2.05: Postrach niewzruszonych

31 6 27
                                    

Cała wizyta zapowiadała się niewinnie. Ciche pukanie do drzwi nie zwiastowało nadciągającego armagedonu, nawet Absynt wydawał się w pełni zrelaksowany. Z typowym dla siebie spokojem wylizywał sierść na swoim brzuchu i tylko na moment zastygł z wysuniętym językiem na nowe źródło dźwięku.

Lir wymienił zaskoczone spojrzenie z wychodzącym z kuchni Rudeuszem.

— Kogo to niesie o tej godzinie? — zapytał rudzielec, poprawiając szlafrok zarzucony na piżamę. Osiadły tryb życia szybko go rozleniwił i ten jeśli nie musiał wychodzić na miasto, to pozostawał w luźnych ubraniach do samego południa. Luksus pobytu w jednym miejscu nie był wieczny, więc korzystał z jego dobrodziejstw bez wyrzutów sumienia. — Spodziewasz się kogoś? — zapytał, wycierając mokre dłonie w ścierkę.

Lir sięgnął pod nogi i z trudem chwycił leżący na podłodze koc. Rudiemu nie umknęło, że mężczyzna coraz lepiej radził sobie z prostymi czynnościami. Jeszcze trochę a Lir wkrótce będzie zdolny sam siadać na wózku. To znacznie ułatwiłoby ich życie.

— Powiedziałbym ci o tym.

Chłopak podszedł do drzwi i nim postanowił wpuścić przybysza rozejrzał się po salonie pozostawionym w nieładzie. Może bałagan odstraszy przybysza, a on będzie mógł zrobić w spokoju jajecznice? Nagle nabrał ochoty na jajka z pieczarkami, ale niestety musiał obejść się smakiem. Ostatnie pieczarki zużył dwa dni temu. Powinien się cieszyć, że zostało mu odrobinę boczku. Żołądek wyraził swoją aprobatę na jego pomysł w tej samej chwili, gdy drzwi stanęły otworem.

Przed domem stała wysoka kobieta o czarnych jak węgiel włosach i skórze jasnej jak śnieg, która zawsze dla Rudiego wyglądała na niezdrową. Poprawiła na nosie okrągłe okulary a jej czerwone usta ułożyły się w skromnym uśmiechu.

Rudi liczył, że będzie choć trochę przygotowany na ponowne spotkanie z Sonią. Zdawał sobie sprawę, że potworzyca kiedyś zawita w skromne progi domostwa Lira i raz jeszcze zapanuje chaos, którego nic i nikt nie będzie w stanie opanować, ale gdzieś głęboko jego serca kryła się nadzieja.

— Dzień dobry, mogę wejść?

Rudi wciągnął głośno powietrze i mimowolnie się skrzywił. Usłyszał jak Lir coś upuszcza, a Absynt zrywa się z miejsca by z podkulonym ogonem uciec do kuchni. Nie musiał się oglądać, aby o tym wiedzieć. Sam jęknął w duchu. Najchętniej zatrzasnął by farashance drzwi przed nosem. Jednak wiedział, że to nic by nie dało. Już kiedyś tego spróbował, a potem przyszło mu dźwigać konsekwencje tego czynu. Sonia bowiem nie należała do zwykłych osób.

Chłopak przełknął ślinę i powoli otworzył szerzej drzwi.

— Już wyzdrowiałaś? — głos mu zadrżał.

Skinęła lekko głową, na potwierdzenie i wtedy go zobaczyła. Na widok Lira oczy zalśniły jej z radości, a kąciki ust rozciągnęły się w ciepłym, niemal matczynym uśmiechu.

— Panie... — wyszeptała chyba bardziej do siebie niż do obiektu swojego uwielbienia. Natychmiast skróciła dystans między nimi i przykucnęła ku jego stóp. — Jak się czujesz?

Lir przywdział na swoją twarz najbardziej wymuszony uśmiech jaki Rudi widział w życiu. Aż dziw, że kobieta nie dostrzegała ile wysiłku wkładał w jej obecności mężczyzna, aby zachować pozory.

— Lepiej... Soniu, co tu robisz? Nie powinnaś dzisiaj zajmować się pracą?

Kobieta zaplotła ręce przed sobą i nerwowo odwróciła wzrok.

— Skończyłam moje zadanie... I nie mogłam... to znaczy... — uciekła spojrzeniem przed krzywym wzrokiem Rudeusza. — Martwiłam się panie... Schudłeś.

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz