Ben
Abi zgodziła się na leczenie. Nie namawiałem jej do tego, nie musiałem tego robić, wiedziała, że zaakceptuję każdą jej decyzję i będę ją w tym wspierał. Nie wybaczyła mi, nie od razu. Trzymała mnie na dystans przez dłuższy czas. Nie byłem już jej chłopakiem, ale pozostałem jej przyjacielem, byłem przy niej zawsze kiedy tego potrzebowała. Podczas wizyt u specjalistów które umawiała jej mama, podczas pierwszych dawek leków, na wizytach u psychiatrów, psychologów. Miałem nadzieję, że faktycznie tym razem udowadniam jej, że może mi ufać.
Założyliśmy wspólną firmę. Jak się okazało utrata wzroku wcale nie przekreślała wszystkich możliwości. Robiłem to co uwielbiałem, tworzyłem meble, nie było łatwo, na samym początku cztery razy wylądowaliśmy na pogotowiu zanim wyrobiliśmy nową taktykę. Teraz tworzyłem jedynie małe modele, które moi bracia, albo jeden z dwóch pracowników których zatrudnialiśmy, powoływali do życia w pełnowymiarowej formie. Abi zajęła się marketingiem i biurokracją. Może nie zarabialiśmy fortuny, ale oboje realizowaliśmy swoje pasje.
Zdobyłem jej zaufanie. Krok po kroku, dzień po dniu.
- Dlaczego nie pochwaliłeś się, że załatwiłeś nam współpracę z Morisonem? - zapytała siadając obok mnie na dachu. Zamieszkaliśmy razem, wynajęliśmy niewielkie mieszkanie na tyle blisko naszych rodzin, żeby zawsze mogli nam pomagać, ale na tyle daleko, żebyśmy mogli poczuć się jak dorośli samodzielni ludzi. Niedawno kazałem Jasonowi kupić ciepłe koce i wygodne poduszki. Wiedziałem, że w nocy zrobi się zimno, a Abi ostatnio marzła nawet przy normalnych temperaturach. Chciałem zapewnić jej tyle komfortu ile tylko byłem w stanie, ściśle przywarła do mojego boku, wtulając się we mnie tak mocno, jakby chciała, żeby nasze ciała stały się jednym.
- Bo nie byłem pewien, dopiero dzisiaj potwierdził chęć współpracy - wyjaśniłem. - Nie chciałem robić ci nadziei.
Od przyszłego miesiąca mieszkania które będzie sprzedawał Morison, będą wyposażone w meble mojego projektu. Dla naszej maleńkiej firmy był to wielki krok który mógł nam zapewnić większą rozpoznawalność.
- Jak udało ci się go przekonać?
- To już moja tajemnica.
- Jasne, twoja przystojna buźka wciąż spełnia swoją rolę.
- Wypraszam sobie, mam do zaoferowania znacznie więcej niż moja twarz.
- Racja, ciało też masz niezłe -przyznała z uznaniem.
- Czy moje zalety naprawdę kończą się jedynie na wyglądzie? Mam rozumieć, że wyszłaś za mnie tylko i wyłącznie dlatego, że jestem przystojny?
Przez chwilę udawała, że się zastanawia.
- Głównie dlatego, ale masz też kilka innych zalet.
Musiałem jakoś rozproszyć myśli.
- Jakich?
- Chcesz doładować swoje ego? - zapytała zadziornie.
- Wiesz że jestem płytki, potrzebuję pochwał.
- Nie - zaprzeczyła automatycznie. - Można ci wiele zarzucić, ale z pewnością nie jesteś płytki. Masz największe serce ze wszystkich, których dane mi było poznać. Zakochałeś się we mnie jeszcze wtedy, kiedy byłam zupełnie głupia, kiedy byłam zakochana beznadziejną miłością, kiedy w zasadnie nie miałam ci niczego do zaoferowania. Tamtego dnia, kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy zobaczyłam w tobie skrywany ból, oboje cierpieliśmy, tylko przed nikim nie chcieliśmy się do tego przyznać. Już wtedy byliśmy bratnimi duszami, dlatego tak dobrze się rozumieliśmy, i nie mogliśmy egzystować z dala od siebie. -Zrobiła krótką przerwę, żeby nabrać kilka głębszych oddechów. -Powiedziałeś, że Bóg wysłał cię wtedy do biblioteki żeby dać ci nadzieję, myślę, że to była przysługa dla nas obojga. Nie rozumieliśmy dlaczego, ale potrzebowaliśmy się nawzajem.
Uniosła dłoń i przesunęła nią po moim policzku. Odwróciłem się w jej stronę i kolejny raz pożałowałem tego, że nie mogę spojrzeć w jej niebieskie oczy. Jej usta bardzo delikatnie musnęły moje, nie mogłem pocałować jej tak mocno jakbym tego chciał, ale mimo wszystko poczułem szczęście rozchodzące się po moim wnętrzu. Kochałem ją i wiedziałem że odwzajemnia to uczucie, jak mógłbym nie być szczęśliwy. Niektórzy przez całe życie nie doświadczają czegoś tak prawdziwego.
Po raz kolejny delikatnie mnie pocałowała, uwielbiałem to, uwielbiałem ją. Ubóstwiałem każdy aspekt stworzenia którym była, kochałem każdy centymetr jej ciała, każdy kształt, miękkość jej włosów, kiedy przesuwały się między moimi palcami. Sposób w jaki zawsze opiekuńczo trzymała moją dłoń, kiedy mój wzrok stawał się coraz mniej przydatny, nawet kiedy sama czuła się coraz gorzej.
Chciałem jej o tym wszystkim powiedzieć, ale wiedziałem, że zinterpretowałaby to w niewłaściwy sposób. Od jakiegoś czasu coraz bardziej martwiła się tym, kto się mną zajmie, jeśli ona nie da rady. Starała się to przede mną ukryć, ale Danny powiedział mi, że często o tym rozmawiają, kiedy nie ma mnie w pobliżu. Starał się zapewnić ją, że cała nasza rodzina, jest bardzo mocno zaangażowana w akcję pomocy dla ślepego. Dzięki systemowi zmianowemu nie czułem się jakbym powstrzymywał któreś z nich od prowadzenia własnego, normalnego życia. Co wcale nie oznaczało, że nie miałem wrażenia, że jestem dla nich jedynie ciężarem. Prawdopodobnie z czasem miałem nauczyć się jak funkcjonować w miarę samodzielnie, przynajmniej tak właśnie twierdzili lekarze. Jak na razie jednak, ze wszystkich pomieszczeń do których miałem wstęp kazałem pozabierać wszystko co mogłoby się stłuc przez moją niezdarność.
- Dlatego nasłałaś na mnie Danny'ego i unikałaś jak ognia?
Szturchnęła mnie łokciem.
- Przestraszyłeś mnie, co miałam zrobić?
- Jesteś chyba jedynym człowiekiem który się mnie przestraszył.
- Przestraszyłam się tego, że spojrzałeś prosto w moją duszę -przyznała lekko.
- Ty w moją też - wyznałem, chociaż w moim wydaniu nie zabrzmiało tak dobrze. - Poza tym cholernie bawiło mnie denerwowanie cię.
Roześmiała się.
- Jeszcze mam zamiar cię chwilę podenerwować - oświadczyła zwycięsko.
Miała wolę walki i optymizm. Pomimo tego, że walczyła z tym cholerstwem już prawie rok. Lekarze nie dawali nam nawet tyle czasu, podawali jej leki chociaż tak naprawdę nie wierzyli, że mogą pomóc. Niezliczoną liczbę razy zostałem wyciągnięty z jej pokoju, żeby usłyszeć, że powinienem się z nią pożegnać. Nie zrobiłem tego. Z zupełnie niewytłumaczalnych przyczyn wiedziałem, że czułbym gdyby to był koniec. Za każdym razem jej o tym mówiłem, byłem zupełnie szczery. A ona w to wierzyła, wiedziała, że nie byłbym w stanie jej okłamać i walczyła.
Byłem z niej dumny. Chciałem zakochać się w życiu w taki sam sposób jak ona, bez pamięci, z nieugaszonym pragnieniem. Zawsze wiedziała czego chcę i dążyła do tego. Kierowała się wyłącznie tym w co wierzyło jej serce. Złączyła nim nasze rodziny, jej rodzice często odwiedzali moich pomagając przy dzieciach, Abi twierdziła, że w ten sposób zrealizowała ich marzenie o posiadaniu większej ilości dzieci, sama zyskała dzięki temu rodzeństwo, które kochało ją równie mocno jak mnie.
Nie wiedziałem jak będzie wyglądać nasza przyszłość, nie wiedziałem czy kiedy rano obudzę się przy jej boku ona wciąż będzie oddychać, ale to nie miało znaczenia, nie myślałem o przyszłości. Bałem się jej bo nie wiedziałem co się stanie, ale o niej nie myślałem. Byłem zupełnie skupiony na teraźniejszości, na każdym dniu, każdej godzinie którą wciąż miałem, którą wciąż mieliśmy. Bo tylko to się liczyło, liczył się ten moment, byłem w stanie zmierzyć się ze wszystkim wiedząc właśnie, że to tylko chwila. Tak naprawdę każdy rodzi się i umiera wiele razy podczas swojego życia, rodzimy się do nowych znajomości, do świata pogrążonego w ciemności, do nowego członka rodziny, do życia po zakończeniu liceum, ale przy każdej zmianie umiera życie które prowadziliśmy do tej pory. To wszystko było właśnie taką chwilą. Momentem. Jednym momentem w którym trzymałem w ramionach moją miłość. Reszta nie należała do mnie.