20: Pled losu

138 21 75
                                    

 – Nar, co ty znowu wyprawiasz?

Chłopiec zacisnął palce na rękojeści, drewnianego miecza, z starego, mocno już wysłużonego patyka. Pod sobą czuł ciepło nagrzanej od słońca ziemi. Delikatny wiatr poczochrał otaczające go kłosy. Jedynie jego serce nie podzielało spokoju tej chwili i boleśnie się ścisnęło. Uparcie wpatrywał się w błękit nieba, całą siłą woli powstrzymując się od spojrzenia na właścicielkę słów.

– Znowu wpakowałem się w tarapaty – mruknął, a jego oczy śledziły pojedynczą chmurę, która przypominała mu w tej chwili statek. Ile by dał, by zamiast niego zobaczyć uśmiech siedzącej koło niego siostry. 

– Nic nowego... Jednak wierzę, że jak zwykle sobie z nimi poradzisz. Wierzę w to całym sercem.

Nar uśmiechnął się. Obraz nieba stracił na ostrości. Na policzkach poczuł łzy.

– Tęsknię za tobą – wyszlochał, ostatnimi pokładami woli, utrzymać wzrok na rozpływającym się statku.

– Niepotrzebnie, braciszku... niepotrzebnie. Jednak teraz musisz się obudzić. Spójrz na mnie.

Tak bardzo pragnął zobaczyć jej twarz... Zagryzł zęby i posłusznie odwrócił głowę.

Kłosy zastąpiły zgniatane ulewą chabry. Ziemia stała się lepka, a niebo otulił żałobny całun burzowych chmur. Drewniany miecz, który jeszcze chwilę temu leżał w dłoni Ragnara zastąpił złoty sierp zapadający się w ramionach błota. Mężczyzna spojrzał prosto w bursztynowe oczy wyschniętego na wiór ciała. Tak bardzo mu drogie, znajome... własne.

~* ~

Ragnar obudził się w kompletnej ciemności. Na policzkach czuł ślady po już wyschniętych łzach, które spływały spod materiału na oczach. Wziął głębszy wdech, starając się ocenić sytuację, niestety musiał to zrobić nosem, ponieważ w ustach czuł smak i fakturę materiału. Spróbował go wypluć, jednak mrowiące ciało utrudniało mu połykanie, a co dopiero pozbycie się knebla. Najwyraźniej środek, który go obezwładnił nadal działał. Mężczyzna zaśmiał się w duszy. Chciał zobaczyć minę Rudiego, jak dowie się, że ostatni bohater umarł, bo postanowił pomóc potworowi. To brzmiało aż nazbyt heroicznie, szkoda tylko, że to nie farashan miał bronić. Nic nie mógł poradzić, że sytuacja w której się znalazł na swój sposób go bawiła. Miał jednak nadzieję, że obędzie się bez drastycznych scen.

Nagle wizja oddania pałeczki nowemu pokoleniu nabrała atrakcyjności. Szkoda tylko, że nie miał pewności, czy w ogóle po jego zgonie złota krew zostanie przekazana dalej. Raisa przekazując mu swoje przeznaczenie nie zostawiła instrukcji obsługi. Musiał bazować na przeczuciach, a tak bezowocne zakończenie życia raczej nie liczyło się do odpowiedzialnego korzystania z pozostawionej powinności. Raisa...

Odgonił tęsknotę i swoje natrętne sumienie. Nie nadawał się na bohatera, ale cieszył się z spokoju ducha, jaki posiadał. Umiejętność zachowania zimnej krwi, przydawała się nadzwyczaj dobrze w takich sytuacjach. Zamknął oczy, które i tak nie były w stanie mu pomóc, a drażniący rzęsy materiał tylko go rozpraszał. Skupił się na dźwiękach, które były nadzwyczaj głośne. Uspokoił oddech, dostosowując go do bicia serca. Dopiero gdy zaczęły wygrywać ten sam rytm mógł dosłyszeć kapanie. Każdemu odgłosowi towarzyszyło charakterystyczne echo. Krople upiornie uderzały w jedno miejsce, tworząc już kałużę, albo już wcześniej było tam jakieś naczynie, do którego mogło spadać. A może to nie było jedno miejsce? Za pomocą jednego narządu zmysłów nie był w stanie tego dokładnie określić. 

Kolejnym dźwiękiem, ma który zwrócił uwagę było skrobanie pazurów, jednak było to na tyle ciche, że zamiast podejrzewać coś, czego powinien się bać, uznał, że bardziej prawdopodobne, że to odgłosy przemykających po pomieszczeniu gryzoni. W powietrzu unosił się  zapach stęchlizny, połączonej z smrodem potu i wilgoci. Czuł zimno jeszcze mokrych ubrań, lepiących się do skóry, co utwierdziło go w przekonaniu, że nie mogło minąć dużo czasu, od momentu porwania.

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz