2.06 Potęga miłości

27 6 33
                                    

Sonia z uwielbieniem zerkała na Lira, który ze zmarszczonym czołem czytał sporządzone przez nią dokumenty. Każda postawiona przez nią litera doznawała teraz zaszczytu. Podekscytowana wyobrażała sobie, że jej pan słyszy za ich pomocą jej myśli, że w jego głowie teraz rozchodzi się jej głos. Z ledwością mogła usiedzieć na miejscu z ekscytacji. Nie oczekiwała pochwały. Wystarczyłby uśmiech zadowolenia, ten jednak wciąż się nie pojawił, a Lir zdawał się pochłonięty przez własne myśli.

Z takim wyrazem twarzy też był piękny. Majestatyczny, wręcz zdawała się bić od niego aura światła, od której nie dało się oderwać spojrzenia. Oddałaby wszystko by móc ogrzewać się w jego blasku do końca świata.

Lir odchrząknął, wyrywając ją z amoku. Zacisnęła mocniej dłonie na trzymanym przez siebie kuferku. Czuła na sobie jego spojrzenie. Ciekawa była czy potrafił z niej czytać. Czy widział litery jej duszy. Gdyby odpowiedział twierdząco, nie zawahałaby się uwierzyć ani przez moment. Oblizała spierzchnięte usta.

— Tak, panie?

Spojrzenie mężczyzny przeszywało ją na wskroś. Serce podeszło jej do gardła. Słodka rozkosz i męka zarazem. Tak blisko i tak daleko. Chciała go dotknąć. Przytulić i nigdy nie puścić, a jednocześnie czuła, że nie jest godna stąpać po ziemi, której dotknęły jego stopy.

— Dobrze się czujesz?

Martwił się o nią. Poczuła jak już i tak piekące policzki stały się rozgrzane niczym blat pieca. Skinęła głową. Czuła się doskonale. Szczególnie, teraz gdy miała całą uwagę Lira na sobie. Ostatnie tygodnie były torturą. Tragedią dziecka oderwanego od rodzica. Katorgą ryby wyciągniętej na pustynię.

— Nic mi nie jest — odparła, drżącym głosem.

Uciekła spojrzeniem, choć niechętnie. Musiała nad sobą panować w innym wypadku Lir z pewnością się zorientuje, co się z nią dzieje. Wtedy będą musieli się pożegnać. Prawda była taka, że nie chciała przestać czuć tego oszałamiającego przyciągania. Fascynował ją. Sprawiał, że świat stawał się piękniejszy, jakby otulony blaskiem barw wszelkiego rodzaju. Nie mogła się tego wyrzec.

Jej twarz przyozdobił zarezerwowany jedynie dla Lira uśmiech. Spoconymi dłońmi otworzyła kuferek.

Podarowałaby mu cały świat.

Zatem niczym w porównaniu do tego było jedno ludzkie serce.

~*~

Rudeusz nalał wrzątku do dzbanka wypełnionego suszonymi liśćmi herbaty. Patrzył przez chwilę, jak ciecz zmienia kolor na złocisty, a barwa niczym meduza wyciąga swoje macki w celu zagrabienia całego naczynia dla siebie. Obserwując to, starał się nie myśleć, jak droga była to przyjemność. Nawet w stolicy herbata nie sięgała tak absurdalnych cen. Szczególnie że starczy mu na pięć dzbanków, z czego obecny był już trzecim.

Każda wizyta Soni kończyła się tak samo. Kobieta zabierała Lira gdzieś na miasto, a Rudi leczył traumę drogim naparem, coraz częściej wracając myślami do domu w stolicy. Do czasów, gdy siadał z matką w ciszy i wypijali poranną herbatę. Uśmiechała się do niego znad filiżanki i odpływała umysłem na nieznane wody swojego umysłu. Rudi wciąż się zastanawiał czy to wtedy planowała mu przyszłość. Być może wyobrażała go sobie jako szanownego bibliotekarza, a może wróżyła karierę polityczną. Rudi mógł jedynie snuć przypuszczenia, bo w przeciwieństwie do ojca, jego matka nie należała do wylewnych osób.

Zastanawiał się, czy ta zimna, surowa kobieta tęskni za nim. Czy po prawie półtora roku nieobecności, chociaż raz chciała go zobaczyć. Bo on, mimo że starał się oszukiwać, coraz częściej tęsknił za rodziną w cichych ścianach domostwa Lira. Może, gdyby wziął bohatera do stolicy, to mógłby się o tym przekonać na własnej skórze. Spotkać z ojcem i spojrzeć w oczy matce. Choć tego ostatniego się obawiał bardziej, niż jak wytłumaczy, że to za jego kadencji Ragnar postradał zmysły.

Mimowolnie przypomniał sobie wyraz matki, gdy powiedział, że został wybrany jako skryba bohatera. Myślał, że będzie dumna, że wreszcie spełni jej ambicje, a przy okazji wyrwie się ze sztywnych ram stolicy. Zwiedzi świat. Będzie potrzebny i wolny jednocześnie. Układ wydawał mu się idealny. Jednak gdy zobaczył niesmak na twarzy matki, zrozumiał, że nie tego po nim oczekiwała.

Wtedy coś w nim pękło i wiedział już, że nie zmieni zdania.

Westchnął.

Będzie musiał w końcu wysłać raport. Nie wierzył, że obędzie się bez pociągnięcia go do odpowiedzialności. Z pewnością stanie przed sądem, nawet jeśli wszyscy wiedzą jaki charakter ma Ragnar.

Zamieszał bezwiednie filiżanką, już miał ją wziąć do ust, ale rozmyślił się chwilę, przed tym, jak jego wargi dotknęły naczynia. Dźwięk odstawionej porcelany zagłuszyło szuranie krzesła.

~*~

Nastia upiła łyk ulubionego napoju, ale nawet cukier nie potrafił zabić goryczy w jej gardle. Zmęczona ukryła dłonie w rudych lokach i spojrzała na beztroskiego męża. Rytmicznie rozcinał papier kopert i w ciszy czytał korespondencję. W przeciwieństwie do żony miał zwyczaj nie zwracać uwagi na nadawcę, przed zapoznaniem się z zawartością listu. Uwielbiał ich zgadywać po charakterze pisma, treści a dopiero na sam koniec weryfikował swoje przypuszczenia. Wtedy mruczał do siebie zadowolony i odkładał kartkę na stosik pełny mniej lub bardziej istotnych spraw.

Ten list jednak nie dołączył do pozostałych. Bez słowa podał go żonie.

Nastia niechętnie sięgnęła po korespondencję. Podejrzliwa, nagłym błyskiem w oku męża, sięgnęła po herbatę i sprawdziła, co takiego poruszyło mężczyznę. Filiżanka wypadła jej z rąk w chwili, gdy poznała pismo syna. Porcelana rozprysła się po posadzce, brudząc jej długą suknię. Przejęta nie wypuściła jednak listu z rąk.

Jej usta zacisnęły się w wąską kreskę, a oczy zaszkliły się od emocji.

Z westchnieniem przytuliła kartę do serca i spojrzała za okno na rozciągającą się panoramę stolicy.

— Bezpiecznej podróży — wyszeptała.

~*~

Lir czuł, że ten dzień skończy się migreną. Pulsowanie w skroniach nasilało się już od kilku godzin. I zwykłe rozmasowywanie ich nic nie pomagało. Wciąż miał wrażenie, że coś jest nie tak, ale był zbyt zmęczony, aby dochodzić sedna. Tego dnia wyjątkowo coś go drażniło i nawet przez chwilę rozważał, czy to nie intensywne spojrzenie Soni tak na niego działało, ale oszukiwał się, że ma jeszcze czas. W końcu dziewczyna od pierwszego dnia przyjazdu była wyjątkowo... oddana. I nie miał serca niszczyć jej delikatnego serca. Jednak gdy kobieta otworzyła skrzynkę, zbladł. Wiedział, że jest szalona i że powierzanie jej odpowiedzialnych zadań może być ryzykowne. Jednak zawsze liczył na to, że nigdy nie podważy jego autorytetu, a zadanie wykona bezbłędnie.

Dopiero teraz do niego dotarło, jak bardzo się pomylił.

Pytanie ugrzęzło mu w gardle. W skrzyni leżał opal ognisty oprawiony w niepozorną bransoletę. Widział ją na swojej ścieżce losu. Kunsztownie wykonana stal kryła w sobie niezliczoną ilość drobnych zębatek i okruchów niebezpiecznego kamienia.

Arcydzieło i ostatni przebłysk geniuszu swojego konstruktora.

Lir wreszcie oderwał wzrok od zakrwawionej biżuterii i przeniósł go na zarumienioną Sonię. Nie wiedział, kiedy przeoczył pojawienie się obłędu w jej oczach, a być może zawsze w nich był. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach. Uniósł dłoń i delikatnie położył rękę na dłoni kobiety, zachęcając ją do zamknięcia skrzyni i odłożenia na biurko. Czuł, jak zadrżała pod jego dotykiem.

— Wracajmy.

Kobieta skinęła głową, kompletnie pijana szczęściem.

__________

Hej Potworki!

Mam obsuwę, bo mama trafiła do szpitala i miałam inne rzeczy na głowie niż pisanie, ale biorę się do roboty, postanowiłam pisać, krótsze rozdziały bo po prostu mam wtedy większą motywację do pisania, a z uwagi na mój styl jakoś nie widzę się w zbyt długim rozwlekaniu wątków. 

Koniecznie dajcie znać co myślicie o rozdziale i czy jesteście ciekawi rodziców Rudiego XD

Do następnego!    

Morderca umysłówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz