Abi
Ben odebrał telefon.
Starałam się udawać, że mnie to nie interesuje, ale potajemnie usiłowałam podsłuchać co mówi osoba po drugiej stronie linii. Nawet jeżeli nie chciałam się od tego przyznać, zależało mi na tym, żeby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Siedział tu ze mną dzień w dzień od ponad dwóch tygodni, a ja wciąż tak naprawdę nie wiele o nim wiedziałam.
- Znowu? -zapytał wstając. Wydawał się po części zdenerwowany i poirytowany, nie byłam w stanie stwierdzić które bardziej. - Dobra, nie ma sprawy, będę tam za jakieś dwadzieścia minut.
Rozmowa była na tyle krótka i ogólnikowa, że nie wiele udało mi się z niej wyciągnąć. Wystarczyło jednak, żeby pobudzić moją ciekawość.
- Niech zgadnę, kłopoty w raju - zagaiłam, kiedy z niepokojem wpatrywał się w swój telefon. Spojrzał na mnie, ale wcale się nie rozluźnił.
- Można tak powiedzieć -westchnął. - Chyba nie będę mógł dzisiaj siedzieć tu z tobą przez całą godzinę.
Wzruszyłam ramionami.
- Cóż poradzić, kiedy obowiązek wzywa.
Zarzucił plecak na ramię, odwracając się do wyjścia. Już kiedy myślałam, ze uda mi się uzyskać pierwszą od dłuższego czasu chwilę samotności, odwrócił się na pięcie. Na jego ustach z powrotem zagościł zwyczajowy uśmiech.
- Co byś powiedziała na małą przejażdżkę?
- Jasne, marzłam o tym, żeby zarywać lekcje, tylko po to, żeby pomóc ci załatwiać twoje sprawy. - Powiedziałam z pełnym przekonaniem.
- Dobrze wiem, że lubisz ryzyko. Uprawiasz seks w szkolnej bibliotece, jeśli to wyjdzie na jaw, nie będziesz musiała przejmować się utratą kilku lekcji, bo wylecisz ze szkoły.
- Czy ty znowu mi grozisz? - zapytałam z niedowierzaniem. Od kiedy zapewnił mnie o swoich dobrych zamiarach nie próbował już wspominać, o posiadaniu wiedzy, którą mógłby mnie pogrążyć.
- Nie, po prostu motywuję cię do dołączenia. - Poinformował jakby nigdy nic, ruszając przed siebie. Żeby za nim nadążyć musiałam jak najszybciej pozbierać swoje rzeczy z podłogi, i pobiec w stronę parkingu. Dogoniłam go dopiero przy jego czerwonym pikapie.
- Co do cholery jest z tobą nie tak? - zapytałam prawie krzycząc. Zapomniałam, że nie powinnam podnosić głosu, bo technicznie rzecz biorąc uciekaliśmy właśnie ze szkoły.
- Nie rób przedstawienia, tylko wsiadaj do samochodu, bo trochę mi się śpieszy.
- A co mnie to obchodzi? - rzuciłam. - Traktujesz mnie jakbym była twoim psem.
Moja frustracja względem jego osoby przekroczyła granice. Nie rozumiałam dlaczego musiał przyczepić się mnie jak rzep psiego ogona. Do czego niby byłam mu potrzebna?
Odwrócił się, nie mając już tak zaciętego wyrazu twarzy. Miałam nawet wrażenie, że żałował tego, jak mnie potraktował. Spojrzał w jakiś punkt ponad moją głową.
- Wsiadaj do samochodu, szybko.
Domyśliłam się, że ktoś ze szkoły właśnie nas dostrzegł, nie miałam zamiaru zostać przyłapana, na ucieczce w jego towarzystwie. Byłam w idiotycznym położeniu i nie chciałam pogarszać go jeszcze bardziej. Wspięłam się do szoferki, zatrzaskując za sobą drzwi dużo mocniej niż to było potrzebne. Chciałam pokazać mu, że jestem na niego zła. Usiadłam zaplatając ręce na piersi. Czułam się jak więzień, nie chciałam spędzać z nim czasu, ale mnie do tego zmuszał. Miałam zamiar dobitnie pokazać mu jak bardzo mi się to nie podoba.