2.09: Zamieć śnieżna

23 4 14
                                    

Pomieszczenie wynajętego powozu nie chroniło przed przeszywającym chłodem. Rudi opatulił się cieplej kocem, a z jego ust wydobył się widoczny obłok. To dusza opuszczała ciało, strajkując przed nieludzkimi warunkami, na jakie wystawiony był jej właściciel. Rudeusz zazgrzytał zębami, a na język cisnęły mu się najwymyślniejsze przekleństwa. Nie pomogły skóry podarowane przez Lira ani zakupiona ciepła odzież. Zimno kąsało zażarcie, a szalejąca na zewnątrz zamieć, jak znak od niebios robiła wszystko, aby utrudnić podróżnikom dotarcie do stolicy.

Rudeusz utkwił zazdrosne spojrzenie w niewzruszonym Ragnarze. Ten siedział bez słowa naprzeciw niego i wpatrywał się beznamiętnie we własne odbicie w oknie. Może coś dostrzegł, coś więcej niż szalejącą śnieżycę. Na przykład zagrożenie, czekające na nich w przymierzanych borach, albo chociaż jakieś zbłąkane domostwo, w którym mogliby przeczekać śnieżycę. Nawet jeśli coś zobaczył, to wyraz twarzy miał niewzruszony.

Nie wyglądał, jakby doskwierał mu chłód. Nawet pojedynczy mięsień nie zadrżał mu z zimna. Otulony po same uszy Rudi czuł się wobec tego zdecydowanie poszkodowany. Co mu przyszło do głowy, aby opuszczać ciepłe mieszkanie Lira? To był najgłupszy pomysł w jego życiu. Jeszcze głupszy niż ten, gdy uznał, że stanie się kimś poprzez pracę z Bohaterem. Może i Lir nadużył cierpliwości chłopaka, ale ten równie dobrze nie musiał od razu się wyprowadzać. Teraz przyznał sobie w duchu, że jednak był głupcem.

Owszem miał powód, aby spakować się jak najszybciej. I na samo wspomnienie robiło mu się jeszcze chłodniej. Wiedział, że do końca życia nie zapomni uczucia niepokoju, gdy dotarły do niego wieści o śmierci wynalazcy wodołazów. Już wtedy przez myśl mu przeszło, że coś jest nie w porządku, ale nie połączył jeszcze kropek. Ucieszył się nawet przez chwilę w całej swojej naiwności. Bo skoro Arester nie żył, to problem opali ognistych zniknął. A jednak gdzieś głęboko pod skórą sam w to nie wierzył.

Rudi zacisnął mocniej pięści, aż spękane od zimna kłykcie, pokryły się drobnymi rozdarciami. Wciąż wrzał w nim gniew na farashanina. Czuł się zdradzony. Oszukany, gdy mężczyzna przy kolejnej partii szachów podarował mu szkatułkę.

Wystarczyło uchylić wieczko, aby Rudeusz pojął przebieg zdarzeń. Zamknął zawartość z trzaskiem. Nie odezwał się przez chwilę, ale jego mimika zdradzała więcej, niż mógłby wyrazić słowami. Po niedowierzaniu, wściekłości i wyrzutach, przyszła rezygnacja.

— Był twoim przyjacielem — stwierdził.

— Owszem — urwał, wpatrując się w trzymany przez siebie pionek. — I również ubolewam nad jego stratą. Był wspaniałym człowiekiem.

— Nie masz wstydu? Skazałeś go na śmierć.

Nie odpowiedział. Oglądał skoczka, obracając go w palcach.

— Czasem wygrana wymaga poświęceń — odparł po dłuższej chwili i postawił figurę na planszy, wystawiając go na atak zwykłego pionka.

Rudeusz spojrzał na szachy z odrazą. Zamachnął się i jednym ruchem zrzucił wszystkie figury na podłogę. Pionki z labradorytu i bursztynu upadły z cichym oburzeniem na posadzkę. Na planszy jakimś cudem utrzymał się jedynie labrarytowy król Lira. Leżał pozostawiony sam na polu bitwy.

— To nie jest gra! Ten człowiek umożliwił ci poruszanie! Czy naprawdę nie zasłużył na, chociażby odrobinę twojej wdzięczności?!

Lir opuścił wzrok, patrzył na porozrzucane figurki.

— Jestem — wydusił z siebie cicho. — I będę mu wdzięczny, jednak stało się i nic tego nie zmieni.

Lir był niezwykle spokojny. Ewidentnie spodziewał się oskarżeń i braku zrozumienia. Zdawał się wręcz zaakceptować je z pełnym poparciem, bez najmniejszych wymówek. To denerwowało Rudiego jeszcze bardziej.

