się z nim jak pies z kotem. Nie raz oboje podnosili na siebie rękę. Jednak nie była sama. Samotność, jaka przyszła wraz z jego odejściem, zaczęła ją przerażać. Cisza raniła uszy, podsuwała niechciane myśli. Nigdy nie przypuszczała, że przyjdą czasy, gdy irracjonalnie będzie się bała spać we własnym domu. W pierwszej chwili szukała ukojenia w mieście. Pięknym, pełnym życia Brave, które znała od dziecka. Jednak szybko przekonała się, że i tam nie było dla niej miejsca. Plotki, spekulacje, fałszywe oskarżenia budziły w niej obrzydzenie do samej siebie. Znajdowała się na językach zarówno znajomych, jak i całkiem jej obcej gawiedzi. Cały czas przypominali jej, że nic nigdy nie będzie już takie samo. Do tego wszystkiego doszedł konflikt z teściami. Zarówno cisza domu, jak i gwar tłumu, wydawały się wypełniać ich oskarżycielskimi głosami, nie dając ani chwili wytchnienia.

Zrozpaczeni rodzice Arleny, za wszelką cenę postanowili znaleźć córkę. Nie wierzyli, że świat pozbawiłby ich obojga dzieci, ale masakra w banku i gruzy kościoła, w którym znaleziono Falkona, odbierały im nadzieję z każdym dniem. Szalę goryczy przelał pogrzeb syna. Lara nie potrafiła tego dnia płakać. Stała beznamiętnie, patrząc na zamkniętą trumnę. Może powinna udawać, lamentować ku uciesze gawiedzi, pożegnać zmarłego. Pokazać, jak bardzo uderzyła w nią jego śmierć, ale wtedy wszystko wydawało się jej nie dotyczyć. Najwyraźniej właśnie ta chwila sprawiła, że teściowie przypomnieli sobie o istnieniu synowej. Wyrodnej synowej, która nie uroniła na pogrzebie nawet łzy i która była teraz na ich całkowitej łasce.

Kobieta uśmiechnęła się gorzko, nie zwalniając kroku.

Przystanęła przed zamkniętym od ponad miesiąca zakładem szewca. Zapukała do drzwi warsztatu, jednak odpowiedziało jej jedynie skrzypienie starego drewna. Zmartwiona zajrzała przez okno, lecz poza wystawą nie dostrzegła niczego wyjątkowego. Nadzieja kobiety na odbiór nowych rękawiczek i butów rozwiała się nieodwracalnie. To już trzeci raz, gdy nie zastała szewca. Miała nadzieje, że wszystko u niego w porządku i że niedługo wróci do pracy. W innym wypadku będzie musiała pójść do tego chama, który ostatnim razem ją oszukał... Mruknęła pod nosem nieprzychylne słowa i w fatalnym humorze ruszyła już prosto do miejsca spotkania.

Lir już na nią czekał. Niegdyś dostojny, szanowany przez wszystkich właściciel poczty, teraz wychudzony siedział na mechanicznym wózku, wyglądającym na kolejny wyrób twórcy wodołazów. Odzianymi w grube rękawiczki dłońmi gładził niezdarnie sierść, wylegującego się na jego kolanach stałego towarzysza. Wszyscy w mieście wiedzieli, że Lir ma do futrzaka słabość i lubił czasem zabierać go ze sobą. Wielki gruby kot, jakby nigdy nic drzemał w najlepsze, czasem tylko łypiąc złowrogo na otoczenie. Lara uznała za zabawne, że na twarzy jego właściciela kontrastowo gościł standardowy dla niego uprzejmy uśmiech. Rozmawiał z chłopakiem, którego nie kojarzyła. Jego ruda czupryna zebrała już kilka płatków śniegu lecących z nieba. Wydawał się czymś poruszony, bo jego policzki przyjęły kolor krwistej czerwieni, a twarz wykrzywiała się jak po zjedzeniu czegoś wyjątkowo gorzkiego.

— Łatwo ci mówić, to ja będę musiał zająć się wszystkim.

— A ja ci za to zapłacę, to chyba uczciwa wymiana.

— Tu nie ma żadnej uczciwości. Zwykły wyzysk. Masz szczęście, że... — rudzielec umilkł, widząc zbliżającą się do nich Larę.

— Jesteś.

— Wybacz, że czekałeś... — przywitała się z mężczyzną i wymieniła się z chłopakiem uprzejmościami. — Straciłam poczucie czasu.

— Nic nie szkodzi. Wy zapewne się nie znacie. To jest Lara, o której ci opowiadałem. — Uśmiechnął się do kobiety niczym stary, dobry przyjaciel. — A to jest mój tymczasowy asystent, Rudeusz. Pomaga mi w domu i pracy, na czas mojej... niedyspozycji.

Zapadła niezręczna cisza. Kobieta, w gąszczu plotek o swojej rodzinie, słyszała o niemal tragicznym w skutkach upadku Lira ze schodów. Teraz czuła się głupio, gdy przypomniała sobie swoją reakcję na tę wiadomość. Właściciel poczty był dobrym człowiekiem, a ona tamtego dnia była szczęśliwa, że plotki, choć na chwilę skupiły się na kimś innym. Pewnie dlatego, gdy otrzymała list z prośbą o pomoc, bez wahania się zgodziła. W głębi duszy czuła, że jest mu to winna.

— Jak się czujesz?

— Lepiej każdego dnia. Już przywykłem do nowej rzeczywistości. Czas goi rany, ale ty to dobrze wiesz, prawda?

— Wiem — odparła po dłuższej chwili. Wskazała dłonią na drogę biegnącą w dół miasta. — Powinniśmy ruszać. Miryl mieszka zaledwie kilka domów stąd. Zaskoczyłeś mnie, że jeszcze o nim nie słyszałeś.

— Wbrew pozorom nie znam wszystkich mieszkańców Brave. Co prawda lubiłem czasami wrócić do korzeni jako listonosz, ale w moim wieku trzeba wiedzieć kiedy odpuścić.

— Niby co jest fajnego w roznoszeniu listów? — zapytał znudzony brakiem uwagi Rudeusz.

— Dobre pytanie — zastanowił się rozbawiony Lir. — Może dasz się przekonać i sam spróbujesz? Niektóre rzeczy nabierają znaczenia, dopiero gdy sami ich doświadczymy.

— Nie, dziękuję. Jeszcze roznoszenia poczty mi brakuje. Wystarczy mi wasza dwójka do opieki.

— Dwójka? — podłapała zaciekawiona Lara.

Chłopak prychnął.

— Mam pecha do pracodawców — uciął.

— Zawsze możesz zmienić pracę, jeśli ci nie odpowiada. — Lir odbił piłeczkę, doskonale wiedząc, że Rudi miał w zwyczaju narzekać. Na wszystko i na wszystkich. Taki wiek. Pozostało mu mieć tylko nadzieję, że nie zostanie taki na zawsze. Czasem korciło go, aby chłopaka wychowywać, ale potem przypominał sobie swoje siostrzenice i jego zapał znacząco stygł. Może po prostu nigdy nie powinien się opiekować młodzieżą. Gdyby tylko wiedział, gdzie popełnia błąd...

— Jesteśmy. — Lara zapukała do niepozornych na pierwszy rzut oka drzwi. Budynek nie wyróżniał się od innych kamienic. Kamienne ściany przyozdobione były połyskującymi w słońcu lazurytami i apatytami jak wszystkie domostwa Brave.

Rudi nigdy sam by nie wpadł na pomysł, aby tam szukać zduna. Nic nie świadczyło o prowadzonym przez niego fachu. Zaciekawiony utkwił spojrzenie w Larze. Wyglądała na opanowaną, ale nie jak osoba, która pukała do sklepu, a raczej jak ktoś, kto doskonale zna gospodarza. Mogło być to tylko złudzeniem, ale odkąd zamieszkał u Lira, nauczył się patrzeć, a przynajmniej zauważał znacznie więcej niż kiedyś. Może to zasługa braku odwagi, a może świadomości, że nawet pod doskonałą fasadą zawsze może czaić się potwór.

Gdy już powoli zaczynało robić się niezręcznie, drzwi otworzyły się z impetem. W wejściu stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Zaczesał lekko tłuste, brązowe włosy na tył głowy i spojrzał na gości z góry. Na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech, co w jednej chwili zmieniło pierwsze wrażenie na jego temat. Przypominał niedźwiedzia, który okazywał się wielkim misiem niezdolnym do zabicia muchy, chyba że bezwiednie przygniótłby jedną z nich swym wielkim cielskiem.

__________________________________

Hej, potworki!
Pierwszy rozdział wyszedł na około 3000 słów, więc uznałam, że podzielę go na dwa :D Bohaterowie zebrali po tomie pierwszym wykolejony wagonik i rozpędzają się od początku, dlatego najbliższe rozdziały będą dość spokojne, ale mam nadzieję, że mimo to będą dla was ciekawe :D Kolejny rozdział pojawi się już na dniach!

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz