01 Wędrujący w Burzy

633 85 191
                                    

Deszcz uparcie uderzał o szybę wynajętego pokoju, jakby pragnął za wszelką cenę wedrzeć się do pomieszczenia i pozbyć się natrętnego gapia. Zmęczony mężczyzna oderwał na chwilę wzrok od nierównego bruku alejki, by z zawodem po raz kolejny tej nocy stwierdzić, że nawet płomień ulicznej lampy kulił się od panującej na zewnątrz zawieruchy.

— Długo jeszcze zamierzasz sterczeć przed tym oknem? Przecież to od początku było oczywiste, że ten świr zrobił cię w konia. Prędzej ktoś ci sprzeda kosę pod żebra, nim spotkasz wędrującego w burzy. Czy jesteś pewny, że oni w ogóle istnieją? — Rudeusz zrobił dramatyczną pauzę, kręcąc głową z dezaprobatą. — Z tego, co czytałem w Asterii, to deszcz jest dla potworów śmiertelny. Podobno ich skrzydła zaczynają wtedy gnić i rozpadać się jak papier, dlatego za młodu nie mają tego... wszystkiego. — Zarysował wokół siebie okrąg, o mały włos nie wylewając swojej herbaty. — Co więcej twój plan jest co najmniej śmieszny. Że niby jak go spotkasz, to co zrobisz?

Dzieciak ścisnął mocniej kubek, grzejąc zmarznięte palce. Następnie ziewnął głośno, nawet nie zaprzątając sobie głowy, by zakryć buzię. Ragnar spojrzał na jego odbicie w oknie i postanowił wyjątkowo ugryźć się w język. Zmęczony siedzeniem cały dzień na tyłku nie zamierzał uczyć młodego wychowania, a tym bardziej słuchać pouczeń młodego chłystka. Rudeusz może i był oczytany, ale czym dłużej go słuchał, tym coraz mniej wierzył w mądrości ksiąg. Z doświadczenia wiedział, że na temat farashan istniało wiele mitów, jednak ten o wodzie wydawał mu się w pewien sposób absurdalny. W innym przypadku nie ślęczałby w tę cholerną burzę.

— Spróbuję z nim porozmawiać — mruknął, powstrzymując się przed ziewnięciem. Ostatecznie przyłożył dłoń do twarzy i nabrał powietrza w płuca. Przez tę czynność, jeszcze bardziej zachciało mu się spać. — I tak, jestem pewny, że wędrujący istnieją, a także tego, że deszcz z pewnością nie jest śmiertelny dla farashan — stwierdził, odwracając się do niego przodem. Poorana bliznami twarz, częściowo zakryta gęstym zarostem na szczęce, przybrała wyraz dezaprobaty. — Musisz bardziej uważać, co czytasz, bo nie wszystko z tych twoich bibliotek musi być prawdą. Czasem za pisanie biorą się osoby bez jakiejkolwiek wiedzy, a wy młodzi łykacie to bez zastanowienia.

— Tak?! Skoro jesteś taki mądry, to może byś tak sam się wziął za pisanie, zamiast krytykować... Ale no tak nie umiesz pisać. — Naburmuszony dzieciak pokazał mu język i wrócił do dmuchania w swoją herbatę.

— Nie muszę pisać, by ocenić poprawności mądrości, które wyniosłeś z tych twoich książek. Poza tym od papierkowej roboty mam ciebie, mały mądralo — stwierdził z pobłażliwym uśmiechem, nie przejmując się za bardzo swoim brakiem wykształcenia. Nie stanowił wyjątku w tej kwestii, co raczej nikogo nie dziwiło na wojnie. I choć z czasem chciał ten stan rzeczy zmienić, to nie wyćwiczona za młodu ręka okazała się przeszkodą nie do pokonania. Z drugiej strony zastanawiał się, czy nie wyszedł na tym lepiej. Dzięki tej dysfunkcji miał towarzysza, a przy okazji nie martwił się, że napisany nieopacznie list mógł wyrządzić komuś krzywdę. W ten sposób upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu, a ta myśl zdecydowanie podnosiła go na duchu.

— Tak zauważyłem... od gotowania, sprzątania i ratowania ci tyłka również. Równie dobrze sam mógłbym zostać bohaterem, bo z ciebie nie ma żadnego pożytku. Aż mi się wierzyć nie chce, że jesteś ostatni. Popatrz na siebie. I niby ty masz nas uwolnić od okupacji potworów?

Ragnar wywrócił oczami i wrócił do patrolowania alejki. Słyszał tę śpiewkę już tyle razy, że nie zamierzał przykładać wagi do gadania dzieciaka.

— Proszę bardzo, droga wolna — zażartował.

— Prawdę mówię, bo co my niby teraz robimy? Zamiast pójść zabić te bestie, siedzisz i patrzysz się w okno cały dzień jak jakaś staruszka. O czym ja zresztą mówię. Nawet muchy nie skrzywdzisz, jak niby chcesz nas uratować, co?

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz