Ben
Kiedy zaparkowałem na podjeździe przed domem wyskoczyłem z samochodu tak szybko jak tylko byłem w stanie. Obszedłem go ale ona już zatrzasnęła za sobą drzwi. Nie łatwo być dżentelmenem.
- Gotowa? - zapytałem kiedy przystanęła patrząc na dom.
- A myślisz, że jestem gotowa? - odpowiedziała pytaniem przenosząc na mnie wzrok. Uśmiechnąłem się szeroko chociaż sam nie byłem pewien czy to najlepszy pomysł. Przywiozłem ją już kiedyś do domu, ale wtedy było prawie pusto, to zupełnie co innego niż święto dziękczynienia, kiedy panuje jeszcze większy chaos niż na co dzień. Może rzucanie jej na głęboką wodę faktycznie nie było najlepszym pomysłem, ale chciałem żeby poznała całą moją rodzinę, chyba wystarczająco przygotowałem ją na szok którego mogła doznać.
- Myślę, że sobie poradzisz - zapewniłem. Ruchem ręki wskazałem, żeby poszła pierwsza. Zawahała się, ale zrobiła to.
Kiedy przekroczyliśmy drzwi wejściowe pierwsze co zwracało uwagę to krzyki, najedzone dzieciaki robiły jeszcze więcej hałasu niż zazwyczaj. Nie pozwoliłem Abi się zatrzymać delikatnie popychałem ją od tyłu. Odsunęła od siebie moją rękę, oganiając się jak od natrętnego owada. Szła przez dom podążając w stronę dźwięku. Chciało mi się śmiać z tego, że wyglądała jak spłoszone zwierzę.
Po przekroczeniu progu jadalni wszyscy na nas spojrzeli. Nie powiedziałem nikomu dlaczego wychodzę, ani, że mam zamiar kogokolwiek tu przyprowadzać. Nie dziwił mnie więc ich szok. Jedynie mama i Jason szybko zaczęli się uśmiechać. Oboje zdążyli już poznać Abi. Mama przyszła ze mną porozmawiać tego wieczoru kiedy ją tu przywiozłem, dopytywała czy między nami jest coś poważnego, zapewniłem ją, że to jedynie przyjaźń, a ona że zaakceptuje każdą moją decyzję. Z nią zawsze tak było, nakierowywała nas, rozmawiała z nami, żeby przestawić nam szersze spojrzenie na sytuację niż to na które się nakręciliśmy, ale nigdy niczego nam nie narzucała. Twierdziła, że uczy nas dzięki temu samodzielności i podejmowania własnych decyzji. Czasami mnie to wkurzało, kiedy nie wiedziałem co mam zrobić chciałem, żeby ktoś posadził mnie na tyłku i przedstawił gotowy plan działania, zamiast wszystko ogarniać samemu, ale chyba powoli zaczynałem widzieć sens takiego wychowania.
- Wreszcie jakaś dziewczyna - krzyknęła Emma, podskakując jakby właśnie zyskała decydujący punkt w ważnym meczu.
Wszyscy się roześmiali.
- Siadasz koło mnie - zaklepała zupełnie niewzruszona tym jak bardzo nietaktownie to wyszło. Zepchnęła z krzesła Jasona, który o dziwo pozwolił jej na to zabierając przy okazji swój talerz. - Nie dziwcie się tak, potrzebujemy w tym domu trochę równowagi.
- Jakiej równowagi? - zapytał tata siedzący u szczytu stołu. Zmrużył oko, chcąc wyglądać na sceptycznego.
- Prawdę mówiąc w tym akurat się z nią zgadzam, zdecydowanie za dużo w tym domu testosteronu. - Skontrowała mama, wstając i podchodząc do Abi. Pośpiesznie objęła ją na powitanie. - Miło cię znowu widzieć. Rozgość się a ja przyniosę ci kawałek ciasta.
- Proszę nie robić sobie problemu - przerwała jej Abi. - Nie chcę przeszkadzać.
- W niczym nam nie przeszkadzasz, ja i tak nie mogę jeść słodyczy mdli mnie od nich.
Nie czekała na odpowiedź ruszyła w stronę kuchni szturchając mnie po drodze łokciem w żebra. Nie spojrzałem w jej stronę, bo wiedziałem co zacznie insynuować. Nie potrzebowałem zastanawiać się nad tym jak ktoś to odbierze, wolałem cieszyć się tym co miałem w tym momencie. Abi w święta w moim domu była czymś czego zupełnie się nie spodziewałem, ale patrząc na to jak robi kolejny niepewny krok w kierunku miejsca obok Emmy poczułem jakby wszystko znalazło się na właściwym miejscu. Kiedy pierwszy raz ją tu przywiozłem nie do końca wiedziałem co nas łączyło, w dodatku ona trzymała mnie na dystans, jakby spodziewała się, że zaraz wykorzystam wiedzę którą o niej uzyskałem przeciwko niej. Teraz byliśmy przyjaciółmi, ufaliśmy sobie. A ja coraz mocniej czułem, że chcę spędzać z nią jak najwięcej czasu. Była inna niż się tego spodziewałem, nie oceniała mnie, rozumiała, słuchała i miałem szczerą nadzieję, że ona czuje to samo względem mnie.