Ben
Patrzyłem na nią trzymającą na rękach moją malutką siostrę, widząc łzy w jej oczach znowu poczułem, że zaczynam beczeć. Nie mogłem się powstrzymać, wmawiałem sobie, że tabletki uspokajające które okazjonalnie zażywałem sprawiły, że stałem się takim mazgajem, ale sam w to nie wierzyłem. Chodziło o nią, o przyszłość, którą właśnie zobaczyłem, a której nie mogłem dosięgnąć, pomimo tego, że stała kilka centymetrów ode mnie.
Zacisnąłem szczękę, znowu skupiając całą uwagę na Gabrielli. Musiałem się pozbierać.
- Niezła jazda prawda? - zapytałem, zanim zdążyła dorobić niewłaściwą teorię do mojego mazgajenia.
- Tak - wydusiła z siebie ledwie słyszalnie. Trzymając moją młodszą siostrę bała się poruszyć, bawiła mnie tym, że aż tak się spinała, chociaż nie żałowałem, że zmusiłem ją do dotknięcia małej. Dla mnie poznawanie nowego członka rodziny nie było czymś nowym, ale Abi wydawała się patrzeć na to wszystko jak dziecko. Lubiłem pokazywać jej, że jest sobie w stanie poradzić z rzeczami które leżały poza jej strefą komfortu. Zamknęła się i nie miała pojęcia o tym jak niezwykła była. Nie zdawała sobie sprawy ze swojej siły bo skupiała ją w niewłaściwym kierunku. Bała się, cały czas, jakby zamartwianie się wszystkim było jej zawodem. Chciałem wierzyć w to, że ją z tego wyciągam, że mam na nią chociaż w ułamku tak dobry wpływ jaki ona miała na mnie.
- Może i noworodki są brzydkie, ale nic nie może równać się z trzymaniem takiego na rękach.
Znowu popatrzyliśmy sobie w oczy. I zobaczyłem to, za co byłem gotów oddać życie. Jej uśmiech. Prawdziwy szczery uśmiech, taki dzięki któremu rozjarzyły jej się oczy.