— Jesteście wszyscy tacy sami. Nie zamierzam spędzać w tym domu ani chwili dłużej. Jeszcze i mnie ktoś z waszych postanowi potraktować po "przyjacielsku" — warknął z goryczą w ustach.

Po tym wszystko potoczyło się szybko, znalazł powóz gotowy zabrać go z Ragnarem do stolicy. Spakował się i w zaledwie godzinę później byli gotowi do drogi. Lir nie mówił wtedy wiele, czasem jedynie rzucał sugestie, żeby wzięli ciepłe skóry i prowiant na drogę. Rudeusz chciał się unieść honorem, ale ostatecznie wcisnął skóry w ramiona Ragnara i zapakował ich do powozu.

Zatrzymał się jeszcze w progu, patrząc na pozostawionego Lira samego sobie. W dłoniach trzymał tę przeklętą szkatułkę. Rudi jej nie chciał, nie zamierzał mieć na sobie takiej odpowiedzialności. Czuł się, że tym samym będzie miał krew na rękach. A jednak wziął ją od mężczyzny.

— Biorę ją tylko dlatego, że nie powinna skończyć w twoich rękach.

— Dziękuję.

Rudi nie chciał podziękowań. Prawdę powiedziawszy, niczego już nie oczekiwał od farashanina. Spojrzał na niego jeszcze raz, prawdopodobnie ostatni, gdyż nie zamierzał mieć z nim już nigdy do czynienia.

Lir wydawał się starszy, jakby w ciągu tych kilku ostatnich dni czas nie był dla niego łaskawy. Złość na mężczyznę przysłoniła na chwilę troska i poczucie odpowiedzialności za osobę, której opieki się podjął. Nie zostawiał go przecież samego. Nie zachowywał się jak Rasha. Zresztą farashanin był sam sobie winny. 

— Poślę po Sonię — stwierdził Rudi chłodno.

— Nie trzeba, jedźcie, dopóki noc was jeszcze nie zastała.

Chłopak zawahał się, ale skinął głową, przyznając mu rację. Czekała ich długa droga.

Nie pożegnał się. Wsiadł do powozu ze ściśniętym gardłem i zamknął za sobą drzwi.

Teraz zastanawiał się, czy dobrze zrobił. Pogoda zdawała się dać Rudiemu do zrozumienia, że popełnił okropny błąd i powinien wrócić do Brave czym prędzej. Wyjaśnić niedopowiedzenia i zamknąć rozdział współpracy z potworem. Schował głębiej nos pod okrycie i ukradkiem spojrzał na leżącą na siedzeniu obok skrzyneczkę.

Gdyby nie obrzydzenie do szkatułki i jej zawartości to jeszcze chwilę, a wyciągnąłby opalową bransoletę i spróbował zrobić z niej pożytek. Opal ognisty musiał wytwarzać ciepło. W końcu Bravejczycy potrafili krzesać z niego ogień. Może bransoleta nie była śmiercionośną bronią. Może zdolna byłaby do pożytecznych rzeczy?

Zmarznięty umysł sprawiał, że wizja ogrzania się, choć na chwilę wydawała się Rudiemu coraz bardziej kusząca, a ostrzeżenia Lira z każdą mijającą minutą zagłuszała szalejąca na zewnątrz śnieżyca. Zresztą Lir nie był już dla niego żadnym autorytetem. Szacunek, jakim go darzył, wyparował w chwili, gdy zdecydował się zdradzić przyjaciela. Cały ród Rashy musiał być zepsuty do szpiku kości.

Schował mocniej dłonie pod pachy i wypuścił kolejny obłok z ust. Jeszcze chwila i zamarznie żywcem.

Powóz wreszcie stanął. Woźnica otworzył drzwi, wpuszczając jeszcze gorszy mróz.

— Wysiadać!

Rudiemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nie ważne gdzie byli, liczył się fakt, że dojechali do miejsca, gdzie będzie można się schronić. Rudi naciągnął Ragnarowi kaptur na głowę i wypchnął go z powozu. Sam nie czekając ani chwili dłużej podążył za woźnicą, ciągnąc za rękę obojętnego Bohatera.

_____________________________

Hej potworki, NARESZCIE udało mi się wyrzucić Rudiego i Ragnara z Brave, kosztowało mnie to sporo wysiłku, bo Rudi był uparty i za bardzo się zasiedział u Lira, ale jednak nareszcie ruszyli. Czas po domykać wątek Brave i ruszamy do stolicy :D

Co myślicie o tym rozdziale? Czekam z niecierpliwością na wasze opinie ^^

A tymczasem do następnego :D

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz