Rozdział 115

73 7 4
                                    

Droga niesamowicie im się dłużyła. Co kilkanaście minut musieli robić przerwy, żeby chociaż na chwilę odpocząć. Zaczęli się robić głodni i spragnieni, a nie mieli ze sobą ani wody, ani jedzenia.

- Słyszeliście to? - zapytała Dorcas, zatrzymując się nagle.

Wszyscy przystanęli i zaczęli nadsłuchiwać.

- To tylko jakieś zwierzę - pocieszyła ją Marlena i objęła ramieniem.

Ruszyli dalej, ale teraz przysłuchiwali się uważniej. Na szczęście słyszeli jedynie ptaki, które były na szczęście niegroźne.

- Patrzcie, nieśmiałki! - zawołała Marlena, wskazując na drzewo.

Dziewczyna, będąc na trzecim roku w Hogwarcie, miała obsesję na punkcie tych stworzeń. Często rysowała je na marginesach swoich notatek i miała nawet pluszaka w ich kształcie.

- Dobrze, że to tylko one - powiedział Syriusz. - Przynajmniej nas nie zaatakują.

- Lepiej nie zapeszaj - odparł Remus.

- Możemy się zatrzymać? - zapytał słabym głosem James.

Chłopak oparł się ręką o drzewo i spuściła głowę.

- James?

Lily podeszła do niego zmartwiona i położyła rękę na jego plecach. Popatrzyła na jego bladą twarz i pomogła mu usiąść na ziemi.

- Opuścić głowę między nogi, powinieneś się trochę lepiej poczuć.

Po ponad dziesięciu minutach ruszyli dalej. Chociaż James wciąż był bardzo słaby, to musieli iść.

Nagle usłyszeli przerażający krzyk. Wszyscy stanęli jak wryci. Otoczyli Jennifer, która wciąż była utrzymywana na niewidzialnych noszach.

- C-co to mogło być? - zapytała Dorcas, drżąc.

W odpowiedzi na jej pytanie usłyszeli głośne jęki. Po chwili zza drzew wyłoniła się wysoką, smukła kobieta. Miała na sobie długą suknię, która wisiała na jej wychudzonym ciele. Wygląda upiornie.

- Kto to jest? - zapytała szeptem Marlena.

- Wydaje mi się, że to szyszymora - odparł również szeptem Remus.

- One chyba nie są groźne, no nie? - zauważył James.

- Raczej nie, ale lepiej bądźmy ostrożni - odparła Lily. - Ich krzyki i jęki mnie przerażają.

- Szyszymory są też omenem śmierci - dodała cicho Dorcas.

- Dzięki za pocieszenie Meadowes - prychnął Syriusz.

- Może lepiej już chodźmy - powiedziała Marlena, nie odrywając oczu od szyszymory.

Więc szli dalej, a strach ich nie opuszczał. Nie bali się tylko tego, co może ich spotkać w lesie. Bali się, że mogą z niego po prostu nie wyjść. Nie mieli już siły. Ledwo szli. A ich ciała promieniały bólem od ran zadanych przez drzewa.

- A jednak nie jesteś tak słabi, jak myślałem.

Niespodziewanie przed nimi pojawił się Greyback. Opierał się o drzewo i obserwował ich. Mimo że było już ciemno, to przez likantropię on i Remus widzieli dobrze.

Tym razem, tak jak się spodziewali, Greyback zaatakował.

Przyjaciele od razu zareagowali. Dziewczyny stanęły przed Jennifer, a przed nimi stanęli chłopacy.

Mimo przewagi liczebnej i tak Greyback miał większe szanse na wygraną. Cała ich szóstka ledwo stała na nogach, a co dopiero mieliby walczyć.

Jedyne co mogli robić to bronić się i liczyć na cud.

𝖅𝖆 𝕸𝖚𝖗𝖆𝖒𝖎 𝕳𝖔𝖌𝖜𝖆𝖗𝖙𝖚 | 𝕰𝖗𝖆 𝕳𝖚𝖓𝖈𝖜𝖔𝖙ó𝖜Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz