Danny
Kiedy tylko pocałowałem Abi ruszyłem przez korytarz. Musiałem jak najszybciej rozwiązać tę sprawę. Byłem wściekły, tak cholernie wściekły, na siebie, na Abi, a przede wszystkim na Bena. Już wcześniej zdarzało mu się zachodzić mi za skórę, pieprzony kapitan drużyny, usiłujący być przyjacielem wszystkich. Wiedziałem, że jest fałszywy, od początku o tym wiedziałem, do tej pory po prostu się nie ujawniał. Teraz zrobił to w wielkim stylu.
Zauważyłem go na korytarzu i bez ogródek wciągnąłem do najbliższej otwartej sali lekcyjnej. Stawiał się, ale nie tak bardzo jak się tego spodziewałem, jakby doskonale wiedział, że przyjdę wyjaśnić sobie z nim niektóre sprawy. W ławkach siedziało dwóch chłopaków z młodszej klasy, na szczęście szybko zrozumieli, że powinni wyjść. Pozbierali swoje rzeczy i w przeciągu kilku sekund zatrzasnęły się za nimi drzwi.
- Odpieprz się od Abi - powiedziałem dla podkreślania groźby łapiąc go za kołnierzyk.
Nie wyglądał na przejętego tym faktem, wciąż stał luźno, nawet nie próbując się bronić. W dodatku kąciki jego ust bardzo delikatnie się uniosły w bezczelnym uśmiechu. Poczułem, że mrowią mnie dłonie, już dawno nikomu nie przyłożyłem, a dołożenie kapitanowi drużyny koszykarskiej do której należałem na pewno nie obeszłoby się bez echa. Zostałbym legendą i ta świadomość mi się podobała, wiedziałem jednak, że to za bardzo zwróciłoby uwagę osób postronnych, wszyscy chcieliby się dowiedzieć co mnie sprowokowało.
- Może mógłbyś mi wyjaśnić o co konkretniej chodzi? - zapytał jakby chciał zrobić ze mnie idiotę. Uniósł jedną brew wciąż głupkowato się uśmiechając.
- Dobrze wiesz o co chodzi -wycedziłem przez zęby. - Naucz się nie wtykać nosa w nie swoje sprawy bo pożałujesz.
Roześmiał się na co docisnąłem pięść do jego szyi.
- Grozisz mi? - zapytał mrożąc mnie spojrzeniem.
- Tylko ostrzegam - uściśliłem.
- Skoro już dajemy sobie takie dobre rady może powinienem ostrzec cię przed chorobami wenerycznymi, wiesz jak wkłada się fiuta w każdą cheerliderkę łatwo się czegoś nabawić.
Przegiął. Musiałem wymierzyć mu sprawiedliwość. Byłem praworęczny, więc wymierzenie ciosu lewą było wyzwaniem, ale nie takim którego nie podjąłem z przyjemnością. Moja pięść zatrzymała się jakiś centymetr od jego twarzy. Nie sądziłem, że mam w sobie aż tyle opanowania. Wiedziałem, że nie mogę sobie na to pozwolić, było coś ważniejszego niż wymierzenie sprawiedliwości idiocie któremu wydawało się, że wie o co chodzi.
Przygotowując się na cios zamknął oczy, kiedy jednak moja wciąż uniesiona pięść nie wylądowała w miejscu przeznaczenia powoli je otworzył.
- Nie waż się nigdy więcej mówić o niej w ten sposób - wycedziłem.
- Bo pieprzenie jej w bibliotece pozwala nazwać to inaczej.
- Mówię serio nie wcinaj się w to, nie takich jak ty zdarzało mi się już usadzać na właściwym miejscu.
- Przypomnieć ci kto jest kapitanem drużyny? - zapytał, na jego twarzy po raz pierwszy pokazała się złość. Tracił maskę sztucznego opanowania, właśnie tą pod którą chował drugą, prawdziwą naturę.
- Teraz i mi usiłujesz grozić? Ja to nie Abi, mnie nie dasz rady zastraszyć. - Przekręciłem pięść w której wciąż trzymałem jego kołnierzyk.
- A czy ja kiedykolwiek ci groziłem?
- Właśnie w tym momencie to robisz i bardzo mi się to nie podoba.