Cała wizyta zapowiadała się niewinnie. Ciche pukanie do drzwi nie zwiastowało nadciągającego armagedonu, nawet Absynt wydawał się w pełni zrelaksowany. Z typowym dla siebie spokojem wylizywał sierść na swoim brzuchu i tylko na moment zastygł z wysuniętym językiem na nowe źródło dźwięku.
Lir wymienił zaskoczone spojrzenie z wychodzącym z kuchni Rudeuszem.
— Kogo to niesie o tej godzinie? — zapytał rudzielec, poprawiając szlafrok zarzucony na piżamę. Osiadły tryb życia szybko go rozleniwił i ten jeśli nie musiał wychodzić na miasto, to pozostawał w luźnych ubraniach do samego południa. Luksus pobytu w jednym miejscu nie był wieczny, więc korzystał z jego dobrodziejstw bez wyrzutów sumienia. — Spodziewasz się kogoś? — zapytał, wycierając mokre dłonie w ścierkę.
Lir sięgnął pod nogi i z trudem chwycił leżący na podłodze koc. Rudiemu nie umknęło, że mężczyzna coraz lepiej radził sobie z prostymi czynnościami. Jeszcze trochę a Lir wkrótce będzie zdolny sam siadać na wózku. To znacznie ułatwiłoby ich życie.
— Powiedziałbym ci o tym.
Chłopak podszedł do drzwi i nim postanowił wpuścić przybysza rozejrzał się po salonie pozostawionym w nieładzie. Może bałagan odstraszy przybysza, a on będzie mógł zrobić w spokoju jajecznice? Nagle nabrał ochoty na jajka z pieczarkami, ale niestety musiał obejść się smakiem. Ostatnie pieczarki zużył dwa dni temu. Powinien się cieszyć, że zostało mu odrobinę boczku. Żołądek wyraził swoją aprobatę na jego pomysł w tej samej chwili, gdy drzwi stanęły otworem.
Przed domem stała wysoka kobieta o czarnych jak węgiel włosach i skórze jasnej jak śnieg, która zawsze dla Rudiego wyglądała na niezdrową. Poprawiła na nosie okrągłe okulary a jej czerwone usta ułożyły się w skromnym uśmiechu.
Rudi liczył, że będzie choć trochę przygotowany na ponowne spotkanie z Sonią. Zdawał sobie sprawę, że potworzyca kiedyś zawita w skromne progi domostwa Lira i raz jeszcze zapanuje chaos, którego nic i nikt nie będzie w stanie opanować, ale gdzieś głęboko jego serca kryła się nadzieja.
— Dzień dobry, mogę wejść?
Rudi wciągnął głośno powietrze i mimowolnie się skrzywił. Usłyszał jak Lir coś upuszcza, a Absynt zrywa się z miejsca by z podkulonym ogonem uciec do kuchni. Nie musiał się oglądać, aby o tym wiedzieć. Sam jęknął w duchu. Najchętniej zatrzasnął by farashance drzwi przed nosem. Jednak wiedział, że to nic by nie dało. Już kiedyś tego spróbował, a potem przyszło mu dźwigać konsekwencje tego czynu. Sonia bowiem nie należała do zwykłych osób.
Chłopak przełknął ślinę i powoli otworzył szerzej drzwi.
— Już wyzdrowiałaś? — głos mu zadrżał.
Skinęła lekko głową, na potwierdzenie i wtedy go zobaczyła. Na widok Lira oczy zalśniły jej z radości, a kąciki ust rozciągnęły się w ciepłym, niemal matczynym uśmiechu.
— Panie... — wyszeptała chyba bardziej do siebie niż do obiektu swojego uwielbienia. Natychmiast skróciła dystans między nimi i przykucnęła ku jego stóp. — Jak się czujesz?
Lir przywdział na swoją twarz najbardziej wymuszony uśmiech jaki Rudi widział w życiu. Aż dziw, że kobieta nie dostrzegała ile wysiłku wkładał w jej obecności mężczyzna, aby zachować pozory.
— Lepiej... Soniu, co tu robisz? Nie powinnaś dzisiaj zajmować się pracą?
Kobieta zaplotła ręce przed sobą i nerwowo odwróciła wzrok.
— Skończyłam moje zadanie... I nie mogłam... to znaczy... — uciekła spojrzeniem przed krzywym wzrokiem Rudeusza. — Martwiłam się panie... Schudłeś.
CZYTASZ
Morderca umysłów
FantasiaWalcz słowem, to ono ma moc, która nie śniła się nawet bohaterom. Słowa potrafią być bardziej niebezpieczne, niż nam się wydaje. Może to dlatego Ragnar, ostatni człowiek złotej krwi i jedyna nadzieja świata na zakończenie wojny, wybrał właśnie je na...