Abi
Trzy kolejne dni minęły w mgnieniu oka. Kiedy przez większość czasu miesza się drinki dni zlewają się w jedną całość. Nie udało mi się porozmawiać z Ben'em, próbowałam ale albo był pijany, albo warczał na wszystkich. Po pierwszej nocy którą spędził z Ericą, nie zabierał jej już do pokoju, zamykał się w nim sam z butelką alkoholu. Chciałam z nim porozmawiać, ale nie miałam zamiaru go o to błagać, pukałam do jego drzwi, ale mnie nie wpuścił.
Z Danny'm też nie rozmawiałam, zaryzykowaliśmy i nasz sekret prawie wyszedł na jaw, oboje wiedzieliśmy, że musimy się pilnować. Byłam tym wszystkim przytłoczona, czułam się samotna, odsunięta na boczny tor. Dlatego właśnie wylądowałam w lesie w środku nocy, kiedy się obudziłam i nie zauważyłam na sąsiedniej kanapie Danny'ego z Avery postanowiłam ich odszukać. I to był mój błąd. Znalazłam ich w jacuzzi na górnym balkonie, uprawiali seks, byli tak zajęci sobą, że nawet mnie nie zauważyli. Poczułam, że jeśli zaraz nie wyjdę zaczerpnąć świeżego powietrza po prostu się uduszę. Całe moje życie stało się jakimś nieśmiesznym żartem. Nie wiedziałam skąd Ben wiedział, że wyszłam, ale poszedł za mną. Widziałam jak wychodzi z domku, ale nie poczekałam aż do mnie dołączy, teraz to ja nie miałam ochoty na rozmowę z nim. Szłam przed siebie nie zważając na to, że może być niebezpiecznie, a ja nie znam okolicy, potrzebowałam uciec i to właśnie robiłam.
- Jasna cholera - krzyk Bena odbił się echem w ciemnym pustym lesie, w sposób który mroził krew w żyłach. Odruchowo się odwróciłam patrząc za siebie. Byłam pewna, że szedł zaraz za mną.
- Co się stało? - zapytałam wpatrując się w głuchą ciemność. Miałam nadzieję, że kiedy coś powie łatwiej mi będzie go zlokalizować.
- Chyba wbiłem sobie coś w stopę.
Oblizałam wargi starając się iść w kierunku z którego dochodził jego głos.
- Żartujesz sobie prawda? Jest ciemno i chcesz mnie nastraszyć.
- Uwierz mi, wcale nie jest mi teraz do śmiechu - syknął.
- Gdzie jesteś? - zapytałam. Wciąż błądziłam pomiędzy drzewami starając się dostrzec znajomą sylwetkę. Wiedziałam, że jest blisko. Kiedy zrobiłam kolejny krok dłoń zacisnęła się na moim przedramieniu. Odruchowo zaczęłam krzyczeć.
- Cicho - uspokoił mnie głos Bena, który w tym momencie wydawał się lekko rozbawiony. - Obudzisz wszystkich w okręgu najbliższych kilku kilometrów.
Puściłam jego komentarz mimo uszu. Przyglądałam się jak stał oparty plecami o drzewo, jedną nogę unosił na tyle, żeby nie dotykać nią ziemi. Przyjrzałam się jej bliżej. Z podeszwy faktycznie wystawał spory kawałek metalu. Nie byłam do końca pewna na co właśnie nadepnął, ale z całą pewnością tkwiło to głęboko w jego stopie.
- Musimy zadzwonić po karetkę. Krwawisz, i to mocno.
Poczułam adrenalinę krążącą mi w żyłach. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Wiedziałam, że jesteśmy tutaj tylko we dwoje i obowiązek pomocy spoczywa na mnie. Tyle, że nie miałam zielonego pojęcia co powinnam robić.
- Spokojnie - Ben starał się zachowywać racjonalne podejście widząc, że zaczęłam panikować. - Pierwsze musimy wyjść z lasu. Będzie dużo lepiej jeżeli sami pojedziemy do szpitala, tutaj i tak nie ma zasięgu.
- Więc co mam robić? - zapytałam, przenosząc wzrok z jego krwawiącej stopy na twarz. Wydawał się być zupełnie opanowany.
- Nie jestem w stanie chodzić, musisz mi pomóc.
Nie musiał tego powtarzać. Momentalnie znalazłam się przy jego boku zarzucając sobie jego ramie na szyje. Część ciężaru jego ciała spoczęła na mnie, kiedy podniósł się do pionu. Pokonaliśmy pierwszych kilka metrów, a jego twarz wykrzywiała się w bólu przy każdym kolejnym kroku.