05 Raisa: Złota Krew

346 46 96
                                    

Grube płatki śniegu sypały z nieba, migocząc w zbłąkanych promieniach słońca. Miotane przez wiatr tańczyły w akompaniamencie krzyków kobiety dochodzących z domu Farira. Mężczyzna stał niczym posąg, opierając czoło o drewniany bal budynku. Śnieg osiadł na jego włosach i zbyt cienkiej, skórzanej kurtce. Mróz zarumienił mu bladą ze strachu twarz. Wrzaski przekłuwały uszy, a szpony niepokoju zaciskały się na jego gardle.

Głosy ucichły.

Gwałtownie wyprostował się, patrząc na zasłonięte kotarą okno. Był tchórzem. Powinien stać u jej boku. Jednak na przekór tej myśli, nie mógł się ruszyć. Nasłuchiwał. Cisza przerażała go jeszcze bardziej. Skostniały z zimna otworzył drzwi. Ciepłe powietrze uderzyło go w twarz, niemal powodując ból. Ociężale wszedł głębiej i skierował się ku sypialni. Przekraczając próg, wstrzymał powietrze. Krew na prześcieradle mieniła się czerwienią. Po izbie rozniósł się płacz.

Posłał pełny ulgi uśmiech zmęczonej żonie.

— No nareszcie! Córeczka na ciebie czekała. — Stara wiedźma zachichotała jak nastolatka. Zmarszczki na twarzy ułożyły się w radosnym wyrazie, odejmując jej sporo lat. Podeszła do niego z płaczącym zawiniątkiem w dłoniach, które mu ostrożnie wręczyła. Przerażony zamarł, bojąc się, że zrobi dziecku krzywdę. Jednak w chwili, gdy spojrzał w zapłakane oczka koloru czystych bursztynów, wiedział, że właśnie otrzymał największy skarb na świecie.

— Moja mała Raisa. Nasz raj. — Przytulił ją delikatnie do siebie, a następnie podszedł do żony. Spocona, leżąca we własnej krwi, obolała, a zarazem niesamowicie szczęśliwa patrzyła na niego z ogromem miłości, na który z pewnością nie zasłużył. Mimo świadomości, że nie jest najlepszym mężem, to teraz za wszelką cenę chciał sobie pozwolić na egoizm radowania się tą chwilą wraz z nią.

— Farirze... — wyszeptała, zwracając całą jego uwagę na siebie. — Chcę ją zobaczyć... — Podniosła się na łokciach, krzywiąc się z bólu.

— Poczekaj, kochanie. — Ułożył w jej dłoniach kwilące dziecko, a następnie pogłaskał żonę po mokrych włosach i objął ramieniem.

Kobieta przejechała dłonią po główce córki. Westchnęła, rozluźniając się. Nie mogła odwrócić od niej wzroku. Była piękna. Była ich.

— Jak tak na was patrzę, to aż na powrót chciałabym być młoda. — Wiedźma wrzuciła zebrane szmaty do miski, a czerwona od krwi woda ochlapała drewniane deski podłogi, pozostawiając na niej mokre plamy. — No to teraz zostało tylko łożysko. — Uśmiechnęła się przyjaźnie. — Nie martw się, szybko pójdzie... ach zapomniałabym. — Wytarła pospiesznie dłonie w cudem ostały czysty materiał spódnicy, a następnie wyciągnęła z koka szpilkę. Popatrzyła na nią krytycznie, wzruszyła ramionami i poszukała wzrokiem przyniesionej przez siebie butelki. Znalazłszy ją zanurzyła szpilkę w cieczy i uśmiechnęła się pod nosem.

— Czy to naprawdę konieczne?

— Moim zadaniem jest to sprawdzić, Farirze. Nawet tego nie poczuje — stwierdziła, kładąc dłoń na biodrze. — Mamy tylko szóstkę. Dopóki nie narodzi się siódmy musimy sprawdzać wszystkie dzieciaki. No malutka, pokaż jaką przyszłość masz zapisaną we krwi.

— Mimo wszystko nadal uważam, że to bezsensu. Przecież przeznaczenie wybiera jedynie chłopców.

Kobieta zatrzymała się z uniesioną nad dzieckiem dłonią.

— Nie nam to oceniać, chłopcze.

Farir skrzywił się na to określenie. Już dawno nim nie był. Jednak wiedźma zawsze wiedziała lepiej i miała głęboko w poważaniu opinię innych. Z westchnieniem odsunął się nieznacznie od małżonki, robiąc starszej kobiecie miejsce. Ostrze szpilki zatopiło się w skórze dziecka. Zamarli, uważnie przypatrując się złotej kropli zbierającej się w miejscu ukłucia.

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz